Bez kobiet. Nawet w świecie feministek – recenzja „Świata nadal bez kobiet” Agnieszki Graff // Marta Lupa

16 kwietnia 2021
Kategoria: Recenzja

Pod matronatem Centrum Praw Kobiet wyszło właśnie wznowienie książki Agnieszki Graff pt. „Świat nadal bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym”. Do pierwszego wydania sprzed 20 lat autorka dodała wstęp, cztery eseje oraz słowo „nadal” do tytułu.

Miałam 21 lat, kiedy w 2001 r. czytałam książkę Graff. „Świat bez kobiet” to była moja biblia, tekst niemalże kanoniczny. A jej autorka stała się moją feministyczną matką. Dziś, po 20 latach, przyznam, że mam problem, wracając do starego wydania. Ale czy rzeczywiście wracając? Czy nie mamy jednak do czynienia z pozycją nową, bo przecież poszerzoną o cztery dodatkowe teksty? Autorka zdecydowała się nadać pewnym wątkom znaczenie, wybrać akurat te, a nie inne, i dołączyć je do obecnego wydania. Mam problem, bo nie wiem, jak tę książkę czytać. Czy jako „wyrazisty dokument swojej epoki” jak by chciała Graff pisząc o tym we wstępnie? Czy może jednak jako nową pozycję, wzbogaconą kolejnymi tekstami, wstępem i zmianą tytułu?

Jeśli czytam ją jako „dokument swojej epoki”, to wracają do mnie ważne wydarzenia, ale też i lektury tamtego czasu. To była baza, niezbędna podstawa, na której moje przyjaciółki i ja budowałyśmy naszą feministyczną świadomość. Zauważyłyśmy, że świat bez kobiet to nasza rzeczywistości, na którą się nie zgadzamy. Dlatego też nie tylko czytałyśmy feministyczne książki, ale też założyłyśmy studenckie koło naukowe, które zajmowało się między innymi kwestiami gender.

20 lat temu czytałam książkę Graff wraz z przypisami. Były równie fascynujące, co treść. Otwierały nowe światy, wskazywały kolejne lektury. Dzięki Graff dowiedziałam się o istnieniu feministycznego czasopisma pt. „Zadra”, po raz pierwszy usłyszałam o biuletynie „Ośka” czy Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Sięgnęłam po autorki polskie i zagraniczne. Eseje Jolanty Brach-Czainy były niezwykłym odkryciem dla członkiń naszego studenckiego koła naukowego – „to tak można pisać?!”, w zdumieniu zadawałyśmy sobie to pytanie.

Z autorek zagranicznych polecanych wtedy przez Graff do dziś pamiętam całe fragmenty z Elizabeth Badinter, Luce’y Irigaray czy Adrienne Rich. Pamiętam też, że książka Natalie Angier „Geografia intymna” właściwe zastąpiła mi lekcje z edukacji seksualnej, których w mojej szkole, ani w podstawówce, ani w liceum nie było. Gdyby nie przypisy w „Świecie bez kobiet” i rozdział „Znikająca kobieta – czyli polskie rozmowy o prawie do aborcji” długo moja jedyna wiedza na temat antykoncepcji, ciąży czy aborcji pozostawałaby ukształtowana przez zmanipulowany film „Niemy krzyk”, który w pierwszej połowie lat ’90. puszczała nam, wczesnym nastoletnim osobom, na lekcji religii katechetka.

Przypominają mi się też pierwsze manify na rynku we Wrocławiu, w którym studiowałam. Garstka osób z transparentami, która maszerowała dookoła rynku nieśmiało wykrzykując swoje hasła. Pamiętam też pierwsze naukowe koło gender studies, które powstało przy Instytucie Filologii Angielskiej we Wrocławiu. Jego założycielki dostały salkę na ostatnim piętrze, na strychu. Tam na początku lat 2000 jak widać było miejsce na feministyczne debaty.

Kiedy dziś czytam wznowienie „Świata bez kobiet” mam świadomość, że ta książka należy już do historii feminizmu, ale z drugiej strony zastanawia mnie, dlaczego Graff wybrała akurat te cztery eseje jako jej uzupełnienie.

Całą sprawę według mnie komplikuje wstęp. Z jednej strony Graff pisze w nim, że oddaje „w wasze ręce »Świat bez kobiet« bez retuszy i udoskonaleń. Gdybym zaczęła coś zmieniać i dopisywać, musiałabym tę książkę napisać zupełnie inaczej.” Ale po chwili też dodaje „Jest to jednak wydanie poszerzone w sposób znaczący.” Zastanawia mnie właśnie to wyrażenie „w sposób znaczący”. Treść tych „znaczących” rozdziałów jest szczególnie ciekawa i daje do myślenia w obecnych czasach, kiedy tak ważna dla feminizmu staje się inkluzywność, poszerzenie debaty o tematy dotąd zapominane, wypierane czy wręcz ignorowane. Myślę, że warto bliżej przyjrzeć się wyborowi jednych, a przemilczeniu innych tematów przez Graff.

Zacznę od rozdziałów, których ponowne czytanie kosztowało mnie trochę wysiłku.

Przyznaję, że z trudem przyszła mi dziś lektura „bez retuszy i udoskonaleń” rozdziału poświęconego pornografii, a zatytułowanego „Tu nie chodzi o seks!”. Cały czas pilnowałam się i przypominałam sobie, że powstał on 20 lat temu. Teraz w temacie pracy seksualnej jesteśmy w debacie feministycznej już w innym miejscu. I myślę, że dokonał się niesamowity skok. I choć zęby bolą przy czytaniu, to jednak widać, że nie tkwimy wciąż w tej samej magmie przekonań, że dokonał się ważny zwrot w kwestii poszanowania każdej osoby, co do jej decyzji zawodowych.

Rozdział o aborcji pt. „Znikająca kobieta” jest wciąż aktualny, jeśli chodzi o język, którym posługują się środowiska prawicowe, katolickie. Po 20 latach widzimy, że tu nic się nie zmieniło: kobieta to matka, płód – dziecko, aborcja – morderstwo. W języku Graff też się nic nie zmieniło. Pisze tylko o kobietach, a przecież nie tylko kobiety zachodzą w ciążę. Ciąża dotyczy osób, których ciała mogą nosić ciążę, choć te osoby jako kobiety się nie identyfikują. I nie chodzi mi tu o słynne „zastąpienie” słowa „kobieta” słowami „osoby z macicami”. Chodzi mi o doprecyzowanie problemu. Aborcja nie dotyczy tylko kobiet, dotyczy wszystkich osób, które mogą zajść w ciążę. Uwzględniania tych osób, chociażby ich wymienia, w książce mi zabrakło.

A teraz eseje, o które książka została wzbogacona, jak sama autorka zauważa „w sposób znaczący”.  Pierwszy pt. „Nasze świętości, cudze zboczenia”, w którym autorka zajmuje się seksualnymi obsesjami prawicy oraz „zagrożoną” (zdaniem konserwatystów) polską tożsamością narodową. Drugi dotyczy szczególnej roli kościoła w Polsce. Trzeci ma tytuł: „Nie jesteś sama. Wspólnota gniewu w sztuce feministycznej czasu »dobrej zmiany«”. A ostatni „Coś pękło, coś się wylało” jest skupiony wokół „Wielkiego Kompromisu” aborcyjnego.

Graff pisze „Gwałtowna ofensywa prawicy w sojuszu z Kościołem sprawiła, że w polskiej kulturze pojawił się nowy podmiot polityczny: wściekłe kobiety.” Moim zdaniem czarne protesty pokazały, że nie tylko kobiety są wściekłe. Wściekłe są osoby trans, osoby niebinarne, osoby LGBT+, osoby z doświadczeniem życia jako kobieta, osoby pracujące seksualnie. Wszystkich tych osób dotyczy zaostrzenie prawa aborcyjnego. Na wszystkie te osoby mają wpływ decyzje Trybunału Konstytucyjnego. Protesty nie tylko pokazują, że osoby biorące w nich udział łączy antyklerykalizm, ale również inkluzywność – włączenie do publicznej debaty osób, które do tej pory były niewidoczne, nie miały swoich reprezentacji. A teraz też wyszły na ulice, niosąc transparenty, mówiąc głośno o tym, jak ograniczenia w prawie aborcyjnym dokładają im wykluczeń.

Nie należy zapominać, że wielka fala jesiennych protestów 2020 r. była poprzedzona aresztowaniem aktywistki Margot z kolektywu Stop Bzdurom (akcja związana z blokowaniem homofobicznych furgonetek jeżdżących po ulicach polskich miast). Wkurw osób LGBT+ wybuchł w pandemii, kiedy wciąż słyszałyśmy od rządzącej większości i policji, że protestowanie jest nielegalne, że jesteśmy epidemiologicznym zagrożeniem, obarczano nas winą za kolejny wzrost zakażeń koronawirusem. Jednak to właśnie osoby LGBT+ pierwsze wyszły na ulice w demonstracjach solidarnościowych z Margot.

We Wrocławiu, gdzie mieszkam, też organizowałyśmy blokady tzw. czarnych banerów, czyli kościelnych homofobicznych i antyaborcyjnych „wystawek”, które co piątek lokowały się na placu przed dworcem głównym. Garstka osób z tęczowymi flagami i na początku dość kiepskim pożyczonym nagłośnieniem blokowała, a właściwie zasłaniała własnymi ciałami te okropne bzdury puszczane przez głośniki katolickich fundamentalistów. I nagle jedna z regularnych piątkowych tęczowych demo pod PKP zmieniała się w pięciotysięczny tłum ludzi protestujących przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego oraz partii rządzącej. Spotkały się dwa wkurwy – społeczności LGBT+ oraz kobiet.

W rozdziale „Nie jesteś sama” autorka zajmuje się sztuką – sztukami wizualnymi, performansem, happeningiem, poezją, memami. Ogranicza się jednak tylko do sztuki wystawianej w muzeach, obecnej na koncertowych scenach, czy świetnie sprzedającej się w wysokonakładowych czasopismach.

Zabrakło obecności  osób nieheteronormatywnych. A przecież aktywnie brały udziały w protestach po publikacji wyroku Trybunału, znajdując ujście dla swojego gniewu również w happeningach, czy performansach, które toczyły się w trakcie marszy. Chociażby występy grupy drag kingów DK Heroes we Wrocławiu przy okazji strajku kobiet, czy happening dwóch niebinarnych osób na Ostrowie Tumskim przed budynkami siedziby kurii.

Drag kingowie wcielili się w matkę-Polskę i jej niegrzecznego syna Andrzeja. Natomiast w happeningu zatytułowanym „Biskup, na jakiego czekamy” – biskup (Drag King Blue) oraz wikary Jacek przepraszają w imieniu kościoła za homofobiczne zachowania. Rozpoczynają też procesję, w czasie której intonują pieśń „Niech żyje równość i wolność sumienia”.

To zaledwie dwa z licznych przykładów z całej Polski, które pokazują, że osoby trans, kobiety trans, wyszły na ulicę, niejednokrotnie publicznie zabierając głos. A także wyrażając swoją wściekłość poprzez sztukę.

W ostatnim dodanym rozdziale pt. „Nie jesteś sama” Graff tak opisuje pierwszy wielki Czarny protest: „To wtedy w deszczu, pod parasolkami, w wielotysięcznym tłumie na Placu Zamkowym i innych polskich placach ukonstytuował się nowy podmiot polityczny – gniewne kobiety. Wiele kobiet krzyczących dziś na ulicy „W…ć” i „To jest wojna” zaczynało swój bunt w 2016 roku. Były tam jako dziewczynki i bardzo młode dziewczyny, z matkami, babciami, starszymi siostrami.”

Jak podkreślałam powyżej w tym tłumie były też osoby nieheteronormatywne, osoby świadczące usługi seksualne. Wszystkie wyszły na ulicę, niosąc swoje transparenty. 29 października 2020 roku w Warszawie miała miejsce demonstracja pod hasłem „Kobiety i LGBT-y razem za równością”, powiewały tęczowe flagi, osoby przebierały się za jednorożce, przemawiają podkreślały wspólne doświadczenie dyskryminacji i przemocowość spowodowane decyzjami partii rządzącej, czy w kwestii aborcji, czy tzw. wolnych stref od LGBT. Hasła na transparentach mówiły o prawach osób transpłciowych, związkach partnerskich/małżeństwach jednopłciowych, przeciwstawiały się mowie nienawiści, postulowały edukację wolną od stereotypów i dyskryminacji oraz wsparcie psychologiczne.

Aktywne protesty przeciw zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego wszystkich wyżej wymienionych grup, to zwrócenie uwagi na to, że konsekwencje spadają także na lesbijki, kobiety biseksualne, queerowe, interpłciowe, aseksualne czy transpłciowych mężczyzn. W strajkach wzięło udział mnóstwo młodzieży LGBT.

W protestach, czarnych marszach i demonstracjach uczestniczyły także osoby pracujące seksualnie. Dzień po publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego, zabraniającego aborcji z przyczyn embriopatologicznych, do mikrofonu padły takie słowa: „Dobry wieczór, nazywam się Oleńka i chciałabym z tego miejsca powiedzieć, że transkobiety to kobiety, transmężczyźni to mężczyźni, a osoby pracujące seksualnie zasługują na szacunek!”. Hasła sex workerek to: „Żądamy pełnej dekryminalizacji aborcji i pracy seksualnej teraz!”. Na fanpage’u Sex Work Polska czytamy: „Jesteśmy na ulicach, bierzemy udział w demonstracjach i blokadach, wydzieramy się na cały głos, jak nigdy wcześniej.”

Zdecydowanie zabrakło mi w tych dodatkowych esejach Graff wyżej wspomnianych tematów. Na naszych oczach i w naszych sercach dzieje się rewolucja, ale ona nigdy nie będzie pełna, jeśli pominiemy w przestrzeni publicznej prawa wszystkich osób. Osoby niebinarne, trans, czy pracujące seksualnie chcą całego życia. Naszą siłą jest solidarność, siostrzeństwo i radykalna empatia.

Osoby niewidoczne dla systemu, często opuszczone przez własne rodziny i stygmatyzowane społecznie wychodzą na ulicę, decydują się na bycie widocznymi w kraju, w którym wszelka inność jest dyskredytowana, a rządząca większość jawnie wspiera ruchy nazistowskie. Wystawiają się na realne zagrożenie ze strony faszystowskich bojówek. Szkoda, że te wątki nie zostały podjęte w książce Graff.

Czy zatem poleciłabym tę książkę? Zdecydowanie tak! Szczególnie dla osób, które zaczynają dopiero budować swoją feministyczną świadomość. Książka świetnie pokazuje jak przez te 20 lat wiele rzeczy się zmieniło, ale też ile jeszcze spraw wymaga naszej troski, uwagi, a nawet walki. Myślę, że dla młodych osób może to być bardzo ciekawa podróż w przeszłości. A dla tych, które i którzy znają pierwsze wydanie, przypomnienie, z czym się mierzyłyśmy na początku lat 2000.

One comment

  1. Agnieszka Graff pisze:

    Dziękuję za ciekawą i wnikliwą recenzję. Ma Pani rację, że zabrakło tekstu o aktualnych protestach osób LGBT+. Po prostu nie napisałam takiego tekstu, zabrakło mi pary. Bo w nich uczestniczyłam, co oczywiście mnie nie usprawiedliwia.
    Nie zgadzam się natomiast z zarzutem, że opisując sztukę protestów „ograniczam się tylko do sztuki wystawianej w muzeach, obecnej na koncertowych scenach, czy świetnie sprzedającej się w wysokonakładowych czasopismach” – sporo uwagi poświęcam np Czarnym Szmatom, które istnieją poza tym obiegiem, a zaczynam od radykalnych graffiti ulicznych. W kolejnym tekście jest sporo o hasłach na kartonach, które też mają wymiar artywizmu…

Skomentuj Agnieszka Graff Anuluj pisanie odpowiedzi

← Powrót do bloga
Pomoc w czasie pandemii Pomoc w czasie pandemii