Rewelacja tegorocznego Berlinale (Wielka Nagroda Jury). Zrealizowana w surowym stylu, lecz trzymająca w nieustannym napięciu opowieść o kilku dniach z życia nastolatki z pensylwańskiej prowincji. Autumn (Sidney Flanigan) poznajemy, gdy zachodzi w niechcianą ciążę. W kryzysowym momencie dziewczyna musi odnaleźć się w gąszczu bezdusznych procedur i stawić czoła dotkliwemu brakowi empatii ze strony patriarchalnego otoczenia. Z biegiem czasu okazuje się, że ciąża stanowi tylko jeden z wielu problemów bohaterki, a jej przeszłość kryje w sobie mroczne tajemnice. Choć Nigdy, rzadko, czasami, zawsze pozostaje filmem gorzkim i pełnym punkowej z ducha niezgody na rzeczywistość, ani przez moment nie osuwa się w nihilizm. Istotny wątek fabuły stanowi relacja Autumn z wyrozumiałą i wspierającą ją na każdym kroku kuzynką. W związku z tym Nigdy, rzadko… okazuje się nie tylko filmowym aktem oskarżenia piętnującym społeczną hipokryzję, lecz także subtelną opowieścią o sile dziewczyńskiej przyjaźni.