Statystyki obrazujące skalę przemocy domowej w Polsce są zatrważające. Mimo to wciąż pokutuje przekonanie, że brudy należy prać we własnym domu, a ofiara przemocy często sama sobie jest winna. Czy Kościół przykłada rękę do tych stereotypów?
Halina, 54 lata: – Całe życie mieszkam w M. Chodzę do tego samego kościoła. Ale na Wielkanoc spowiadałam się u księdza z drugiej parafii i on powiedział, że powinnam odejść od męża zabijaki.
M. jest niewielką wsią w Pomorskiem. Tu znają się wszyscy. Wszyscy też wiedzą, że Franek, ślubny Halinki, pije jak szewc i tłucze potem swoją żonę, która ucieka z dziećmi do matki. Po paru dniach wraca. Franek się kaja. Żona zdejmuje mu buty i kładzie do łóżka, a on płacze i obiecuje poprawę. Wciąż jest pijany. „Już niech tylko roboty pilnuje i ręki na ciebie nie podnosi. Reszta może być”, tłumaczy matka.
Halina chodzi do kościoła i dwa razy w roku przystępuje do spowiedzi. Przez wiele lat spowiadała się u proboszcza, który udzielił jej sakramentu pierwszej komunii, gdy była dzieckiem, a potem – gdy była z pierwszym dzieckiem w ciąży – udzielił jej sakramentu małżeństwa. Franek, kolega jeszcze z podstawówki, już jako kilkunastolatek nie wylewał za kołnierz. Ale był przystojny i miał gadanego. Wypatrzył sobie smukłonogą Halinkę na dziewczynę. Miłość młodych szybko zaowocowała ciążą. Rodzina była jednomyślna: Wesele i… jakoś to będzie.
Dla Haliny „jakoś” oznaczało te szczęśliwe okresy w małżeństwie, kiedy Franek chodził do pracy w gminnym zakładzie przetwórstwa owocowego i względnie mało pił. „Względnie” oznaczało, że pił dopiero, jak wrócił do domu. Koszmar zaczynał się, kiedy wpadał w tzw. tango. Wtedy nie było picia, było chlanie. Franek włóczył się po całej gminie z kolegami i wypijali hektolitry wódki. Najczęściej „melinowali” na działce u jednego z kamratów. Halina znała to miejsce, jednak nigdy nie odważyła się tam pójść. Gdy mąż się „nałajdaczył”, wracał. Wtedy było piekło. Wtedy bił i wyzywał żonę za „zmarnowane życie swoje”. Wymyślał od kurew i dziwek. Wrzeszczał, że jest ścierwem i tylko dzieci trzymają go przy niej. Bił do krwi. Halina, szanując jego ojcowskie przywiązanie, nie skarżyła się, gdy podbijał jej oczy i wykręcał ręce. Gdy złamał jej żebra, tłumaczyła, że to nic takiego. Ojciec to ojciec. I o tym przypominał jej stary proboszcz. Tłumaczył: „Małżeństwo jest jak krzyż, ale krzyż prowadzi do nieba. A Franek ojcem jest dobrym”.
Kiedyś na kolędzie proboszcz zapytał chłopaków. „Tata, to jaki jest dla was?”. „Dobry”, odpowiedzieli zgodnie i spuścili głowy. „No widzisz, dziecko?”, zwrócił się do Haliny i poświęcił mieszkanie.
Niechlubne statystyki
Z badań, które przeprowadziła prof. Beata Gruszczyńska z Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości wynika, że każdego roku przemocy fizycznej lub seksualnej doświadcza od 700 tys. do miliona Polek, a 10 proc. kobiet w Polsce zostaje ofiarami gwałtu lub usiłowania gwałtu. Według raportu prof. Gruszczyńskiej co roku w Polsce zostaje zgwałconych około 30 tys. kobiet. Do tego każdego roku ginie w Polsce około 150 kobiet, które są ofiarami przemocy domowej. To trzy kobiety tygodniowo.
Jak donoszą statystyki policyjne, 95 proc. sprawców udokumentowanej przemocy domowej to mężczyźni, a 91 procent ofiar to kobiety i dzieci.
Pomimo tych zatrważających liczb, w Polsce wciąż pokutuje przekonanie o dużo niższej skali problemu, a głos instytucji, stowarzyszeń i organizacji, które biją na alarm uznaje się za przesadzony.
Może to wynikać z zakorzenionych w społecznej świadomości stereotypów na temat prowokacyjnych zachowań kobiet, a także wciąż mocno osadzonej w Polsce tradycji patriarchatu, w której władza, prawa i przywileje mężczyzny wysuwają się na pierwszy plan.
Jak zauważa Urszula Nowakowska, prawniczka i feministka, założycielka Fundacji Centrum Praw Kobiet, w raporcie pt. „Stereotyp ponad prawem”: „Już badania ankietowe prowadzone przez CPK kilkanaście lat temu wykazały, jak ważną rolę w podejściu policjantów, prokuratorów i sędziów do spraw o przemoc domową i seksualną wobec kobiet odgrywają stereotypy i uprzedzenia”. Z przeprowadzonych ankiet wynikało, że dla wielu z nich wiele rozpatrywanych spraw nie miało znamion przestępstwa. Według nich nie wywiązywanie się przez żonę z obowiązków małżeńskich, wydawanie poleceń, okazywanie niezadowolenia lub obwinianie męża mogło być przyczyną do wyzwolenia się agresji w mężczyźnie. Kobietom zarzucano więc przyczynianie się do przemocy, jakiej doznały, a także nieumiejętność przewidzenia i uniknięcia sytuacji, w których może do niej dojść. „Skoro kobieta swoim zachowaniem prowokuje przemoc i nie unika zachowań, które ją wywołują, to zdaniem wielu policjantów, sędziów i prokuratorów jest za nią współodpowiedzialna. W opinii wielu z nich to ofiara powinna się zmienić”.
Co na to Kościół?
Niestety, pewne stereotypy podtrzymują niekiedy przedstawiciele Kościoła, przemawiając do sumień wiernych w postaci przekonania, że przemoc domowa jest formą krzyża, formą bożego dopustu. Obecne 50 i 60-latki częściej godziły się na kształt rodziny, w której mężczyzna – będący jej głową, dopuszczał się aktów przemocy. Usprawiedliwiano to koniecznością podtrzymania ogniska domowego oraz podlewano naiwną wiarą, że mąż w końcu się opamięta. Kobiety uważały, że przymykając oko na wybryki przemocowego partnera, chroniły rodzinę i jej dobre imię w środowisku. Dla tego wizerunku potrafiły wiele znieść, a jeśli ich bierna postawa była usankcjonowana autorytetem kapłana, wydobycie się z kręgu przemocy stawało się praktycznie niemożliwe. Niestety, w wielu rodzinach dzieje się tak do dziś.
– To prawda, że Kościół głosi naukę o nierozerwalności małżeństwa i niekiedy może być ona opatrznie zrozumiana – uważa ksiądz Maciej z Bydgoszczy, który prosi, aby nie ujawniać jego pełnych personaliów. – Dochodzi do takiego przekłamania, że księża tolerują tym samym zło, które ma miejsce w rodzinie. Tymczasem chrześcijaństwo nie dopuszcza żadnego, ale to absolutnie żadnego aktu przemocy i naruszenia godności drugiej osoby. Jeśli tak się dzieje, to mamy rzeczywistość grzechu i zła, któremu Kościół mówi zdecydowane nie. Nie sądzę, aby obecni kapłani podtrzymywali w kobietach przekonanie, że mają tkwić na siłę w przemocowym związku. Wręcz przeciwnie, gdy dochodzi do sytuacji skrajnych: mężczyzna bije, gwałci, poniża, upadla i niszczy relację miłości, zachęca się je do separacji, do izolacji od sprawcy, nawet – gdyby miała ona trwać do końca życia.
– Kościół nie jest nieczuły wobec krzywdy przemocy domowej. Nigdy jednak nie będzie nakłaniał kobiety do rozwodu, ponieważ zgodnie z Bożym objawieniem, małżeństwo sakramentalne jest związkiem nierozerwalnym – tłumaczy ksiądz Maciej. – „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”, powiedział Chrystus i od tej zasady nie ma po prostu odstępstwa.
Co zatem ma zrobić kobieta, która znalazła w sobie dość sił i zerwała toksyczny układ? Która rozpoczęła nowe lepsze dla siebie życie oraz pragnie, aby znalazło się w nim miejsce dla nowego mężczyzny?
– Z tym sakramentem to jest tak: życie samo je zweryfikuje – mówi ks. Michał, przepraszając za nie ujawnianie nazwiska, ponieważ od jakiegoś czasu ma na pieńku z biskupami, tropiącymi w wypowiedziach dla mediów jego światopoglądowy radykalizm.
– Jestem dzieckiem Kościoła. Rycerzem Maryi. Jestem kapłanem wiernym nauce Chrystusowej. Ale jestem również księdzem oraz terapeutą i doskonale zdaję sobie sprawę, że nie ma dwóch takich samych rodzin, choć mechanizmy nimi rządzące są podobne. Kiedy wzywa mnie w nocy znajoma kobieta, bo właśnie mąż ją zgwałcił i pobił na oczach kilkuletniego syna, a ona wstydzi się powiadomić policję i ma doświadczenie, że i tak sprawa zostanie zamieciona pod dywan – to ja się potem długo za nią modlę, i za siebie – ponieważ nie widzę sensu w kontynuowaniu takiego małżeństwa. Nigdy nie potępię kobiety, która odeszła od drania, a pokochawszy nowego mężczyznę, pragnie stworzyć z nim związek i rodzinę.
Niebieska Karta na pomoc
Renata Durda, szefowa Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia” na pytanie, czy w polskim społeczeństwie jest przyzwolenie na przemoc domową i jak postrzega rolę Kościoła wobec tego problemu, mówi: – Kiedy 20 lat temu ruszyła pierwsza kampania społeczna dotycząca przemocy domowej pod słynnym już tytułem „Bo zupa była za słona”, mieliśmy wiele głosów sprzeciwu. Jak to? Dlaczego kalamy miejsce, które z założenia jest święte i bezpieczne? Ówczesne państwo uważało, że nie należy się wtrącać i że z takiego wtrącania mogą być tylko kłopoty. Na szczęście, to się bardzo zmieniło i obecnie takich głosów jest coraz mniej. Podobnie w Kościele. Mocno współpracujemy z dwoma środowiskami: z policją i z Kościołem właśnie. Wszyscy chcemy grać do jednej bramki i jeśli nawet nasz sposób mówienia o problemie różni się, to przecież chodzi o to samo: aby tę przemoc powstrzymać. Znane mi są opowieści o noszeniu krzyża, a tym samym znoszeniu z pokorą doznawanych krzywd. Jednak uważam je za poglądy osobiste pojedynczych księży, których mentalność zakotwiczyła się w religijności dziewiętnastego wieku. Pracujemy wspólnie z duchownymi, którzy chętnie zapraszają nas na rekolekcje, na wykłady i pogadanki dla narzeczonych, prowadzimy warsztaty. Kościół ma zatem świadomość problemu i szuka najlepszych rozwiązań. Inna sprawa, że mimo wszystko za mało słyszymy z ambony mądrych kazań np. o tym, jak reagować na przemoc ze strony bliskiej osoby, jak to wszystko się ma do ideału chrześcijańskiej miłości, któremu wierni chcieliby przecież sprostać. Mówi się natomiast dużo o nierozerwalności małżeństwa i to może być opacznie zrozumiane.
Zastanawiające jest, że Polska ma najwyższy wskaźnik unieważnień małżeństw, a ich najczęstszą przyczyną jest właśnie doświadczenie przemocy. Kościół ma zatem ważne zadanie przed sobą, ponieważ jego dotarcie do rodzin jest ogromne. Ksiądz w konfesjonale powinien powiedzieć kobiecie doświadczającej przemocy: – Jeśli pozwalasz mu na to, jeśli jesteś bezradna, przymykasz oko na cierpienie swoje i dzieci, pozwalasz mężowi tkwić w grzechu, w złu, które was wyniszcza. Kobiety muszą wyjść z kokonu bezsilności. Muszą zrozumieć, że aby wyrwać się z przemocy, trzeba przerywać milczenie, przełamywać strach, reagować zdecydowanym „nie, nie pozwalam, nie godzę się na to, izoluję siebie i dzieci od sprawcy, decyduję się na separację, rozwód, szukam wsparcia, zgłaszam problem”. W ten sposób wspólnymi siłami dochodzimy do tego samego celu, a jest nim pomoc ofiarom przemocy i wskazanie im dróg wyjścia.
Pewnego dnia z inicjatywy urzędu gminu w domu kultury w miejscowości M. , zagościła pani psycholog. Każdy, kto chciał porozmawiać z nią na temat swojej sytuacji z rodzinie, mógł zapisać się na konsultację. Halina nie spała całą noc, zastanawiając się, czy może tak zrobić. Do konsultacji namawiała ją szwagierka, która sama miała krzyż pański w domu. Powiedziała, że jak pójdą obie, będzie łatwiej.
Po rozmowie z psycholożką, podczas której wylała morze łez, powiedziała szwagierce, że czuje ulgę. Nikt wcześniej nie wysłuchał jej z taką uwagą. Otrzymała broszury z informacjami, gdzie i w jaki sposób szukać pomocy oraz wizytówkę z numerem telefonu do terapeutki. Półtora roku po tym wydarzeniu, rodzina ma założoną Niebieską Kartę, jest w regularnym kontakcie z dzielnicowym, pod opieką Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej i ośrodka AA. Halina na spowiedzi powiedziała księdzu z innej parafii, że zdecydowała się na rozwód. To decyzja nieodwołalna. Usłyszała, jak zapukał cicho na znak rozgrzeszenia. Popłakała się.
https://kobieta.onet.pl/maz-bije-zone-polacy-na-to-milcz-a-kosciol/8dlt0ge