To zależy // wywiad Agnieszki Wesołowskiej ze Sławomirem Budnerem

8 czerwca 2021
Kategoria: Psychologia, Wywiad

Wdrapuję się na 3. piętro starej kamienicy. Pcham wielkie, koszmarnie ciężkie drzwi. Potykam się o próg, staram się nie wykopyrtnąć, plączę się o własne buty i zaczynam chichotać. Jestem ciekawa, gdzie Sławek tym razem mnie zawlecze. Tak się w ośrodku czuję – wleczona po nieskończenie długim korytarzu do pomieszczenia, w którym obowiązkowo znów się potknę na za wysokim progu, a potem wyląduję na jakimś fotelu, zapadnę się weń, dam się zdominować przez umeblowanie.

Siadamy ze Sławkiem w pokoju spotkań z klientkami ośrodka. Przygniatam się laptopem i umieram pod ciężarem profesjonalizmu.

Przy którymś spotkaniu pytam go, czy nie przejadła mu się praca z wciąż i nieustająco powtarzającymi się problemami. „Przecież nic się nie zmienia” dodaję. Sławek jest niewysoki, chropawo ciosany, budzi zaufanie. Mówi powoli, skacze po wątkach, robi dygresje. Przechodzimy z pokoju do pokoju, po raz kolejny potykam się na jakimś progu. „Przecież gdyby mi się przejadło” odpowiada „to bym się tym nie zajmował. Tyle lat…”. Kiwam poważnie głową.

Ile masz takich klientek jak moje rozmówczynie?

Sławek uśmiecha się łagodnie.

Przestałem liczyć, od dawna.

Ale spróbujmy jakoś to uśrednić. Ile w miesiącu? Albo dziennie…?

Hm, średnio dziennie dwie-trzy.

OK, a ile nowych w miesiącu?

Powiedzmy koło ośmiu.

To dużo czy mało?

Jak na pojemność moją jako terapeuty to w sam raz. Jak na tę sytuację, to wierzchołek góry lodowej. Ja w ogóle nie lubię liczb, ale statystyka mówi, że ujawnia się może 20 procent. A ja nawet tych 20 nie jestem pewien.

Od jak dawna pracujesz?

Od 10 lat. Pracuję z różnymi osobami, nie tylko doznającymi przemocy, ale również tymi co mają dość, co robią remanent w życiu.

A kogo jest najwięcej?

Raczej tych doznających przemocy…

Same kobiety?

Nieee, pojawiają się mężczyźni.

Jak często?

Jeden do dwóch rocznie…

A ten jeden do dwóch rocznie – z czym przychodzą?

Sytuacja taka jak zawsze, tylko odwrócenie ról.

Mrużę oczy. Miałam znajome małżeństwo, mąż niesłychanie silny i sprawny fizycznie, były komandos, żona – poważnie chora psychicznie, nieobliczalna w swoich zachowaniach. Nie umiał sobie nigdy z tym poradzić. Czy mój znajomy był ofiarą przemocy domowej…? Mówię:

Wydaje się nieprawdopodobne.

Bywa ojciec doznający przemocy od syna. Wyobraź sobie starego ojca i niezrównoważonego 20-parolatka.

Ale najczęściej przychodzą takie kobiety jak te, z którymi rozmawiałam? 30-50 lat?

Sławek przytakuje bezgłośnie.

Powiedz, skąd to się bierze? Ta bezradność, zgoda na zło, które się dzieje w rodzinach przemocowych.

Z wielu przyczyn. Bardzo często krzywdzone osoby próbują podjąć jakieś działania, by przerwać krąg przemocy, ale doznają porażek. Albo dotyka ich syndrom wyuczonej bezradności – rodzi się przekonanie, że nic z tą sytuacją zrobić nie można lub koszty są tak duże, że to jest nieopłacalne. W społeczeństwie też nie ma woli, żeby taką sytuację rozwiązywać. Nie widzi się rodzin, tylko OFIARY przemocy. Nie mówi się o bólu ani o skutkach, rozłożonych w czasie.

Bycie „ofiarą” to już wyrok. „Ofiara przemocy domowej” – cieć-malina, tłuk, idiotka.

Ale powiedz mi, dlaczego wybiera się sprawców, może przyszłych sprawców przemocy, na partnerów?

Widzisz, popatrz na tych mężczyzn. Na początkowym etapie to w jakiś sposób ideały. Normalny człowiek staje się nieatrakcyjny, szuka się ideału.

Pana Właściwego.

Tak.

A może czasem bardziej niż miłość zbliża jej brak? Co? Potrzeba miłości? Chęć obdarzenia nią kogokolwiek? Tak jak u Oli. Pamiętasz? Opowiadała jakie wrażenie na jej przyszłym mężu zrobiła sielanka w jej domu, bo on sam czegoś takiego nie miał. Pamiętasz? Opowiadała potem, że gdy wyjeżdżali na zawody to „bawili się w dom”.

Sławek przytakuje.

Bawili się w dom idealny, a nie w taki dom, w którym czasami wybuchają konflikty i trzeba je rozwiązywać.

Do jakiego stopnia własna niedojrzałość zbliża do bycia z przemocowcem?

Niedojrzałość nie pozwala różnych rzeczy zauważyć. Nie pozwala odróżnić głębokiego uczucia od zauroczenia. W ogóle człowiek jest narażony na różne destrukcyjne układy. Nie tylko emocje, ale praca, krąg towarzyski.

Mamroczę:

Grzeczne dziewczynki…

Co?

Danuta w jednym z kolejnych spotkań i rozmów poza protokołem opowiedziała mi o tym, jak w młodości trenowała typowo męską dyscyplinę sportu. Była jedyną dziewczyną w grupie kilkudziesięciu chłopaków, a klub nawet nie przewidywał osobnych szatni. Jako nastolatka weszła do męskiej szatni i przez kolejne lata konsekwentnie z niej korzystała. Opowiadała mi, że koledzy nigdy nie dawali jej odczuć, że jest dla nich jakoś szczególnie inna, nigdy nie robili aluzji do jej fizyczności, nie próbowali naruszać jej prywatności. Obraz szlachetnych młodych mężczyzn, nie reagujących na obecność jedynej dziewczyny w grupie, zadziwił mnie wtedy. Opowiadam o tym Sławkowi.

Mówiła, że chłopaki nie postrzegali jej jako kobiety…

A może nie chciała…? Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, żeby wśród kilkunastu czy kilkudziesięciu chłopaków nie znalazł się nawet jeden, który popatrzyłby na nią nie jak na kumpelkę. Więc może tego nie chciała?

Ale ona nie postrzega się jako nieatrakcyjna, wręcz przeciwnie…

Czasami ktoś myśli, o sobie że jest atrakcyjny. Ale to nie oznacza, że to samo czuje. Można nie wiedzieć, co to znaczy być mężczyzna czy kobietą, a to stanowi o naszej dojrzałości.

Czyli grzeczne DZIEWCZYNKI…

Może.

Powiedz mi, czemu dziewczynka, dziewczynka niedojrzała wychodzi za mąż. Dlaczego?

Może w rodzinie był silny przekaz – bo była tam np. ciotka, która „wybierała, wybierała, a żaden nie chciał”. Czasem jest presja – że trzeba wziąć ślub, że z tym dogmatem się nie dyskutuje. Spotkałem się z taką historią z rodziny, gdzie wyswatano 18-letnią dziewczynę, która bez sprzeciwu wyszła za mąż za kandydata, którego wybrał jej ojciec. Dla niej było oczywiste, że trzeba było słuchać woli ojca. No i wpada się w pułapkę konsekwencji.

To jak z dolarami. Gdy zaczął na łeb lecieć kurs dolara, inwestorzy w Polsce z uporem całymi latami trzymali totalnie nierentowną walutę zamiast zminimalizować stratę i pozbyć się tego jak najszybciej. Trzymanie latami zamrożonej gotówki było nieracjonalne, czekanie, aby dolar odrobił straty było głupsze niż szybka sprzedaż ze stratą. Ale padały wtedy argumenty, że trzeba być konsekwentnym.

O właśnie, widzisz – więc skoro się tyle zainwestowało w związek to…

Kiwam głową i stukam w klawiaturę.

Ludzie z różnych powodów wchodzą w związki. Często bardzo niedojrzałych powodów. Trafiła do mnie kiedyś pani robiąca bilans życia przy okazji rozwodu. Rodzina jej znalazła męża, w kandydacie nic jej się nie podobało z wyjątkiem nazwiska. Niewiele ich łączyło – ani majątek, ani dzieci. Ona nawet nie miała pretensji do tego faceta o nieudane małżeństwo, a do rodziny.

Znam małżeństwo, gdzie dziewczyna próbując uciec z domu wiązała się z kolejnymi facetami, których skutecznie i po cichu gonił jej ojciec, używając wszystkich możliwych sposobów z przechwytywaniem korespondencji od narzeczonego włącznie. Gdy znalazła mężczyznę, której rodzice nie zdążyli oprotestować – choć nienawidzą go do dziś dnia – wyszła za niego w kosmicznym tempie. Na marginesie – potwornie niedobrane i nieszczęśliwe małżeństwo.

Rozmawiałem kiedyś z pewnym księdzem, który mi mówił, że często zdarza mu się, gdy na spotkaniu przedmałżeńskim kandydat mówi „ale ja wcale nie chcę brać ślubu”. Na to ten ksiądz „jasne, masz prawo”. A wtedy kandydat „ale ja nie mam siły tego odwoływać”.

Zaczynam się śmiać. Mój były mąż zapił na miesiąc przed naszym ślubem. Już wtedy wiedziałam, że ma problem alkoholowy, był po terapii. Cała moja wizja „żyli długo i szczęśliwie” runęła. O tym, co się stało powiedziałam tylko przyjacielowi, też alkoholikowi, facetowi, który mając 24 lata skutecznie rozwalił sobie życie wieloletnim chlaniem, ćpaniem i baletami, przepił dwa mieszkania, zmarnował mnóstwo miłości i zaufania, nadszarpnął zdrowie. I to on namawiał mnie, żebym na litość Boską, nie wychodziła za mąż. A ja miałam sukienkę, zamówioną knajpę, wydrukowane zaproszenia i listę gości. Sławek nie rozumie, czemu się śmieję, więc mu wyjaśniam. Nie wie, i nie ma powodu wiedzieć, że najbardziej rozbawiło mnie to, że wtedy przejęłam się zmarnowanymi zaproszeniami, które wyjątkowo ładnie mi wyszły.

Powiedz mi lepiej, dlaczego dziewczyny, które dostały w twarz nie uciekają? Dlaczego pozwalają, by dalej się tak działo.

Sławek namyśla się, więc rozwijam pytanie.

Wyobraź sobie, że pracujesz w jednym pokoju z kumplem. I nagle nieoczekiwanie gość wstaje i wali cię w gębę. Rozumiesz? Łup. Krew się leje, nos cię boli. Czy chciałbyś z nim potem siedzieć w pokoju?

Wydaje mi się, że mówię rzecz oczywistą. Że jak dwóch facetów poopowiadamy sobie anegdoty twardzieli i zgodnie pośmiejemy się w jednym kierunku. Ho-ho-ho.

To zależy. Wszystko zależy od tego, dlaczego, by się tak stało.

Unoszę rękę w geście „poczekaj”.

Zaraz. Chwileczkę. Proste pytanie. Dostajesz w dziób. Czy chcesz się narażać na kolejny raz?

Sławek uśmiecha się i kręci głową z namysłem. Gdy coś go szczególnie porusza, lekko zacina się przy początku wypowiedzi. Teraz zaciął się na amen.

Powtarzam – to zależy, co by go do tego sprowokowało.

Kuźwa, nic. Wstaje i dostajesz w dziób.

No nie wiem, a gdyby to była psychoza…? Ludzie nie są winni takim rzeczom.

SŁAWEK!

Mówię głośno i wyraźnie.

Czy chcesz się narażać na to, że znów oberwiesz? Jesteś z człowiekiem, który cię uderzył. NIE-BEZ-PIE-CZEŃ-STWO. Czy chcesz z nim dalej siedzieć w pokoju…?

Sławek się uśmiecha.

Wszystko zależy od tego…

…Bo ja bym nie chciała siedzieć w pokoju z człowiekiem, który może mi zagrozić. Bez względu na to, co było tego przyczyną. OK, to powiedz, dlaczego kobiety „siedzą” z przemocowcem?

Zawsze znajdą uzasadnienie: „on nie chciał”, „był pod wpływem alkoholu”, „on nie uderzył TAK mocno”, „tak tylko machnął”.

Przed chwilą sam uzasadniałeś brak odpowiedzi, czy unikałbyś kolegi od którego dostałeś w twarz…

No… różnie bywa…

Ale ja nie pytam, DLACZEGO ktoś uderzył, tylko dlaczego ten kto oberwał dalej siedzi z nim.

„Bo dzieci potrzebują ojca”…

STOP – dlaczego nie działa instynkt samozachowawczy???

Bo zostaje rozmiękczony. Bo działa dogmat kulturowy, bo np. nie wyobraża sobie rozstania czy rozwodu. Bo własne brudy pierze się we własnym domu”. Raczej z przemocą nie można sobie poradzić we własnym zakresie. A wyjście z tym na zewnątrz jest atakowane. Taki przykład – do szkoły w portowej dzielnicy przyszedł dzielnicowy. Wszedł w trakcie lekcji i poprosił jednego z uczniów. I wiesz co powiedział? Powiedział „chodź, będziesz zeznawać na tatę”. Nie wiem, czy był tak głupi, czy po prostu chciał pokazać dzieciakowi jego miejsce, bo kto to widział „zeznawać na tatę”. Czemu nie uciekają, pytasz? – bo są uzależnione, choćby finansowo. Czasami uczuciowo…

Jak?

Tak działa cykl przemocowy i pamięć miodowego miesiąca. Bo on czasami potrafi być do rany przyłóż… Często już od wielu lat miodowego miesiąca nie ma. Często partnerki przemocowców funkcjonują jak hazardziści, bo zagrają jeszcze raz, bo już kiedyś udało się wygrać. Radzenie sobie z przemocą to podjęcie dodatkowego wysiłku. Sama przeprowadzka osłabia, dzieci muszą zmienić szkołę, inne warunki, inne lekcje, cała aklimatyzacja do klasy. Wiele schronisk pozostawia wiele do życzenia. Cały system pozostawia wiele do życzenia…

Kiedy następuje przełom?

Często wtedy, gdy następuje kolejna eskalacja lub wtedy, gdy pojawi się na drodze ktoś, kto daje nadzieję, że będzie inaczej. Czasem to „inna” interwencja policji, bo wreszcie się trafią jacyś co to „byli jacyś bardziej zainteresowani”. Czasem dzieci mówią „dość”. Ta motywacja jest rożna. Powstaje okazja do bilansu, przypadkowa.

Anita miała 35 urodziny, gdy powiedziała, że tak dalej nie można żyć.

Właśnie. Czasami mam takie panie, których dzieci stały się samodzielne – nie można już uzasadniać, że to wszystko dla dzieci. Już nie widzą celu i sensu trwania w bezsensownym zagrożeniu.

Jak często trafiają tu dzieci takich osób?

Żeby pomóc matce czy ojcu…? Mmm, wiesz, że rzadko? Rzadziej widzą przemoc, częściej alkohol. „Jakby ojca wyleczyć, to byłoby dobrze”.

A czasami ta matka jest postrzegana gorzej niż ojciec, który pije i bije. Mimo że ona sama nie piła i nie biła.

Ale nic nie robiła?

Ale nic nie robiła…

„Przecież nie miała powodu tak się zachowywać”.

Tak jak u Oli. Ojciec ganiał matkę z siekierą, ale to on miał pasje, hobby, zajmował się dziećmi, sprzeciwił się apodyktycznej ciotce, wziął dzieci w obronę. Twórczy ojciec i szara matka.

Żeby wyjść z przemocy trzeba mieć potencjał. Skąd on się bierze? Funkcjonowanie w takim związku paradoksalnie może wzmocnić niektóre partnerki, dużo muszą się nauczyć. Albo wyciągają poprzez refleksję, poprzez zmiany w sposobie myślenia, działania. Czasem się tylko uwalnia od sprawcy zostając taką samą. Czasem można zostać ze sprawcą bardzo się zmieniając.

To też Ola powiedziała – gdy mąż ją pobił powiedziała „to dobry facet, nie chciał mnie skrzywdzić”. Dotarło do mnie wtedy, że to był dla niego jedyny znany sposób na komunikację. Ona chciała, by zmienić sposób komunikacji.

Może, może… Ale to trudne.

Czy warto? „Dla dzieci”?

Kobiety w większości mówią, że przemoc nie dotyczy dzieci, że dzieci nic nie wiedzą o tym. A to nieprawda, to nigdy nie jest prawda… Sprawca za każdym razem potrzebuje społecznego uzasadnienia dla swoich czynów. Dzieci się karze, bo są niegrzeczne. Trzeba je wychować. Silną ręką. Osobowość dzieci jest pieczołowicie kształtowana przez przemocowca. Wiesz, jakiś czas temu odkryłem, że dzieci za bardzo nie występują w opracowaniach przemocowych. Dzieci są na ogół w dalekim w tle.

„Dzieci niczego nie widziały”…

Tak, ale powiem ci, że te kobiety, ofiary przemocy domowej, wracając wspomnieniami do swojego dzieciństwa, mówiły co naprawdę widziały. Pani, która mówiła mi, że jej dzieci niczego złego nie widziały, sama przypomniała sobie z własnego dzieciństwa obrazy, gdy ojciec gwałcił matkę. Może tego nie pisz… To takie drastyczne…

Przekrzywiam głowę, podnoszę wzrok znad notatek. Widzę przez mgnienie Ankę patrząca na mnie w taki sam twardy sposób i mówiącą: „pewnie, a co myślałaś?”. Pewnie, że drastyczne!

Służby interweniują wobec pijanych matek, a nikt się nie zastanawia, gdzie w tym czasie byli ojcowie. Pijanym ojcem można być, pijana matka to już nie za bardzo. Jesteśmy kulturą matkocentryczną, mężczyźni ginęli na wojnach, w pracy i przez głupotę, w historii zazwyczaj można było spotkać wdowę, a rzadko trafiał się wdowiec. Kobiety miały misję zostania przy rodzinie. Więc ojciec to rzadkość, dobry ojciec jeszcze większa.

Czyli pijana matka będzie zachwianiem podstaw struktury społecznej, a pijany ojciec to już eee…

Matka jest pod staranną obserwacją społeczną. Nie ma pojęcia „rodzina doznająca przemocy”. Są tylko „ofiary przemocy”. Organizowało się kiedyś u nas wczasy, wakacje dla RODZIN przemocowych – matek i dzieci razem. I to był bardzo dobry pomysł. Organizacja wakacji tylko dla dzieci z rodzin przemocowych jest nieporozumieniem – one się czują odseparowane, wyrwane z kontekstu, naznaczone – a potem – wracają w ten sam układ…

I co je tam znów czeka?

No, np., że trzeba wszystko zjeść. To nawet w zwykłych rodzinach pokutuje, te elementy czarnej pedagogiki – jeszcze niedawno dość powszechnie uważano, że wolę dziecka trzeba złamać – np. zmuszając go do jedzenia. Dziecko po prostu MA zjeść. Inaczej nie wyrośnie na porządnego człowieka. No i u dziewcząt – u dziewcząt nie zwracano uwagi o tyle na wykształcenie, co na wychowanie. Dziewczynka ma być porządna…

I co, co się dzieje potem z tymi porządnymi dziećmi?

Sławek wzrusza ramionami.

Takie osoby w wieku dorosłym często mają za sobą jakieś leczenie nerwicy, terapię depresji… Ja uważam, że dość często są to elementy stresu traumatycznego.

Milknie.

Co jeszcze?

Tam może być wszystko. Jak cofam się pamięcią – tam jest wszystko. Nerwice, depresje, przyjęcie ról systemowych.

Krzywię się pytająco. Sławek patrzy ze zrozumieniem i kontynuuje.

…Bohater rodzinny, kozioł ofiarny. Są dzieci maskotki, dzieci niewidzialne. Bohater rodzinny to będzie ten, który zaprzecza, że jest przemoc, najczęściej najstarsze dziecko broniące obrazu rodziny na zewnątrz, występuje na akademiach szkolnych, przejmujący rolę obolałej matki.

Kozioł ofiarny bierze na siebie różne winy, dzięki niemu rodzina może powiedzieć „bylibyśmy fajni, gdyby nie ta zakała”. Teraz będzie maj i okres kozłów ofiarnych. U mnie zjawią się kobiety, które będą mówiły, że syn nie chce się uczyć. Gdy zapraszam na spotkanie, przyprowadzają tych synów – żeby chłopaka odczarować. Pytam, co na ten temat uważa mąż. Kobieta wtedy albo chroni, by te informacje nie wypłynęły, bo jak mąż się dowie to zatłucze dzieciaka, albo bywa, że mąż mówi „to twój syn, rób sobie co chcesz” i się odcina. Gdzieś w tle pojawia się przemoc.

Dziecko maskotka – jego rolą jest uspokoić burze. Często najmłodsze dziecko. Często o swojej sytuacji opowiada w zabawny sposób. Najbardziej spektakularny przykład – zgłosiła się do nas pani pochodząca z Rosji, miała tu męża, przyjęliśmy ją we dwoje terapeutów i samo jej przedstawianie sytuacji wyglądało wręcz komicznie. Do jakiegoś momentu oboje z koleżanką daliśmy się temu ponieść, śmialiśmy się aż do momentu, gdy powiedziała, że to taki śmiech przez łzy. Pod tym wszystkim było jej cierpienie, wykorzenienie – poznała, zakochała się, przyjechała, urodziła dzieci – i zaczął się problem. W domu rodzinnym też pełniła taką rolę. Była ukochaną córką, tatuś pił, a ona jako jedyna potrafiła tatusia uspokoić i bardzo się tego bała.

Szepczę:

To tak jakby dziecko zmuszać do zabawy z tygrysem…

Co?

Tygrys. Chciałbyś się bawić z tygrysem?

Potem się zbieram i mówię:

Jeszcze zostało nam dziecko niewidzialne.

Dziecko niewidzialne – ono bardziej fizycznie potrafi się maskować. Taka szara myszka. Ucieka w swoje fantazje. Ktoś, o kim się nie pamięta. Schowane, wyciszone.

Stara się nie istnieć?

To czasami bywa tym kolejnym dzieckiem, które zostaje porzucone i przestaje się je dostrzegać. Pojawia się dzieci takie schizoidalne, nie nawiązują relacji. To ci samotnicy, ekscentrycy, tam się próbują realizować.

A przykład?

Ty wiesz, że nie mam? Może te osoby niespecjalnie się wiążą?

A jak się wiążą to dalej chcą tam być niedostrzegane? I nie przychodzą po pomoc, bo nie chcą by je widzieć?

To są raczej samotnicy. Chyba… To osoby, o których inni mało wiedzą. Kto doznał w życiu przemocy jako dziecko, kto był świadkiem, ten jakoś zostaje naznaczony. Część sprawców to osoby które same doświadczyły przemocy. Część z nich chce coś z tą przemocą zrobić. Kobiety, z którymi ja się spotykam, często same powielają tę sytuację.

A mężczyźni?

Mogą mieć w pogardzie innych ludzi.

Jedna z kobiet, które znam, ma syna, już dorosłego. Chłopak, jak ona sam twierdzi, nigdy nie widział fizycznych ataków ojca na matkę. Ale widział, wzrastał w tym, atmosferę pogardy dla niej. Jako dość młody człowiek został skazany za udział w gwałcie. Zbiorowym. Dla mnie to przykład tego, jak bardzo pogardzał kobietami, może nie tylko nimi. Tylko, że jeśli zaatakuje się mężczyznę – można nieźle oberwać. Kobieta się nie obroni, ryzyko mniejsze… W czasie sprawy sądowej i w więzieniu bardzo wspierała go matka, ojciec się prawie odciął. Ale potem syn stanął po stronie ojca, nawet uczestniczył w biciu matki.

I ojciec pewnie jest dla niego wzorem, autorytetem. A może całkiem inaczej, co? Prymitywniej i bardziej zrozumiale? Może związek z ojcem jest dla niego ważny, bo czasem z ojcem wypije flaszkę, a czasem dostanie parę złotych i to wszystko bazuje na niskich instynktach? Przemocowiec pokazuje, kto rządzi, rozumiesz? Kto jest najważniejszy. Nawet jeśli nie bije dziecka – pokaże. Czy można w to uwierzyć, że dziecko naprawdę nie widzi łez matki?

Przypominam sobie, jakie przygniatające wrażenie zrobiła na mnie rozmowa z Anitą, która o najgorszych koszmarach opowiadała z niemalże niezmienionym wyrazem twarzy, spokojnym głosem i bez płaczu. Przypominam sobie opowieść o tym, jak Danka wychodziła na strych z praniem, by tam sobie płakać. I jak dzieci Karoliny nic nie widziały nigdy, ale jej córka już oberwała po zębach od narzeczonego. Nie, skąd, na pewno tego nie widać, tego cienia nad głową.

Myślę o znajomej trzynastolatce, która w okresie, gdy ojciec dostał największego świra, zaczęła kraść w sklepach.

O Ance, która uciekała z maleńkim braciszkiem z domu, a lata później chciała powiesić się nad rowem, by wreszcie uciec.

O Olce. I tym nożu wbitym w stół. Wciąż widzę jak lekko drga, choć tyle lat minęło od momentu, gdy ktoś go wziął do ręki.

I o innym dziecku. Moim. Które płakało i histeryzowało z byle powodu, choć widziało „tylko” milczenie między rodzicami.

Nie palę, ale zapaliłabym teraz. Jakoś tak spokojnie. Pasowałoby.

Wszystkie rozmowy zostały przeprowadzone na przełomie zimy i wiosny 2010 roku.

Dodaj komentarz

← Powrót do bloga
Pomoc w czasie pandemii Pomoc w czasie pandemii