Mąż stwierdza, że nie będzie żonie dawał pieniędzy za nic, tylko płacił za to, co chce – 5 zł za ugotowanie obiadu, 3 zł za zmycie naczyń. Z Urszulą Nowakowską, prawniczką, założycielką Centrum Praw Kobiet, rozmawia Aleksandra Szyłło
Przeciwnicy ”Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej” uważają, że jest ona tylko manifestem ideologicznym, bo wszystkie potrzebne w tej sprawie przepisy już mamy.
To nieprawda, że nasze prawo jest wystarczająco dobre, by chronić kobiety przed przemocą. Po podpisaniu konwencji parlament będzie zmieniał prawo tak, by spełniało jej wymogi. Nie narzuca ona szczegółowych rozwiązań, raczej pokazuje kierunek, więc od polskich polityków zależy, czy będą to zmiany zasadnicze.
Inna sprawa, że dziś policja rzadko stosuje te uprawnienia, które ma. Na telefon interwencyjny Centrum Praw Kobiet tuż przed świętami zadzwoniła kobieta: mąż wściekły po kolejnej rozprawie rozwodowej rzuca w ścianę nożem. Ona wzywa policję, policja przyjeżdża i odjeżdża. On grozi dalej: popełni samobójstwo i zabierze ze sobą dzieci. Dopiero po naszej interwencji został zabrany z domu, ale nie przez policję, tylko pogotowie psychiatryczne. Na święta zdążył wrócić, bo nie jest chory, tylko agresywny. I ta sparaliżowana strachem kobieta i dzieci muszą z nim mieszkać, czekając na kolejne ataki agresji po rozprawie w sądzie.
Jakie są najważniejsze zmiany prawa, które należy wprowadzić?
Pierwsza to nakaz opuszczenia domu przez męża lub partnera, który bije, grozi, znęca się, oraz zakaz zbliżania się do ofiary i kontaktowania się z nią. Dziś jest to w gestii sądu, a w przypadku gdy policja sprawcę aresztuje – prokuratora, który na decyzję ma cały miesiąc. Liczę na przyjęcie standardu takiego jak w Austrii czy Szwecji: policja od razu na miejscu, oceniając, co się w rodzinie dzieje, wydaje mężczyźnie nakaz opuszczenia domu oraz zakaz kontaktowania się z ofiarą np. przez dwa tygodnie czy dziesięć dni. Bezpieczeństwo kobiety i dzieci jest zapewnione natychmiast, ofiary przemocy nie muszą uciekać z domu, tułać się w czasie, gdy trwa sprawa sądowa.
Bardzo ważny jest ten zakaz zbliżania się i kontaktowania. Z wieloletniego doświadczenia pracy w naszym centrum wiem, że sprawca przemocy, który dostaje jedynie nakaz opuszczenia domu, często dalej robi piekło ofierze, wystając pod blokiem, nachodząc w pracy, grożąc.
Potrzebne są też procedury oceny ryzyka ciężkiego uszkodzenia ciała lub zabójstwa. Żeby nie powtarzały się takie tragedie jak ta głośna z Chodla: Marek W. oskarżony o znęcanie się nad żoną po odwołaniu zostaje wypuszczony przez sąd, wraca do domu i zabija kobietę. Zrobił to, czym wcześniej groził. Sąd uzasadniał zwolnienie tym, że ”nie znęcał się drastycznie”, a żona wycofała skargę.
Zadzwoniła do nas po pomoc kobieta brutalnie zgwałcona, ma obrażenia ciała. Ale biegły w sądzie podkreśla, że przecież piła wcześniej alkohol z tym mężczyzną. A więc w domyśle ”sama jest sobie winna”, bo porządna kobieta nie pije alkoholu z mężczyzną, z którym nie zamierza uprawiać seksu. Otóż nie – kobieta ma prawo pić alkohol i nikt nie ma prawa jej zgwałcić.
Przemoc to nie tylko bicie i gwałt. Konwencja wprowadza pojęcie przemocy ekonomicznej.
W Polsce komornicy ściągają zaległości zaledwie od 17 proc. alimenciarzy. To wynik znacznie gorszy niż w przypadku innych dłużników. Dlaczego akurat w sprawie alimentów system jest tak niewydolny? Do korzystania z funduszu alimentacyjnego uprawnione są tylko kobiety, które mają bardzo niskie dochody. Ale dlaczego kobieta, która ciężko pracuje i godnie zarabia, obrywa za to? Może państwo powinno automatycznie przejmować zobowiązania uchylających się alimenciarzy? Sądy ich nie karzą, uzasadniając, że niepłacenie alimentów nie jest uporczywe, bo raz na pół roku coś tam wpłacił, nie całą sumę, ale część, czyli wykazał chęci. Jednakże opóźnienia z alimentami nie tylko upokarzają kobietę i dzieci, bo ona musi upominać się i prosić, ale też powodują zachwianie ich poczucia bezpieczeństwa. Nie wiedzą, czy mogą planować urlop, zapraszać na urodziny dziecka, bo nie wiedzą, czy będzie na jedzenie.
Przemoc ekonomiczna to także wydzielanie żonie czy partnerce pieniędzy na dom i zachowywanie reszty dla siebie bez uzgodnienia z nią. Pasożytowanie na jej pracy.
Co prawo może zrobić z mężczyzną, który nie daje żonie na dentystę lub buty zimowe, a sam hula po barach?
Nazwanie przemocy ekonomicznej po imieniu może pomóc choćby przy rozwodzie – ułatwi orzeczenie o winie. Zachowania sprawców przemocy ekonomicznej bywają naprawdę okrutne. Drastyczne są przypadki porzucanych kobiet, które całe życie poświęciły pracy na rzecz męża, dzieci i domu. Ostatnio zgłosiła się do nas pani w wieku 60 lat. Całe życie dbała o dom i nieformalnie pracowała w firmie męża. On zawczasu zabezpieczył większość majątku i wystąpił o rozwód.
Mąż innej kobiety po latach stwierdza, że nie będzie jej dawał pieniędzy ”za nic”, tylko płacił za to, co chce – 5 zł za ugotowanie obiadu, 3 zł za zmycie naczyń itp.
Albo kobieta pracuje zawodowo i zajmuje się dziećmi, a on siedzi w domu na kanapie. I złośliwie odkręca kaloryfery na 35 st. C, żeby ją ukarać ogromnym rachunkiem.
Im bardziej kobieta jest zależna ekonomicznie od partnera, tym bardziej podatna na ustawienie w roli ofiary. Warta rozważenia jest myśl, by kobiety, które decydują się całe życie pracować na rzecz domu i rodziny, miały emerytury wypłacane ze składek mężów.
W Polsce nie mamy kompleksowego programu przeciwdziałania przemocy wobec kobiet, a przemoc domową utożsamia się raczej z alkoholizmem i patologią niż dyskryminacją ze względu na płeć. Niech powstanie niezależna agencja rządowa ds. przeciwdziałania przemocy wobec kobiet. Ewentualnie – departament resortu sprawiedliwości czy biuro u pełnomocnika rządu ds. równego traktowania. Ale w jednym miejscu.
Zaczynać należy od edukacji przedszkolnej dziewczynek i chłopców, bo powiedzonka typu ”baba niebita to jak kosa nieklepana” wciąż funkcjonują w naszym społeczeństwie.
Jak na rysunku Marka Raczkowskiego: policjanci pocieszają faceta, którego musieli aresztować za bicie żony.
Niestety, tak bywa w rzeczywistości. Do Centrum Praw Kobiet nierzadko zgłaszają się po pomoc żony policjantów i wojskowych. A ”męska solidarność” w tych sprawach wciąż ma się dobrze, nie tylko w zawodach mundurowych.
Polska zastrzegła, że nie będzie stosować konwencji w przypadku, gdy przestępstwo popełni osoba z miejscem stałego zamieszkania na terytorium Polski, ale niebędąca polskim obywatelem.
Niestety, wyłącza to część ofiar z systemu opieki i pomocy. W Polsce są tysiące imigrantów, par wietnamskich, ukraińskich, chińskich, które mają różne formy legalizacji pobytu lub mieszkają tu i pracują nielegalnie. Kobiety, które słabo znają język i prawo, są szczególnie narażone na przemoc. Dziś trochę takich spraw załatwiamy ”jakoś tam”, np. zgłaszamy się na policję z poszkodowaną Ukrainką bez żadnych papierów i policjanci biorą sprawę, o papiery nie pytając. Ale większość ofiar bez legalnego pobytu nigdzie się nie zgłasza. Ze strachu.