Mąż upokarzał mnie przez 14 lat (Gazeta Wyborcza)

Opowieść Anny z Opola: Nie przypuszczałam, że to, co przez lata robił ze mną mój mąż, to przestępstwo. Prokuratura mi to uświadomiła. Dała nadzieję, że mąż przestanie mnie nękać. Ale potem umorzyła dochodzenie. Czuję się oszukana

http://wyborcza.pl/ 27.06.2008

Mam dziś 38 lat, dwójkę dzieci. Mój mąż zaczął mnie upokarzać 14 lat temu, niedługo po ślubie. On lubił postawić na swoim.

Nakazał, byśmy po połowie składali się na jedzenie, na artykuły do domu. Jeśli nie przyniosłam paragonu, to nie płacił za zakupy. Wszystko przeliczał i kontrolował, czy rzeczywiście jest w lodówce. Jak nie było, to przepytywał dzieci, czy na pewno to jadły. Sprawdzał nawet numery seryjne produktów, by się upewnić, czy nie dostałam czegoś w promocji. I oczywiście ciągle słyszałam, że na pewno go naciągam, że oszukuję.

Kiedy przestałam pracować, krzyczał, że do niczego się nie nadaję. Wyzwiska – „krowa”, „mamut” – były na porządku dziennym. Pluł na mnie, popychał. Ciche dni między nami trwały czasami pół roku.

Znosiłam to wszystko dla dobra dzieci. Byłam taką szarą myszką i jedyne, co wtedy wydawało mi się, że mogę zrobić, to wypłakać w samotności.

Gdy poszłam do nowej pracy w hurtowni, zrobiło się jeszcze gorzej. Bo tam miałam nocne zmiany. Uroił sobie, że na pewno mam kochanka. Kiedy wracałam do domu, dogadywał, przyduszał łokciem do ściany i groził, że „przypierdoli mi tak, że się nie podniosę”. Kilka razy mnie zbił. Nie przetrwałabym, gdyby nie przyjaciele.

Tomasz, kolega z pracy: To ja doradziłem jej prokuraturę

Znam Annę od ponad 10 lat, poznaliśmy się w pracy. Była skryta, ale widać było, że cierpi. Próbowałem z nią rozmawiać, ale nie była skora do wyznań. Zaufała mi, dopiero gdy zwierzyłem się jej z własnych problemów rodzinnych.

Razem z kolegą Piotrem chcieliśmy postraszyć tego jej męża, ale Anna nie zgadzała się na takie metody. Widząc, jaki koszmar przeżywa, namawialiśmy ją, by złożyła pozew o rozwód. Ale ona myśli przede wszystkim o dzieciach.

W końcu doradziliśmy jej, by poszła na dni otwarte w prokuraturze i opowiedziała, co się u niej dzieje.

Anna: Uwierzyłam, że się nim zajmą

Poszłam. Chciałam sprawdzić, czy coś w ogóle da się zrobić w mojej sprawie.

Opowiedziałam o wszystkim dyżurnej prokuratorce. Powiedziałam, że nie mam na nic dowodów, bo wszystko się dzieje w czterech ścianach naszego mieszkania, że to jest słowo przeciwko słowu. Pokazałam jej tylko SMS-y od męża, np. „nie szukaj rozpaczliwej asekuracji, gilotyna spada”.

Prokuratorka oceniła, że to groźba karalna. Wyjaśniła mi też, że to, co się dzieje w moim domu, to przemoc fizyczna i psychiczna, że ta ostatnia jest gorsza, bo rany goją się latami. Powiedziała również, że kobiet w takiej sytuacji są tysiące, ale nie wszystkie mają odwagę zrobić to, co ja, czyli przyjść i opowiedzieć.

Uwierzyłam, że coś może się zmienić.

Chciałam mu pokazać, że już się nie boję, że może zostać ukarany za to, co mi robi. Ale on tylko mnie wyśmiał. Zaczął szydzić jeszcze bardziej, był przekonany, że nic mu nie zrobią. „I tak wszystko obróci się przeciwko tobie, idiotko” – mówił.

Ale ja wierzyłam, że się nim zajmą.

Prokurator Lidia Sieradzka: Tu nie ma interesu społecznego

Rozmowa z prokuratorem w czasie dni otwartych nie była zobowiązująca. Inaczej wszak wygląda opowiedziana sprawa, a inaczej po zebraniu materiałów.

Prokurator prowadzący sprawę uznał, że nie było znęcania się, tylko pojedyncze naruszanie nietykalności oraz dochodziło do znieważenia. To znaczy uznał, że doszło do nieprawidłowości, ale nie na tyle ważkich, by sprawę ścigać z urzędu, bo nie ma w tym interesu społecznego. Pokrzywdzona może oskarżyć męża prywatnie.

Cieszyć się należy tym, że zaczęła działać we własnej sprawie.

Anna: Chcę skorzystać z tej sprawiedliwości

Trzy miesiące po tym, jak byłam w prokuraturze, dostałam odpowiedź, że umorzono dochodzenie. Napisali: „za znęcanie się nie można uznać zachowania sprawcy, które nie powoduje u ofiary poważnego cierpienia moralnego”.

Nie mogę tego zrozumieć. Przecież mąż zniszczył mnie, moją psychikę, miałam myśli samobójcze, chodziłam do psychologa.

Czuję się oszukana. I znowu bezradna. A mąż szydzi ze mnie, że jak zwykle nic mi nie wyszło.

Ale postanowiłam, że się już nie poddam. Złożyłam zażalenie. Chcę skorzystać z tej sprawiedliwości, o której tyle się nasłuchałam podczas dni otwartych w prokuraturze.

Psycholog Katarzyna Miłoszewska: To w prokuraturze norma

Mnie to nie dziwi, że prokuratorzy obiecali pani Annie pomoc, a potem skończyło się niczym.

We Wrocławiu, w naszym Centrum Praw Kobiet, też zapraszamy prokuratorów na takie dni otwarte. Kiedy rozmawiają z człowiekiem w cztery oczy, to zachowują się jak ludzie, a potem wygląda to tak, jakby włączali maszynę, która wszystkie tego typu sprawy umarza.

Tak działają prokuratury w całym kraju. Choć sprawy o znęcanie się są teoretycznie ścigane z urzędu, to w 90 proc. spraw prokuratorzy uznają, że albo nie ma dowodów, albo nie ma przesłanek, albo jest niska szkodliwość społeczna czynu.

Przemoc wobec kobiet nie jest poważnie traktowana również przez policję. Choć podczas interwencji domowej mają obowiązek założyć kobiecie niebieską kartę, nie robią tego. Bo potem taką kobietą trzeba się specjalnie opiekować, raz w miesiącu odwiedzić i sprawdzić sytuację.

Dlatego radzimy kobietom, by zawsze pisały zażalenia.

Stanisław Wileński, biuro rzecznika praw obywatelskich: 

Zajmiemy się tą sprawą, tylko pani Anna musi się najpierw zgłosić się do nas. Wtedy my wystąpimy do prokuratury o przekazanie akt i się im przyjrzymy.

Imiona Anny i Tomasza zostały zmienione na ich prośbę.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Pomoc w czasie pandemii Pomoc w czasie pandemii