Nie ma bardziej sprawiedliwego narzędzia w polskiej demokracji niż referendum. Oddanie głosu ludowi, który wypowiada się na ważny temat, tym samym dając rządzącym wyraźny głos, w którą stronę naród chce, by władza podążała, to przecież idealne rozwiązanie. Teoretycznie. W praktyce referendum jest często rozwiązaniem niebezpiecznym i niezasadnym. Szczególnie w tematach takich jak aborcja.
Po pierwsze, prawa człowieka nie mogą podlegać referendum
Prawo do samostanowienia o swoim ciele jest jednym z podstawowych praw człowieka. Decyzja o ciąży, jej utrzymaniu bądź zakończeniu, się do tego wlicza. Twierdzenie, że kobieta nie decyduje tylko o swojej macicy, ale o też o życiu płodu, i dlatego mamy do czynienia z czymś wyjątkowym, jest niezasadne. Nie, póki nie jest się prawnie zobligowanym np. do oddawania płatu wątroby czy chociażby krwi osobie, której życie może to uratować. Osobie pracującej, mającej rodzinę i dzieci, a może nawet dziecku, które ma przed sobą całą piękną przyszłość? Osobie, która jeśli nie znajdzie dawcy krwi czy dawcy szpiku – umrze. Nie mamy jednak prawa, które wymaga tego od swoich obywateli. Nie ma też propozycji referendum w tej sprawie. I dobrze. Wynik takiego referendum mógłby ograniczać prawa o decydowaniu o sobie. Takiego referendum w ogóle być nie powinno, bo nikt nie ma prawa decydować o ciałach innych osób, nawet jeśli w efekcie umierają ludzie. Sytuacja z ciążą jest więc analogiczna. A jednak to, że kobieta ma obowiązek użyczyć swojej macicy dla życia płodu, jest określone prawnie i pojawiają się głosy, że powinno być rozstrzygnięte w referendum.
Po drugie, temat nie dotyczy każdego obywatela
Referendum ma sens wtedy, gdy temat bezpośrednio dotyczy lub może dotyczyć wszystkich, którzy w tym referendum biorą udział. Innymi słowy, w referendum ws. aborcji powinny brać udział wyłącznie osoby w wieku rozrodczym mogące zajść w ciążę. To już jest niezgodne z definicją referendum, chociażby dlatego, że mogą w nim brać udział wszyscy obywatele Polski powyżej 18. roku życia.
Zgodnie z polskim prawem 15-latki mogą w naszym kraju legalnie współżyć i tym samym – zajść w ciążę. Nie mogłyby jednak wyrazić swojego głosu w referendum ws. aborcji.
Temat aborcji oczywiście jest tematem, który dotyczy pośrednio osób z penisami. Ale pośrednio. Cis mężczyzna nigdy nie zajdzie w ciążę i tym samym nie powinien w tym zakresie mieć decydującego głosu. Absurd takiego referendum można zobrazować w ten sposób, że podczas niego 80-letni mężczyzna może decydować o tym, jak potoczy się życie nie jego, ale 16-letniej singielki w ciąży.
Po trzecie, pytania mogą być ułożone tendencyjnie
Pytania w referendum układa Sejm lub prezydent za zgodą Senatu. Rządzący. A rządzący, niezależnie od tego, kto u władzy jest, otrzymują tym samym możliwość manipulacji pytaniami. Często przytaczany przykład jest taki, że pytanie w referendum ws. aborcji może brzmieć: „Czy jesteś za zabijaniem nienarodzonych dzieci?”, co – gdyby padło w takiej formie – z pewnością wpłynęłoby na jego wynik. To prawda. Z drugiej strony przy rządach lewicowych można by obawiać się pytania typu: „Czy jesteś za skazywaniem kobiet na męki?”. Rządzący wszelkiej maści mogą wpływać na kształt pytań i tym samym wynik referendum. Dlatego w kwestii praw człowieka i w sprawach światopoglądowych wynik referendum zależy nie tyle od poglądów osób w nim głosujących, ile od sformułowania pytań, jakie w nim padną.
Po czwarte, liczba pytań wpłynie na wynik
Miłosz Wiatrowski słusznie zauważył na swoim Instagramie, że chwyty marketingowe mają w tym przypadku ogromne znaczenie. W 2018 roku sondaż IBRIS wykazał, że 54% osób było zdecydowanie ZA aborcją na żądanie, 15% raczej na TAK. To 69%. W 2020 roku (już po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej ws. aborcji z przesłanek embriopatologicznych) Kantar zrobił podobny sondaż, w którym tylko 22% było ZA aborcją na żądanie. A przecież nastroje społeczne były o wiele gorętsze niż dwa lata temu. Różnica polega na tym, że w tym drugim badaniu zadano 3 pytania, czyli o: złagodzenie prawa antyaborcyjnego, „kompromis” i zaostrzenie prawa antyaborcyjnego. I to pokazuje, jak działa znany i stosowany w marketingu efekt wabika. Można bowiem przyjąć, że większość respondentów nie chciała być zbyt radykalna i celowała w środek, a więc za tzw. kompromisem aborcyjnym z 1993 roku. To samo zadziałałoby, gdyby 3 opcje były inne: a) zakaz aborcji poza 3 wyjątkami, czyli „kompromis” b) aborcja na żądanie do 12. tygodnia c) „model kanadyjski”, czyli legalna aborcja przez cały czas trwania ciąży. Jest wielce prawdopodobne, że większość wybrałaby opcję B. Bo jeśli są 3 opcje najczęściej „wygrywa” środkowa (w marketingu – środkowa lub najdroższa). Dlaczego? Bo jest „nieradykalna”, a mało kto chce być radykalny w którąkolwiek ze stron. W 2018 roku IBRIS we wspomnianym sondażu zadał tylko 1 pytanie: o aborcję na żądanie do 12. tygodnia. Liczba pytań wpływa na wynik referendum.
To nie jest tak, że referendum jest zawsze złym wyborem. Referendum pozwala wypowiedzieć się ludowi, jest wspaniałym przykładem demokracji bezpośredniej, ale pod pewnymi warunkami: że nie dotyczy praw człowieka, że pozwala się wypowiedzieć każdemu obywatelowi, którego bezpośrednio dotyczy lub może dotyczyć problem, i że nie ma obaw co do manipulacji pytaniami, które w referendum padną. Temat aborcji nie spełnia żadnego z tych warunków.
[Prezentowany tekst zawiera stanowisko Autorki i ma za cel przedstawienie jej głosu w dyskusji, a nie oficjalnego stanowiska Centrum Praw Kobiet.]