Dzień po walentynkach jest lżej. Minął ten dziwny dzień, gdzie wszystkie witryny sklepów toną w czerwieni, media społecznościowe zalewane serduszkami… Kult szczęśliwych par. Po przemocowym związku to bolesne święto. Często kobieta zostaje sama z dziećmi, patrzy na ich zazdrosne oczy zerkające na ojców na placu zabaw. Żyje dla dzieci. Dla siebie jeszcze nie potrafi. Były partner przekonał ją, że nie ma praw. Dopiero się uczy być znów kobietą. W teorii wie, że nią jest. Walentynki znów pokazują, że gorszą – bo samą.
Często następstwem przemocy są problemy psychiczne – zespół stresu pourazowego i depresja. W takim stanie ciężko funkcjonować na poziomie minimalnym. A większość naszych klientek jest na polu walk sądowych z przeciwnikiem, który nie stosuje żadnych zasad fair play. Mają problemy finansowe, mieszkaniowe i małe dzieci.
One muszą sobie radzić, zakładają maskę dzielnej matki Polki i chowają swój ból w środku. Pozwalają mu wyjść tylko w samotności. Gdy nikt nie widzi. Bo przecież muszą sobie dawać radę i mimo wszystko być szczęśliwe. Społeczeństwo tego od nich oczekuje.
Św. Walenty jest patronem osób chorych psychicznie. Właściwie nie stosuje się już tego określenia, bo stygmatyzuje. Lepiej mówić o osobach z doświadczeniem kryzysu psychicznego. Może by tak dla odmiany w tym dniu szerzyć wiedzę o tych problemach zdrowotnych? O tym, że przemoc pozostawia często takie ślady. Bo siniaki i złamane kości regenerują się szybciej niż rany w pamięci. Często latami są ropiejąca raną. Potrzeba wiele czasu i wsparcia, by stały się blizną.
Na depresję w Polsce cierpi 1,5 mln osób, jest to 3-4% chorób psychicznych. Pomnóżcie sobie, a zobaczycie, ile osób w naszym kraju ma choroby z tej dziedziny.
Dane z 2020 roku mówią, że 20% Polaków to single. Czemu więc 14 lutego tak wszyscy trąbią o miłości, a na temat kryzysów psychicznych nabieramy wody w usta? Badanie EZOP przeprowadzone zgodnie z metodologią Światowej Organizacji Zdrowia wskazuje 23,4% naszych rodaków ma zaburzenie psychiczne zgodnie z klasyfikacja chorób ICD-10. Nie są to niestety najświeższe dane, a te na pewno są wyższe, bo pandemia negatywnie wpłynęła na kondycję psychiczną ludzi. Przyszłe badania pokażą jak bardzo. Nasiliła się też przemoc domowa. Po jej doświadczeniu nic już nie jest takie samo.
Opieka psychiatryczna, psychologiczna i terapeutyczna w Polsce jest w tragicznym stanie. Na wizytę czeka się miesiącami. A mnóstwo osób potrzebujących pomocy nie zgłasza się po nią, bo w naszym kraju wiąże się to ze stygmatyzacją.
Najwyższy czas mówić głośno o problemie i jasno: to nie jest wstyd. Każda z nas doświadcza w pewnym etapie życia ciężkich przeżyć. Każda z nas może potrzebować pomocy specjalistów z tej dziedziny.
Kobiety z doświadczeniem przemocy – gwałtu, znęcania się przez najbliższą osobę, molestowania w dzieciństwie – zawsze noszą w sobie pamięć tych traumatycznych zdarzeń. Często nie chcą budować związku. Czasem nie potrafią nigdy zaufać drugiej osobie. Czasem po 20, a nawet 30 latach od zdarzeń nadal mają koszmary. Nie mówią o nich nikomu, są same z demonami z przeszłości.
Czy społeczeństwo potrzebuje 14 lutego powodzi serduszek, czy może lepsze byłoby okazanie akceptacji i wsparcia osobom, które potrzebują leczenia?
Bo jest ich mnóstwo. Spotykamy je w pracy, w szkole, na ulicy. Kryją się pod maską w obawie przed wykluczeniem społecznym.
Skoro św. Walenty nie jest patronem wyłącznie zakochanych, to właściwie wszyscy doświadczający kryzysu psychicznego również powinni tego dnia świętować. Ale nikomu z nich nie jest do śmiechu. Warto postarać się, żeby przynajmniej nie musieli ukrywać swoich problemów przed światem.