Dziś międzynarodowy dzień dziecka, którym każda z nas kiedyś była. Niestety nie wszystkie miałyśmy szczęście wychowywać się w atmosferze bezwarunkowej miłości i akceptacji.
Dla tych, które jej nie zaznały w dzieciństwie, dorosłe życie to poszukiwanie tych dwóch jakże pięknych i podstawowych uczuć. Dla nich jesteśmy często zrobić dosłownie wszystko, nawet wejść w związek oparty na przemocy.
Bo przecież ktoś, kto podnosi rękę też bywa miły, szarmancki, cudowny. Chcemy wierzyć, że faktycznie teraz już będzie dobrze, ze zrozumiał i będzie inaczej. Niestety to tylko etap „miesiąca miodowego”, czyli jedna z faz przemocy. I minie. Kiedyś wróci. Po eskalacji przemocy, aby kolejny raz mamić i czarować. Przypomnieć, jak bardzo chcemy miłości, jak cudownie czuć się, choć przez chwilę kochaną i ważną. Będzie tak wracać, bo taki jest cykl przemocy. Wprawdzie faza miesiąca miodowego będzie coraz krótsza, aż zaniknie. Ale dopóki się zdarza może zaspokoić głód. A głodny zje nawet ze śmietnika.
O tym wiedzą doskonale osoby mające skłonności do stosowania przemocy. Nieprzypadkowo wybierają kobiety noszące w sobie niekochane małe dziewczynki. Te kobiety potrafią znieść o wiele więcej niż inne, bo były obrażane i poniżane już od małego. Pustka, którą pozostawiło dzieciństwo chce być wypełniona akceptacja i uwagą. One nie wiedzą, że szacunek im się należy. Nie poznały go, nikt ich nie nauczył, czym jest i co robić, aby inni nas szanowali. Czasem mylą szacunek z atencją, mają problem z rozpoznaniem podstawowych zachowań i intencji ludzkich.
Gdy rodzice zrzucali na nie odpowiedzialność za zły dzień w pracy, nieporozumienia między sobą, własne porażki… one przyjmują na siebie winę. Skoro są takie beznadziejne, że przez nich ich kochający rodzice tak się męczyli, to nic dziwnego, że ich partner też nie wytrzymuje. To mechanizm prania mózgu. Wybitnie niebezpieczny, bo pokazuje wszystko w krzywym zwierciadle. „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. W sytuacji, gdy wychodzimy z domu rodzinnego z tak wypaczonym obrazem siebie, bardzo trudno odnaleźć się w reakcji zdrowej. Bo gdy nikt nas nie obwinia to przecież coś nie tak jest. Podświadomie szukamy wzorców wyniesionych z domu, tylko w takich modelach czujemy się (paradoksalnie) bezpiecznie.
Aby sprzątać w hotelu trzeba znać języki, aby sprzedawać chleb znać obsługę kasy fiskalnej i krajalnicy. Żeby zostać matką lub ojcem wystarczy być płodnym. Nawet nie trzeba chcieć współżycia, bo podczas gwałtu również dochodzi do zapłodnienia.
W ostatnim przypadku matka, która jest zmuszona urodzić często nie potrafi kochać dziecka, bo przypomina jej to straszne zdarzenie. Oczywiście dziecko nie jest winne. Ona też nie. Ale społeczeństwo oczekuje od niej bycia „szczęśliwą Matką Polką”. Inaczej nazwie ją szmatą i wyrodną matką.
Presja rodziny często zmusza kobiety do donoszenia niechcianej ciąży. Nikogo nie obchodzi, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Nikt się nie martwi, czy ludzie, którzy „wpadli” są w stanie ze sobą być i się szanować i wziąć odpowiedzialność za nowego człowieka. Armia „mądrych” ludzi naciska na ślub, aby „dziecko miało normalną rodzinę”.
Ale najwyższy czas powiedzieć głośno, że to, do cholery, nie jest normalne! Że dziecko wychowane bez miłości będzie krzywdzone, że dziecko potrzebuje dojrzałych i odpowiedzialnych rodziców! A zmuszanie kobiet do rodzenia, gdy nie są gotowe do macierzyństwa, to przemoc. I to tragiczna w skutkach, bo przenosi się automatycznie na krzywdę kolejnego pokolenia. I to krzywdę, której nie da się łatwo odkręcić. Bo brak bezwarunkowej miłości może doprowadzić do zaburzeń osobowości, depresji lub tak niskiego poczucia własnej wartości, że młody człowiek będzie wchodził jedynie w toksyczne relacje.
Poradnie psychologiczne i psychiatryczne są pełne młodych pacjentów, których problemy mają źródło w domu rodzinnym. A przemocowi rodzice nie prowadzą swoich dzieci do psychologa. Rodzice niedojrzali do swej roli nawet w skutek terapii rodzinnej często nie potrafią stanąć na wysokości zadania. Zazwyczaj mają swój własny bagaż złych wzorców nie tylko wyniesiony z domu, ale też powielany w dorosłym życiu. Zmiany wymagają, chęci, sieci wsparcia i lat pracy. A dziecko chłonie od rodziny każdego dnia. Nie zrobi sobie przerwy na parę lat terapii rodzica/ów, bo nie ma takiej możliwości. Ma wciskany do głowy obraz patologicznej relacji, którą z dużym prawdopodobieństwem powieli w przyszłości.
Dziecko, które rośnie w przemocowym domu poznaje tylko dwie role bliskości: kata i ofiary. Zawsze będzie pamiętać strach, ból, płacz i całą plejadę negatywnych sytuacji i emocji. Postanawia, że stworzy dobry związek, będzie mieć zdrową rodzinę. I wiąże się z przmocowcem. Albo samo się nim staje. Bo taki ma wzorzec.
Ile rodzin podnosi krzyk, kiedy kobieta chce odejść od mężczyzny, który stosuje przemoc? Większość, jeśli jest dziecko. Bo „dziecko musi mieć pełną rodzinę”. „Dla dobra dziecka” kobieta ma się poświęcić. I często to robi. Tylko dobra dziecka w tym nie ma. Bo pozory bezpiecznego domu to nie jest bezpieczny dom. A przemoc dzieje się w zamknięciu. Sąsiedzi „nie wtrącają się w sprawy rodzinne” i „nic nie słyszą, nic nie widzą”.
Moje drogie czytelniczki i drodzy czytelnicy – pomyślcie, czy dobrymi chęciami nie robicie krzywdy temu dziecku, którego losem tak się przejmujecie. Niewidzialne rany są często gorsze od tych fizycznych. Bolą całe życie, prowadzą w ramiona złych ludzi, pchają w złe relacje. Bo tylko te są znane.
Łatwo pouczać innych. Trudniej stworzyć coś z niczego. A umiejętność bezwarunkowej miłości dziecka nie spada z nieba, ani nie bierze się z niczego. Nie namawiajcie nikogo do rodzicielstwa, gdy nie jest na to gotowy. Nie zmuszajcie do trwania w toksycznych relacjach. Dla dobra dziecka.