Niektóre nierówności w traktowaniu kobiet i mężczyzn są tak długo z nami, że często pozostają zupełnie niezauważane. Ot, tak po prostu jest. Widać tak być musi. Na pewno są jakieś powody. Ale czasem wystarczy się na danym temacie na chwilę zatrzymać, by dostrzec, że sensu i logiki w nim nie ma. Tak jest również w przypadku nierównego dostępu do antykoncepcji.
Nie, żeby z tym było w ogóle „dobrze”. Zaprezentowany w październiku tego roku Atlas Antykoncepcyjny w obrazowy sposób przedstawia, jaki jest dostęp do antykoncepcji w 46 krajach Europy. I plasuje Polskę na ostatnim miejscu. Tak, za Białorusią, Rosją czy Węgrami. Co więcej, to nie jest tak, że te różnice są minimalne – Polskę (i tylko Polskę) wyróżnia osobny kolor. Tak bardzo odstajemy w tym zakresie od innych krajów Starego Kontynentu.
Z perspektywy osoby mieszkającej w dużym mieście można pomyśleć, że coś w tych danych nie gra. Przecież prezerwatywy można kupić na każdym rogu, ale… tylko prezerwatywy. Jak mówi Aleksandra Wejdelek-Bziuk, wspólniczka w kancelarii Praga Adwokaci i autorka bloga adwokatkobiet.pl: „Trudno szukać w sieciówce prezerwatyw dla kobiet, nie mówiąc już o kapturkach czy innych środkach tego typu. Nie ma ich też w wielu aptekach”. Ale z drugiej strony, to nie są najpopularniejsze metody antykoncepcji stosowane przez kobiety. Te najczęściej wybierane przepisuje ginekolog, a problemu z dostępem do tego specjalisty raczej nie ma. I owszem, w mieście jest to zwykle prawda, ale… tylko w mieście, a kobiety mieszkają też w małych miejscowościach i na wsiach. Dodatkowo, jak zauważa Wejdelek-Bziuk: „osoba niepełnoletnia nie może bez zgody prawnego opiekuna nawet udać się sama do lekarza. Mimo że zgodnie z prawem może rozpocząć współżycie seksualne”. Już w tych kilku zdaniach widać, jak wiele jest nierówności w dostępie do antykoncepcji, a warto wiedzieć, że przy tworzeniu Atlasu Antykoncepcyjnego pod uwagę brano różne czynniki, w tym np. edukację seksualną czy dostępność antykoncepcji awaryjnej na żądanie…
I tu pojawia się pierwsza naprawdę jaskrawa skaza. To kobieta, w przypadku gdy potrzebuje antykoncepcji awaryjnej, musi znaleźć lekarza, który nie powoła się na klauzulę sumienia i wypisze jej receptę. To kobieta następnie musi znaleźć aptekę, w której tę receptę zrealizuje. Oczywiście musi mieć też na to pieniądze, bo tzw. tabletka po nie jest refundowana i kosztuje około 150 zł. Wszystko z tykającym z tyłu głowy zegarem, odliczającym sekundy do momentu, w którym na przyjęcie tabletki będzie „za późno”. Czy tak samo utrudniony byłby dostęp do antykoncepcji awaryjnej, gdyby to mężczyzna potrzebował takiej pigułki? To oczywiście pytanie bez odpowiedzi, ale jest pewna metoda antykoncepcji, analogiczna dla obu płci, która doskonale obrazuje, jak z tym dostępem do antykoncepcji jest.
Mowa o zabiegach podwiązania jajowodów u kobiety i nasieniowodów u mężczyzny. Oba te zabiegi mają wysoką skuteczność w zapobieganiu ciąży i teoretycznie są odwracalne. Dane, które można znaleźć w internecie, mówią, że w przypadku wazektomii (podwiązanie nasieniowodów) istnieje od 30 do 85% szansy na przywrócenie płodności. Z kolei po salpingotomii (podwiązanie jajowodów) mamy do czynienia z odwracalnością zabiegu na poziomie 20-90%. Co więcej, psycholożka, seksuolożka i edukatorka seksualna Katarzyna Koczułap na swoim Instagramie przedstawiła dane z metaanaliz, z których wynika, że w przypadku wazektomii „metaanaliza badań z 2014 roku (Herrel i inni) mówi o średniej skuteczności 73% szans na ciążę (przeanalizowana próba: 6633 osoby, przeanalizowanych badań: 31)”, a w kwestii salpingotomii: „metaanaliza z 2017 roku (Seeters i inni) mówi o skuteczności odwracalności na poziomie 42-69% szans na ciążę w zależności od wieku pacjentki (przeanalizowana próba: 10689 osób, przeanalizowanych badań: 37)”.
Jak widać, rozstrzał jest ogromny, bo i zmiennych jest wiele, a zabiegi odwracające są skomplikowane. Dlatego też w praktyce szansa na powrót płodności w obu przypadkach jest niewielka, a podwiązanie jajowodów i nasieniowodów w celach antykoncepcyjnych wykonuje się z założeniem, że będzie to zabezpieczenie trwałe.
To znaczy wykonuje się, ale nie w Polsce. A przynajmniej tak być nie powinno. Według polskiego prawa bowiem: „Kto powoduje ciężki uszczerbek na zdrowiu w postaci: pozbawienia człowieka wzroku, słuchu, mowy, zdolności płodzenia (…) podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od 3 lat” (art. 156 kk). Zgodnie z tym artykułem kodeksu karnego uznaje się, że zarówno wazektomia, jak i salpingotomia z powodów antykoncepcyjnych powinny być w Polsce nielegalne. Oba te zabiegi zapewniają szansę na przywrócenie płodności, jednak jest to szansa głównie teoretyczna. A jednak – niespodzianka! – wazektomia w celach antykoncepcyjnych jest w Polsce przeprowadzana, a salpingotomia nie.
Na stronie internetowej wazektomia.com widnieje informacja, że w Polsce wazektomia jako metoda antykoncepcji nigdy nie była zabroniona ani karalna. Znajdziemy tam też opinię prof. Mariana Filara, kierownika Katedry Prawa Karnego i Polityki Kryminalnej UMK w Poznaniu: „Zdolność płodzenia jest dobrem indywidualnym i nie należy do społeczeństwa, tylko do konkretnego człowieka. Jeśli zgadza się on, aby tę zdolność utracić, a jest choćby kilkunastoprocentowa szansa na zabieg odwrotny, to nie ma problemu”. I trudno się z tym nie zgodzić. Każdy człowiek powinien mieć prawo w pełni decydować o swojej płodności. Ale nie w Polsce. W Polsce może to zrobić tylko mężczyzna, i to też nie każdy. Choć wazektomię na żądanie wykonuje się u nas od lat i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić, to jednak jest to zabieg kosztowny (ok. 2000 zł) i nie każdego na niego stać. Ale jest możliwy. Na legalne podwiązanie jajowodów kobieta w Polsce, nawet prywatnie, nie ma szans.
Pytanie o to, dlaczego tak jest, pozostanie prawdopodobnie bez odpowiedzi. Można uznać, że dlatego, że salpingotomia jest zabiegiem bardziej skomplikowanym niż wazektomia, o czym mówi zapytana przeze mnie dr n. med. Karolina Maliszewska, psycholog oraz położnik-ginekolog w trakcie specjalizacji: „Wazektomia to zabieg skuteczny, krótki, przeprowadzany przez lekarza w znieczuleniu miejscowym. Podwiązanie jajowodów to metoda radykalna. Zamknięcie jajowodów odbywa się podczas zabiegu chirurgicznego w znieczuleniu, takich jak laparotomia (czyli otwarcie jamy brzusznej, np. podczas zabiegu cięcia cesarskiego) lub laparoskopia. Bez hospitalizacji jest to absolutnie niemożliwe”. Ale przecież prawo nie warunkuje legalności zabiegu od stopnia jego skomplikowania, lecz jedynie od efektu – w obu przypadkach mamy do czynienia z utratą płodności (wskaźnik Pearla dla wazektomii to ok. 0,2, a dla salpingotomii ok. 0,5), a w przypadku podwiązania nasieniowodów odwracalność zabiegu również jest w dużej mierze teoretyczna.
Można też uznać, że kobieta i mężczyzna po zabiegach podwiązania jajowodów i nasieniowodów w zasadzie nie utracili trwale zdolności płodzenia. W obu przypadkach możliwe jest bowiem nie tylko podjęcie próby przywrócenia płodności, ale też… zapłodnienie pozaustrojowe.
Nie ma nic dziwnego w tym, że kobieta ze względu na uwarunkowania biologiczne potrzebuje konsultacji medycznej w celu dobrania hormonalnych środków antykoncepcyjnych. Zapytana o to przeze mnie lek. Maliszewska mówi, że to niezbędne „ze względu na konieczność oceny przeciwwskazań, wykluczenia ciąży (choć wystarczyłby też domowy test ciążowy) i ogólną kontrolę lekarską”. Nie ma więc wątpliwości, że tak być powinno.
Dziwi natomiast to, że te środki nie są dofinansowane, tak by każda kobieta, niezależnie od sytuacji finansowej, mogła zabezpieczyć się przed ciążą. Dziwi ogromnie, że w nagłej sytuacji musi zostać wypełniony szereg formalności, aby kobieta miała szansę kupić antykoncepcję awaryjną w kraju, w którym dostęp do ginekologa jest utrudniony. Ale nade wszystko dziwi, że Polak może legalnie, na własne życzenie „pozbawić się płodności”, a za Polkę, jak to zwykle bywa – wiedzą lepiej inni.