Kolejna kobieta została zatłuczona przez męża. Tym razem w Pińczowie. W prasie czytamy o „tragicznym zdarzeniu”. Jak dla mnie takie określenie bardziej pasuje do wypadku drogowego wywołanego paskudną pogodą. A jeśli ktoś bije kogoś tak, że ofiara umiera, to wypadek to na pewno nie jest.
Jak podaje prasa, policjant powiedział, że „pobicie prawdopodobnie było następstwem kłótni”. Do spokojnych kobiet nie należę. Kłótnie w domu są czymś normalnym. Nikogo nie pobiłam. Nikogo nie zabiłam w następstwie kłótni. Moi znajomi również nie zabijają, a się kłócą. Czy Ty, droga czytelniczko/drogi czytelniku w następstwie kłótni zabijasz?
Więc może należałoby inaczej o tym mówić? Dla mnie następstwem kłótni małżeńskiej może być kilkugodzinny spacer, zajęcie się swoimi sprawami, żeby ochłonąć i siebie przemyśleć sprawę. I wrócić do rozmowy z mniejszymi emocjami. Aby szukać rozwiązania, dyskutować, a nie bić i zabić.
Jak dla mnie określenie „mąż śmiertelnie pobił” jest niepokojąco delikatne. A brutalne bicie nie jest delikatne. Przemoc jest brutalna. Dlaczego łagodzimy jej obraz w mediach? Żeby nas nie dotykało? Aby nie rozpamiętywać? A niby dlaczego? Bo takie rzeczy się zdarzają od wieków? Bo mężczyźni bili żony, biją i będą bić? Otóż nie. Normalni mężczyźni nie biją żon. Tak jak normalne żony nie biją mężów. Jak jest przemoc w rodzinie to jest przemoc, a nie kłótnia.
W pierwszej fali pandemii słyszałam w radiu komunikat policyjny, że zmniejszyła się ilość rozbojów i kradzieży, ale policjanci częściej są wzywani do „awantur domowych”. Gdybym nie pracowała z kobietami doświadczającymi przemocy, pewnie bym puściła to mimo uszu. Ale mnie ten komunikat bardzo zabolał. Bo wiem, że nasiliła się przemoc domowa. Bo wiem, że klientki częściej wzywały patrole na interwencje.
Awantura, jak podaje słownik języka polskiego, to „gwałtowna kłótnia, zamieszanie”, konflikt co najmniej dwóch osób. Ja nie widzę znaku równości pomiędzy awanturą a mężczyzną bijącym kobietę. Bo to nie jest awantura tylko brutalna przemoc. Która może się skończyć tak jak w Pińczowie przed szpitalem.
Najwyższa pora nazywać rzeczy po imieniu. Dopóki relacjonowanie przemocy będzie zniekształcane nieadekwatnymi słowami, zjawisko to będzie oficjalnie traktowane jako marginalne. A jest powszechne. Jednak te, które jej doświadczają milczą (dlaczego – o tym napiszę kiedy indziej), a ci, którzy przekazują informacje publicznie, nazywają ją łagodniej. Relacja jak w krzywym zwierciadle.
A brutalna przemoc jest brutalną przemocą. Nie kłótnią, nie konfliktem, nie awanturą, nie tragicznym zdarzeniem, nie pojedynczym incydentem, nie niezgodnością charakterów, nie wypadkiem….
Jest brutalną przemocą.