Ubóstwo menstruacyjne // Agata Miętus

Temat ubóstwa menstruacyjnego w Polsce jest słabo rozpoznany, ponieważ menstruacja nadal jest mocno tabuizowana. Gorszą przedstawienia czerwonego brokatu w majtkach – nawet w pismach kobiecych pomijane są wypowiedzi dotykające „niewygodnej sfery”, a krew w reklamach jest niebieska.

Zdrowie i higiena menstruacyjna (ang. menstrual health and hygiene) mają wpływ na samopoczucie osób menstruujących, ich edukację, sytuację ekonomiczną. Walka z ubóstwem menstruacyjnym ma nie tylko wymiar zdrowotny, ale też godnościowy. To znaczy, że dotyka każdego aspektu życia i w konsekwencji ma wpływ na całe społeczeństwo. Problem ubóstwa menstruacyjnego został rozpoznany i nazwany dopiero w XXI wieku.

Definicja

Ubóstwo menstruacyjne to brak dostępu do środków higieny menstruacyjnej (takich jak podpaski, tampony czy kubeczki menstruacyjne) z powodu ciężkiej sytuacji finansowej[1]. Dodatkowo, wiąże się z problemem utrzymania higieny ciała przez złe warunki bytowania oraz brak elementarnej edukacji związanej z menstruacją[2]. Według badań przeprowadzonych przez Kulczyk Foundation spośród 1,9 mld menstruujących osób na świecie ponad 500 mln nie może w pełni dbać o higienę podczas okresu. Niektórzy definiują ubóstwo menstruacyjne również jako brak wiedzy na jej temat.

Problem ogólnoświatowy

Problem ubóstwa menstruacyjnego dotyczy kobiet na całym świecie. Przykładowo krajem borykającym się z tym problemem jest Kenia – według badań przeprowadzonych przez UNICEF, 7% kobiet i dziewcząt polega na starych ubraniach, kocach, piórach, błocie i gazetach jako zabezpieczeniach podczas okresu. W Indiach na 355 milionów dziewcząt zaledwie 12% stać na zakup podpasek w trakcie menstruacji. Z tego powodu, dziewczynki, które mają okres często opuszczają lekcje i są izolowane od reszty rówieśników.

Ubóstwo menstruacyjne może dotknąć każdą, choć wydaje się to temat odległy w kraju europejskim w XXI wieku. Jego ofiarą może być samotna rodzicielka, na której spoczywa obowiązek zapewnienia godnego bytu dzieciom, kobieta w kryzysie bezdomności, uchodźczyni.

Jak pokazują badania[3] na temat postrzegania okresu w Polsce, co piątej kobiecie zdarza się nie mieć środków na zakup podpasek. Również w naszym kraju kobiety używają pociętych starych ubrań, szmat czy skarpet jako okresowych wkładek. Prokobiece fundacje alarmują, że w pandemii więcej kobiet i dziewcząt nie stać na podpaski czy tampony, a przecież kobiety nie przestały magicznie menstruować w czasie tego kryzysu. Pandemia koronawirusa pogłębiła także problem przemocy domowej, w tym ekonomicznej. Ubóstwo menstruacyjne może więc dotknąć nawet kobietę, która na pierwszy rzut oka żyje w dostatku, a trwa w przemocowym związku, w którym jest zależna finansowo od partnera[4]. Sprawca przemocy, który traktuje pieniądze jako instrument kontroli może odmawiać kobiecie środków na zakup podpasek.

Menstruacja w liczbach

Przeciętnie osoba menstruująca w ciągu całego swojego życia krwawi od trzech do siedmiu dni, co zsumowane daje od 7 do 9 lat, czyli 10-13% czasu życia[5]. W tym czasie może zużyć ponad 100 kg podpasek/tamponów. Warto dodać, że są one często wykonane z syntetycznych materiałów oraz poddawane procesowi wielokrotnego wybielania chlorem, a są to procesy nieekologiczne i mające niepożądane skutki zdrowotne. Należy pamiętać, że nie każda osoba będzie stosować te same środki higieny podczas menstruacji ze względów zdrowotnych lub fizjologicznych (tampony mogą sprawiać ból, a podpaski powodować uczulenia). Różnimy się też stopniem krwawienia i obfitością miesiączki. Dochodzi do tego nieregularność cyklu, spowodowana różnymi czynnikami: okresem dojrzewania, menopauzy, po ciąży, połączona ze stosowaniem określonych leków[6], stresem, niewłaściwym odżywianiem.

W internecie powstał kalkulator, który oblicza, ile mniej więcej wydajemy na artykuły higieny menstruacyjnej w ciągu życia. Przekonaj się sama: https://www.omnicalculator.com/everyday-life/koszty-miesiaczki#ekologicznie-podczas-miesiaczki.

W sumie, w ciągu swojego życia, wydajemy na środki higieniczne nawet do 36 tysięcy złotych. Można tę kwotę zredukować wybierając kubeczek menstruacyjny czy podpaski wielorazowe. Jednakże do obu z tych rozwiązań potrzebny jest łatwy dostęp do wody i czyste miejsce do zmiany materiałów higienicznych, co niekiedy okazuje się problematyczne, albo wręcz niemożliwe.

 Skutki ubóstwa menstruacyjnego

Brak wystarczającej wiedzy w kwestii menstruacji sprawia, że kobiety na całym świecie są piętnowane i wyszydzane. „Te dni” często nie są powodem do celebracji, ale raczej do schowania się w domu. Skutki takiego podejścia do miesiączkowania są wielorakie i bardzo poważne. Przykładowo ograniczają dostęp do edukacji i wydarzeń społecznych. Według badań przeprowadzonych przez firmę P&G, jedna na sześć uczennic opuściła kiedyś zajęcia w szkole z powodu braku dostępu do środków higienicznych[7]. Gdy dziewczynki przestają chodzić do szkoły z powodu okresu, wpływa to na ich wyniki w nauce, opuszczają  zajęcia. Następnie, z powodu niskich ocen, dostają się na gorsze studia lub idą do gorszej pracy. Otrzymują niższe wynagrodzenie i to wpływa na standard ich życia. Pozostają w biedzie, gdyż nie mogą sobie pozwolić na poprawę kompetencji zawodowych, ostatecznie tracą na tym społeczeństwo i gospodarka.

Drugim znaczącym problemem jest dyskomfort psychiczny związany z akceptacją swojego ciała, a także swojej seksualności i kobiecości. Przekłada się to na rozumienie własnego zdrowia, ale również zagrożenie infekcjami, spowodowane wyższą podatnością na zakażenia. Mając na uwadze, że kobiety nie mają pieniędzy na podstawowe artykuły higieniczne, na pewno nie będą je miały na ewentualne leczenie zakażeń, które mogą skutkować nawet bezpłodnością, ale także brakiem diagnozy takich chorób jak endometrioza czy nowotwory.

Normalizacja menstruacji – jak mówić?

Najważniejsza jest komunikacja: pomiędzy rodzicami i nastolatkami, ale również między nami samymi. Dopóki rozmowy o okresie nie będą prowadzone w sposób neutralny, gdyż dotyczą fizjologii i zdrowia, dopóty problem ubóstwa menstruacyjnego będzie ignorowany. Warto też postawić na rzetelną edukację seksualną, prowadzoną przez wyszkolone osoby. Ważność rozmów prowadzonych w szkole, uwzględniających nie tylko fizyczny aspekt, ale także kontekst poczucia bezpieczeństwa czy godności ma niebagatelny wpływ na życie nastolatek. Otwarte mówienie o miesiączce może być elementem budowania solidarności między kobietami.

Temat najczęściej poruszany jest w kontekście negatywnym – oburzenie i wstyd wywołane tabu lub próba walki z nim, problemy zdrowotne, ból, dyskomfort, wykluczenie.  Zmiana ogólnego dyskursu o menstruacji mogłaby przyczynić się do jego poprawy wizerunkowej, co widać w trendach związanych z celebracją okresu. Estetyzacja i podkreślanie dumy z własnego ciała może prowadzić do zmiany.

Odgórna normalizacja byłaby również dużym krokiem ku lepszej, bardziej otwartej przyszłości. Na razie widać działania punktowe, podejmowane przez inicjatywy oddolne, niestety nie systemowe. Kampanie te pomagają budować świadomość u ludzi i zwiększać wrażliwość społeczną[8], co przyczynia się do siostrzanej pomocy. Działaniem systemowym mogłoby być zniesienie podatku na produkty higieny menstruacyjnej. Często wynosi on 5%, co stawia produkty higieniczne na równi z dobrami luksusowymi w niektórych krajach. Australia jako pierwsza zniosła tzw. „tampon tax”, czyli podatek od tamponów dla obywatelek od 1 stycznia 2019 roku. W USA podatek ten nadal funkcjonuje w 35 stanach. Natomiast w Szkocji od lutego 2020 podpaski są za darmo[9].

Zdrowie i Higiena Menstruacyjna, czyli podstawowe postulaty różnych organizacji

  1. Dostęp do preferowanych i wystarczających środków higienicznych, takich jak tampony lub podpaski higieniczne;
  2. Dostęp do bezpiecznych i higienicznych miejsc do zmiany i utylizacji materiałów higienicznych oraz urządzeń́ do mycia;
  3. Znajomość́ i zrozumienie miesiączki jako procesu biologicznego oraz edukacja nt. sposobów radzenia sobie podczas miesiączkowania;
  4. Sprzyjające środowisko, w którym miesiączka nie jest piętnowana.

Aby osiągnąć optymalny poziom zdrowia i higieny menstruacyjnej, musimy wziąć pod uwagę̨ czynniki społeczne, środowiskowe, interpersonalne, osobiste i biologiczne, jak również̇ wzajemne oddziaływanie między nimi. Szacuje się, na świecie na walkę z ubóstwem menstruacyjnym przeznaczono do tej pory od 10 do 100 mln dolarów rocznie, co stanowi na przykład znikomy procent kwoty wydawanej na reklamy. W Polsce działają różne fundacje i akcje mające za cel poprawę dobrobytu kobiet w trakcie okresu. Można tu wymienić Kulczyk Foundation[10], Akcję Menstruację[11], Okresową Koalicję[12]. Coraz bardziej popularne stają się Różowe Skrzyneczki[13] umożliwiające powszechny i bezpłatny dostęp do tych artykułów. Można je odszukać na poniżej załączonej mapie: https://www.google.com/maps/d/u/0/viewer?mid=1YBobrbTW1jNXe-bzCXe7n0FiQpK88stg&hl=pl&ll=51.42081018450836%2C19.489310318749993&z=4 .

Jak wspierać?

Ubóstwo menstruacyjne może się przydarzyć każdej z nas. Żadna osoba nie zasługuje, aby borykać się z tym problemem samotnie. 28 maja obchodzimy Międzynarodowy Dzień Higieny Menstruacyjnej. W tym dniu ważne jest pokazywanie wsparcia – warto mówić o problemie, szczególnie w dobrych słowach. Można podzielić się nowo zdobytymi informacjami ze znajomymi, napisać post na mediach społecznościowych, zgłosić się do Padsharingu[14]. Wspólne podejście może pomóc rozwiązać problem, bo jak wiadomo nie od dziś – w grupie siła!

 Dalsza lektura

  1. „Czerwony mercedes zajechał pod dom”. Dyskurs o menstruacji – https://kulczykfoundation.org.pl/uploads/media/default/0001/06/8a281b018074e8ceaf237b506d71bd181c217a41.pdf
  2. Krwawy problem. Ubóstwo menstruacyjne: dlaczego i jak musimy je zakończyć – https://kulczykfoundation.org.pl/uploads/media/default/0001/05/63f40c6daa0e66cc61a60928481788dc936a6db0.pdf
  3. Period poverty. Tackling the taboo – https://www.proquest.com/openview/8b2e91f379aaaba3907ea05686fd27d2/1?pq-origsite=gscholar&cbl=47216

Źródła:

[1] K. Tull, Period poverty impact on the economic empowerment of women, 2019, https://opendocs.ids.ac.uk/opendocs/bitstream/handle/20.500.12413/14348/536_Period_Poverty_Impact_on_the_Economic_Empowerment_of_Women.pdf?sequence=3&isAllowed=y  [dostęp: 22.05.2021], s.1

2 Your Kaya, Ubóstwo menstruacyjne – bliżej niż myślisz, https://yourkaya.pl/you-know/a/ubostwo-menstruacyjne-blizej-niz-myslisz?gclid=Cj0KCQjw16KFBhCgARIsALB0g8J1a7HfAPxhP8HLzXptvgf6m9nAMhpgNQcOY5t1J4Z1NXsUGh2aeN4aAomBEALw_wcB [dostęp: 22.05.2021]

[3]  Kulczyk Foundation, Menstruacja w Polsce: tabu, zabobony i stygmatyzacja, https://kulczykfoundation.org.pl/newsletter/archive/5 [dostęp:22.05.2021]

[4] Głos Wielkopolski Plus, Ubóstwo menstruacyjne Polek, https://plus.gloswielkopolski.pl/ubostwo-menstruacyjne-polek-wata-i-pociete-szmaty-zamiast-podpasek-to-codziennosc-niemal-pol-mln-kobiet-w-pandemii-problem-jest/ar/c6-15452128 [dostęp:22.05.2021]

[5] Kulczyk Foundation, Tabu, stygmatyzacja i zabobony o okresie w XXI wieku, https://kulczykfoundation.org.pl/menstruacja/badania/Tabu_Stygmatyzacja_I_Zabobony_O_Okresie_W_Xxi_Wieku [dostęp:22.05.2021]

[6] A. Graduszyńska, Świadomość na temat zjawiska ubóstwa menstruacyjnego wśród studentek wybranych uczelni warszawskich, 2019

[7] Głos Wielkopolski Plus, Ubóstwo menstruacyjne Polek, https://plus.gloswielkopolski.pl/ubostwo-menstruacyjne-polek-wata-i-pociete-szmaty-zamiast-podpasek-to-codziennosc-niemal-pol-mln-kobiet-w-pandemii-problem-jest/ar/c6-15452128 [dostęp:22.05.2021]

[8] A. Graduszyńska, Świadomość na temat zjawiska ubóstwa menstruacyjnego wśród studentek wybranych uczelni warszawskich, 2019

[9] Kobieta.pl, W tych krajach podpaski i tampony są za darmo!, https://www.kobieta.pl/artykul/darmowe-podpaski-i-tampony-jak-szkocja-walczy-z-ubostwem-menstruacyjnym [dostęp:25.05.2021]

[10] Kulczyk Foundation https://kulczykfoundation.org.pl

[11] Akcja Menstruacja https://www.facebook.com/akcjamenstruacja/

[12] Okresowa Koalicja https://okresowakoalicja.pl

[13] Różowa Skrzyneczka https://www.facebook.com/rozowaskrzyneczka

[14] Akcja Padsharing https://www.facebook.com/akcjamenstruacja/posts/3222730814494776

Możesz być wolna – wywiad z Anką // Agnieszka Wesołowska

Anka, jedyna z moich rozmówczyń, którą znam lepiej i dłużej. Trafiam do niej ładne parę lat wcześniej, przez jej męża.

Mąż Anki, Filip, załatwia ze mną pewien biznes, a do sfinalizowania transakcji brakuje mi kilku dokumentów. „Nie ma problemu” mówi. „Wyjeżdżam co prawda teraz na kontrakt, ale dokumenty przygotuje dla pani moja żona”. Dobrze się z nim rozmawia, inteligentny, nawet błyskotliwy. Zamożny, wyraźnie nie liczący się z groszem, nowiutkie auto ma szramę na błotniku, „a bo wie Pani, jakoś tak zajechałem”, okulary droższe niż mój garnitur. Byłby przystojny, gdyby nie coś w oczach, co przywodzi na myśl rzyganie, zimno, telepanie nad ranem. Te okulary chronią, zmieniają rysy, nadają szlifu.

Idę do niej, do jego żony. Po dokumenty. Nie pamiętam już tego dialogu, rozmawia się miło, ale o niczym i już mam się zbierać, gdy coś ona mówi takiego, że włącza mi się alarm. Półsłówko. Drobiazg. „Alkoholik?” – pytam z szerokim uśmiechem – „to tak, jak i u mnie” i siadam z powrotem.

Robię to, co zwykle w takich sytuacjach – opowiadam o sobie. Że chodziłam w dziurawych butach, a on jeździł taksówkami, że nie miałam co z dziećmi jeść, a on grał w kasynie, że pobił mnie za to, że nie dość go kochałam. Anna patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby chciała się upewnić, że istnieję. Nie zdziwiłabym się, gdyby podeszła i dotknęła. To zaskakuje – poczucie, że się nie jest samej na świecie. Zanim poczuje się cokolwiek innego – najpierw jest tylko zaskoczenie. Zdziwienie. Zatrzymanie. Bóg jeden wie, jak bardzo zatrzymanie pomaga.

I wtedy zaczyna mi opowiadać. Bez wstydu, bez epatowania mnie szczegółami, chyba nawet bez pretensji w głosie.

Jak zamyka się z dziećmi w pokoju, gdy on wraca.

Jak o szóstej rano w niedzielę budzi dzieci, by były gotowe, bo tata zabierze je na lekcję tenisa. I jak potem czekają, a zegar powoli odmierza za dużo czasu. I jak ojciec wraca wieczorem i zwala się bez przytomności na kanapę.

Jak on rzuca nią o ścianę.

W sumie nic się strasznego nie dzieje, prawda? Dzielnicowy nawet w porządku. Porozmawiał. Pomógł.

Czy jakoś tak.

W MOPRze na rozmowie. Psycholog dla dzieci.

Rachunek za prąd i tak drogo, a on wydziela pieniądze. Zarabia tyle, że mógłby trzy rodziny utrzymać, ale wydziela pieniądze. „Na co wydałaś? No? Na co?”.

Siedzę tam dwie godziny.

I dobrze się tam czuję, u tej kobiety, która miała mi przekazać dokumenty męża. Kobiety w podłych ciuchach, obciętych tanio włosach. Niepracującej.

Ona nie płacze i nie narzeka. Mówi o wszystkim. O podłym dzieciństwie w cieniu wódy i bicia, o podłym małżeństwie, o zmęczeniu.

Już wtedy, te kilka lat temu, Anka jest kimś, kto nosi swój strach tylko z przyzwyczajenia. Jeśli poczuje powiew powietrza, zdejmie lęk jak stary sweter.

W trzy miesiące później dzwoni do mnie informując, że właśnie wyrzuciła męża z mieszkania i zabiera się za porządki.

Mijają lata. Spotykamy się znów. Zbieram materiał do książki. Rozmawiam z kobietami takimi jak Anka. Jak ja.

Myślę, że mam dość materiału. Ale słuchaj, czy będę mogła zacytować to co napisałaś na blogu?

Anka wzrusza ramionami.

A bierz, co chcesz!

Zaznaczę, że to z twojego bloga.

Jasne, jasne.

Więc zamieszczam tu jej własne słowa z zapomnianego już bloga, w niewielkim stopniu używając nożyczek. Oto ten zapis:

Jest ciemna noc, leżę w łóżku i boję się zasnąć. Obok w swoim łóżeczku leży mój malutki braciszek. Za ścianą, choć tego nie widzę, wiem, że siedzi mama, na fotelu, w pełni ubrana. Wstaję, podchodzę do okna. Liczę samochody na parkingu przed domem, patrzę w gwiazdy, przypominam sobie ostatnią wizytę u koleżanki, jej uśmiechniętego ojca pytającego czy nie jesteśmy głodne, mamę krzątającą się po kuchni… Boże, dlaczego u mnie jest inaczej? Dlaczego mój tata ze mną nie pogawędzi, nie uśmiechnie się i nie zapyta czy nie jestem głodna? Dlaczego on mnie tak nienawidzi? Przecież jestem grzeczna, dobrze się uczę, rano wstaję pierwsza, żeby przynieść mu gazety zanim się jeszcze obudzi! Czuję jak żal pęcznieje wokół serca i pcha się do gardła. I znowu płaczę.

Sprawdzam czy braciszek równo oddycha i znów wtulam się w łóżko. Kocham tę ciemność. Już chyba po północy, więc zaczynam walczyć z sennością, ale powieki stają się coraz cięższe. Prawie zasypiam. Nagle mój słuch wychwytuje czyjeś kroki za oknem. Już nie śpię, wsłuchuję się w czyjś nierównomierny, zachwiany chód. Tak, nie mylę się – to ON. Wchodzi na klatkę, nie słyszę, żeby zapalał światło. Ma teraz do pokonania sześć schodków na półpiętro, potem 9 w prawo, 11 w lewo – przejście balkonikiem i jeszcze dwa piętra dzielą go ode mnie. Zatrzymał się. Ruszył. Za ścianą poruszenie – mama na palcach przemierza przedpokój i usiłuje coś dojrzeć przez judasza. On już prawie stoi za drzwiami, ona otwiera zamki, zapala światło w przedpokoju. Pukanie. Nie, walenie w drzwi, te się cicho uchylają i… z całym impetem uderzają mamę w twarz, pchnięte przez bezwładne cielsko ojca. Ciche jęknięcie matki (bo sąsiedzi usłyszą, a może nawet wyjrzą).

Nie wytrzymuję, wyskakuję z łóżka, biegnę do drzwi, żeby tylko zdążyć, uratować mamę! Wybiegam do przedpokoju, on już wlecze przed sobą mamę, trzyma mocno za włosy, powala na podłogę i zaczyna dusić. Wskakuję mu na plecy, krzyczę. Silne łapsko ściska mnie za szyję i wyrzuca mnie jak kukiełkę na ścianę. Zamroczona uderzeniem w głowę, podnoszę się raz jeszcze. Mama wykorzystuje moment, gdy odwróciłam jego uwagę i udało jej się stanąć na nogi. Każe mi uciekać, zabrać braciszka z łóżeczka i wyjść z domu. Stoję jak skamieniała, w zasięgu wzroku mam nóż – ten którym codziennie mama kroi świeży chleb. W głowie układam scenariusz – zabijam ojca, nie, nie zabijam, tylko go ranię, przecież go kocham, bo to mój tata. On zaskoczony prosi mnie o pomoc, obiecuje, że już nigdy więcej. I żyjemy dalej szczęśliwie jak normalna rodzina. Ileż fantazji potrafi pomieścić w sobie sekunda?

On znów szamocze się z mamą, już nie zwraca na mnie uwagi. Odwracam się i biegnę do pokoiku, wyciągam śpiącego braciszka z łóżeczka, wybiegam na klatkę i naciskam wszystkie dzwonki przy drzwiach sąsiadów. Czy wszyscy śpią, dlaczego nikt mnie nie słyszy? Żadne drzwi się nie otworzyły, wbiegam piętro wyżej, siadam na schodach, przytulam brata, kołyszę się jak stara samotna kobieta i modlę się do Boga o cud skryta w ciemności klatki. I cud się stał – ktoś na klatce zapalił światło, słychać podwójne kroki. Szybciej! Tata zabije mamę! – wołam. Kroki z opieszałych zmieniły się w ciężko biegnące. Już są, palcem wskazuję drzwi, a potem wślizguję się do domu za milicjantami. Modlę się znów, do czasu aż udaje mi się zobaczyć mamę. Prawie niepodobna do tej z poprzedniego wieczora. Ale żyje. Podnosi się ciężko z podłogi, gdy milicjant oderwał od niej tatę. Zakładane kajdanki, jeszcze stek wyzwisk na do widzenia i cisza. My też w całkowitym milczeniu działamy jak roboty: braciszek ląduje do łóżeczka, mama uprząta krajobraz po bitwie, ja biegnę do łazienki by wraz z wymiotami wyrzucić z siebie resztki wrażeń po tej nocy. Potem mama prowadzi mnie do łóżka, przykrywa. Śpij, już dobrze. Nic mi nie będzie – mówi i po cichu zamyka drzwi. Zasypiając jeszcze zdążam podziękować Bogu, że żyjemy i że mój 10 lat młodszy braciszek urodził się głuchy. Mam na imię Ania, lat 11 i jestem dzieckiem alkoholika.

Anka opowiada mi sporo o ojcu. Bo już umarł. Daleko stąd. A ona zdążyła się z nim pogodzić.

Pojechała, pociąg, autobus, odległe miasteczko na drugim końcu Polski. Czekał na nią. Z nadzieją. Nie z oczekiwaniami. Stary. Ojciec, nie oprawca i nie kat. Nie pijak, nie kulawy strach na jawie, nocą, dniem, na deser. Czekał na nią.

W domu było czysto i porządnie. Wysprzątane. Przez poprzednie lata opiekował się swoją starą matką. Prał, mył, podcierał, karmił. Chyba nikt nie sądził, że mógłby to robić.

Anka nie wybaczy mu. Po prostu zaakceptuje.

Potem wraca.

***

Filip już ma spakowane walizki. Pora na sprawę rozwodową. Anka początkowo nie chce się na to zdecydować, bo Filip obiecał wysokie alimenty – 2000 zł – pod warunkiem nieruszania sądu. Anka zaczyna pracę, dość kiepską, ale pewną i za całą kwotę jest w stanie godnie utrzymać dzieciaki i siebie. W ramach wymiatania śmieci z kątów podejmuje w końcu decyzję o rozwodzie. Opowiada mi o tym i wzrusza ramionami. „Będzie robił kłopoty” mówi. „Ale mnie już wszystko jedno”. Kiwam głową ze zrozumieniem.

Gdy biorę się za pracę nad książką, myślę przede wszystkim o niej. To właśnie Anka kontaktuje mnie ze terapeutą, to dzięki niej w ogóle zaczynam pisać.

Uwielbiam z nią rozmawiać. Nie boi się. Uwielbiam patrzeć, jak się nie boi. Brak strachu. W końcu przeżyła, więc czego się bać.

A teraz idę do niej. Moja ostatnia rozmówczyni.

Na dworze ponuro, klatka schodowa jak zwykle zaświniona. Mija mnie dwóch żuli, grzecznie mówią „dzień dobry”. Patrzę na nich jak na kosmitów. Po chwili zdaję sobie sprawę, że do twarzy klei mi się wyraz obrzydzenia. Żule kulą się pod ścianami, przyginają podbródki do wklęsłych piersi.

U Anki jest czysto, ładnie. Częstuje mnie herbatą. W domu zimno. Nie wiadomo skąd pojawia się słońce i dłubie mi w oku promykiem.

Rozwiodłaś się już?

Nie, jeszcze się nie rozwiodłam. To trwa i trwa. No i oczywiście nie mam już alimentów.

Masz jakiś zasiłek?

Anka lekko prycha. Leciutko.

Opieka społeczna wyrównała mi do tego minimum, tych 351 złotych na osobę na miesiąc. Dostałam dokładnie 65 zł zasiłku.

Nie dziwię się, bo jeszcze nie zdążyłam w to uwierzyć. Anka mówi wszystko szybko, mocnym, pewnym głosem. Na co można wydać 65 złotych??? Wzruszam ramionami.

Na szczęście dodatek mieszkaniowy sobie załatwiłam, więc mam o tyle lżej. Wiesz, calusieńki grudzień na nocki dorabiałam, ale teraz nic się nie zarobi więcej, po prostu nie ma jak. A człowiek się trzyma pracy, bo nie wygląda to obiecująco. Ale cały czas wysyłam cv-ki, w końcu coś porządnego znajdę. W tej sytuacji, którą mamy, najważniejsze jest dla mnie, żebym miała stałą pracę. Proponowano mi stanowisko w urzędzie skarbowym, ale na zastępstwo. Absolutnie nie będę ryzykować. Moja pensja to nasze jedyne źródło utrzymania.

Nie masz alimentów?

Nie. Jak tylko się dowiedział, że chcę rozwodu z orzeczeniem o winie, to się zbuntował. Od razu stracił pracę i gwałtownie zbiedniał. Na razie w ogóle nie płaci. Tymczasowe alimenty były orzeczone na 600 i 700 zł na każde z dzieci, ale jego adwokatka się odwołała i czekamy na termin w sądzie apelacyjnym. Samochód wspólny sprzedał, polikwidował akcje, konta, na jakiś czas mu starczyło i dobrze się bawił. Kupił za to nowy samochód, też go sprzedał. Pieniędzy mu nie mogło brakować. Ale wiesz…

Teraz Anka jest zła, tak zwyczajnie.

..zauważyłam, że sędziowie nie zapoznają się z aktami. Dopiero na sprawie sędzia zaglądała do akt, pytała mnie o rzeczy, które tam są, nie wnikała w szczegóły… Filip na sprawie się nie pokazuje, ma nieznane miejsce zamieszkania, adwokatka zasłania się niewiedzą. Dzieci wiedzą, bo go tam odwiedzały.

Nie pytałaś ich?

Anka jest bardzo stanowcza.

Nie i nie będę tego robić. Nie będę naciskała na dzieciaka, niezależnie ile ma lat. Nie chcę niczego na nim wymuszać. Niedawno nawet pięć godzin przegadaliśmy z Bartkiem, naprawdę chłopak ma dobrze poukładane, choć wydawało się, że się buntuje. On mi sam powiedział, że po prostu nie może mówić, chce zachować lojalność i wobec ojca i matki.

Teraz mówi twardo.

I broń Boże nie mam do chłopaka pretensji. Sprawdzałam w księgach wieczystych czy Filip ma coś wykupione, ale on nie musi mieć wykupionego na siebie.

A gdzie odbiera korespondencję?

Tutaj.

Robię demonstracyjnie wielkie oczy. Anka kiwa głową.

List polecone przychodzą tutaj, dzieci zanoszą mu aviza i on sobie odbiera na poczcie. Złości mnie to – w wezwaniu do sądu jest pouczenie – a nie jest egzekwowane. Powinien poinformować sąd o zmianie miejsca zamieszkania. Oczywiście tego nie robi, a zapis jest martwy. Za sprawę musiałam zapłacić 600 zł, za kuratora też musiałam płacić ja, za przyjazd świadków muszę płacić ja. Ponieważ jestem współwłaścicielką działki budowlanej nie mogę się ubiegać o zwolnienie z kosztów sądowych. Sędzia może…

Anka akcentuje słowo „może”.

…mi przychylić się do wniosku o zasądzenie kosztów na pozwanego, ale nie musi. Ale z powódki ściągnąć potrafią. Pełnomocniczka twierdzi, nie widziała Filipa od grudnia, jeśli on ma jakieś dowody przeciw mnie, to ma miesiąc na przedstawienie takich informacji. Wykorzystałam ten czas i sama złożyłam nowe dowody.

On zarabiał tylko na kontraktach za granicą?

On i w Polsce zarabiał. Nigdy nie miał problemów ze zdobyciem pracy, jest doskonałym fachowcem, zna języki. Pytam sędzinę – jak to jest możliwe, że człowiek z miesiąca na miesiąc nie ma środków do życia i jest rzekomo bezdomny, gdy miesiąc wcześniej jego zarobki wynosiły 16 tysięcy dolarów. I mam na to dowody! Sędzia mówi, że oczywiście, że tak mogło być. A ja zarabiam 1300 brutto – a sędzia pyta jak to możliwe, że tak mało się zarabia i czemu są dysproporcje w moim zaświadczeniu o zarobkach. Bo w pierwszym było o kwocie 1300 brutto, a w kolejnym o kilkadziesiąt złotych więcej. To zresztą niejedyna dziwna rzecz. Filip dał swojemu synowi, Bartek jeszcze nie miał 16 lat, mp3 ze swoimi rozbieranymi zdjęciami ze swoją nową panią. Otwieram i zbladłam – jak, u diabła, można dać synowi taki „prezent”? Wydruki z tych zdjęć chciałam złożyć jako dowody w sprawie. Ale sędzia nie przyjęła dowodu, bo – jak stwierdziła – nie chce oglądać przyrodzenia „tego pana”.

Dolewa mi herbatę.

Ale jedno wiem, że z pracy wracam i to, co wypracuję, to mamy. I spokój. Tyle, że jest ciężko finansowo. Całe szczęście, że zostało mi mieszkanie. Ale znam mnóstwo osób, które nie mają dokąd iść. Nie ma jak przenieść się do np. rodziców na kliteczkę z dwójką czy trójką dzieci. A z pracą nie jest łatwo. Po kilkunastu latach – jak ja – bez udokumentowanej pracy ciężko jest znaleźć coś porządnego. Wiesz, że ja pracowałam, nawet dużo, ale na czarno. Z dokumentów wychodzi mi zaledwie…

Liczy.

…sześć lat. Więc trzymam się tej pracy, którą mam trzeci rok. Mam stałą umowę, a to ważne. Jest dużo ludzi z wyższym wykształceniem, którzy próbowali szczęścia gdzie indziej i po jakimś czasie wracali do tej mojej pracy. Różnie się dzieje z pracodawcami i ja nie mogę ryzykować utraty tych 980 zł. Opieka społeczna palcem nie kiwnie, bo mają swoje ramki i wstawią tam każdego człowieka. Pijak, który do pracy nie pójdzie – dostanie rentę. A matka – wyrównanie do 351 zł na osobę. W grudniu odebrałam od nich zasiłek za 2 miesiące – 130 zł! – i wyjechałam za to do znajomych, bo na święta nie było mnie stać. Te pieniądze wystarczają na dwa tygodnie. Jak z pracy przyjdą pity, to chociaż będę miała zwrot podatku. Dzieci też musiały się przyzwyczaić, żeby żyć inaczej, bo póki tu mieszkał to po pijaku 100-200 zł rzucał, na zakupy zabierał, a teraz już nie. Za to obce dzieciaki, kochanek, zabiera na wakacje i prezenty kupuje. Wyobraź sobie, jak one się czuły, gdy zabrał dzieci tej babki do Grecji. Pełnomocniczka mnie namawia, żeby wycofać pozew o orzeczenie o winie, bo on mi w zamian wspólną działkę przepisze. Ja jej mówię „zaraz, zacznijmy od tego, że pół działki jest moje, więc co on mi chce przepisywać”. Zresztą ja nie chcę sprzedawać działki. Wiesz, jak nieruchomości teraz stoją, a to była moja inwestycja dla dzieci. Nigdy nie wiadomo jak im się życie ułoży. Raz do mnie zadzwonił, bo on kredytów nabrał i ma długi i chce się porozumieć, żeby działkę sprzedać..

Nie wolałabyś…?

Anka mówi stanowczo, ale swobodnie, bez ciśnienia w głosie.

Nie, to działka tuż nad jeziorem, wszystkie media na działce, nie sprzedam tego za półdarmo, bo on ma humory. Jakoś daję radę, a to ma być rezerwa na naprawdę ciężkie czasy.

Nie boisz się, że narobi na twoje konto długów? Macie rozdzielność?

Robi pełen ulgi gest dłonią.

Teraz na szczęście mam rozdzielność – nabrał kredytów i mam przynajmniej ten luksus, że chociaż od tej strony mam spokój. Jeśli mam do niego żal, to o to, że jest perfidny dla dzieci – wydzwania, dopytuje się, co ja robię, ale nie sprawdzi, czy mają na chleb. Prosiłam, żeby spotkał się z nimi – ale nie ma czasu, bo pracuje – choć rzekomo jest bez pracy. Pełnomocniczce powiedziałam, że jest absolutnie za późno na jakiekolwiek pertraktacje. Miał dość czasu, ponad 2 lata, od kiedy się wyprowadził, żeby ze mną się porozumieć i uzgodnić wszystkie szczegóły.

Nawet nie przytakuję jej w trakcie. Staram się nadążyć z notowaniem, bo Anka nie zwalnia.

Chcę go wymeldować, złożyć wniosek do sądu o eksmisję formalną, żeby nie było sytuacji, że on tu wróci od kochanki. Powiem ci, że nawet Bartek mi mówił „Mama, a co będzie, jeśli ja zacznę pracować, a tata będzie żądał ode mnie alimentów?”.

Tak, po prostu musisz mieć orzeczenie o winie…

Wiesz, w razie jego roszczenia wobec dzieci orzeczenie o winie nie będzie miało znaczenia.

Macham rękami.

Nie bezpośrednio, ale sąd weźmie to pod uwagę. Powiedz mi, jak dzieci się kontaktują z ojcem?

Tylko Bartek, bo on tam Bartka zapraszał, ale od września Bartek w ogóle nie jest zapraszany. Eliza została odrzucona, bo potrafiła przez telefon powiedzieć „jak możesz alimentów nie płacić”, a gdy dzwonił pijany to mówiła „na piwo ciebie stać, a na alimenty nie?”. Powiedział jej wtedy „głupia jesteś” i się rozłączył. Bartek jest bardziej zamknięty w sobie, ale też przeżywa. Jeśli potrzebują butów, to muszę chomikować, myśleć na zapas. Bartek ma ogromną stopę, rozmiar 49-50 – ten rozmiar mogę kupić tylko przez internet, mowy nie ma o okazjach i wyprzedażach. Chłopak jest chory na łuszczycę – miesięczna porcja leków kosztuje 400 zł. Ja teraz po prostu nie mam z czego wykupić leków. No i zęby… Zęby mamy strasznie zaniedbane.

Próbowałaś się ubiegać o zasiłek celowy?

Anka wygina usta sarkastycznie.

Opieka? Tak, jasne, dostałam zasiłek – jednorazowy, raz – 150 zł. Bartek nawet nie ma wszystkich podręczników – wymagana jest nowa książka, za 50 zł, bo się nauczyciel zmienił i jak tego nie będzie – to jedynka.

Naprawdę nie wolałabyś sprzedać tej działki?

Nie. Sąd może postanowić o innym podziale majątku niż 50/50. Może się okaże, że całość będzie moja. Co swoje to on już wziął – samochód, oszczędności, akcje. Dlatego nie chcę sprzedawać. On już raz zmarnotrawił te pieniądze. Chcę ocalić, co się da. A trudne czasy jeszcze mogą przyjść.

Zastanawiam się na pojemnością pojęcia „trudne czasy”.

Ile zarabiał przez te lata?

Wcześniej? Daaawno temu to było jakieś 3-4 tysiące dolarów miesięcznie. A ostatnio, gdy w Anglii dostał bardzo dobrą pracę, zarabiał 16 tysięcy dolarów za miesiąc. Dla mnie to była kwota absolutnie niewyobrażalna.

To jest około 60 tysięcy złotych. Dla większości ludzi to całkowicie niewyobrażalne.

Sama widzisz. Wyrzucili go z dnia na dzień – to musiało być dyscyplinarne. Bartkowi powiedział, że powiedział coś do szefa i dlatego go wyrzucili. Ale ja myślę, że tym razem chodziło o coś poważnego, naprawdę poważnego. Filip przed każdym wyjazdem miał robić kompleksowe badania, m. in. na obecność narkotyków i alkoholu. I zawsze – ciekawostka – wyniki były negatywne. A przecież wiem, że ćpał i pił.

Ćpał?

Jasne. Przecież wiedziałam, kiedy jest zamroczony alkoholem, a kiedy czymś jeszcze.

Przypominam sobie moje spotkanie z Filipem i ten biznes załatwiany w cieniu Christian Lacroix sunglasses. Mówił szybko. Raziło go światło. Na otrzeźwienie nie ma jak kokaina. Anka wzrusza ramionami.

Pewnie kupował wyniki. Albo płacił, żeby ktoś szedł za niego. Ćpał, od dawna ćpał. Miał przecież takie momenty, że próbował wyrzucić mnie przez okno, potem nie wiedział co się dzieje. Potrafił wybudzić się z drzemki i zaczynać wyzywać. Wiedziałam, kiedy jest „tylko” pijany, a kiedy jeszcze coś brał.

Mógł brać na statku?

Teoretycznie nie. Kapitan czasami stawiał wódkę, gdy schodzili na ląd. Ale…

Macha ręką.

Od jak dawna romansował?

Oooo, miał pierwszy duży romans, gdy dzieci miały 4-5 lat. Taki poważny.

Inne panny?

Na pewno. Nie liczyłam.

Lekka drwina w głosie.

Wtedy, gdy dzieci były małe, postanowił, że wyjedziemy, że wyprowadzimy się ze Szczecina. Mieszkaliśmy jakieś 100 km stąd. I wtedy wracał tu, do Szczecina, żeby się spotykać z panienką. Wracał tu i wynajmował pokoje na godziny. Wiesz, jak się dowiedziałam? Bo trafił do gospody prowadzonej przez mojego kuzyna. Przyjechał z dziewczyną i pijany domagał się, żeby po znajomości wynajęli mu pokój na godziny. Mówiłam mu wtedy – rób sobie co chcesz, nie obchodzi mnie to, ale ty potem ze mną sypiasz, a ja mam dwoje dzieci i muszę być zdrowa. Przecież możesz mnie zarazić. Ale nie, nawet to nie było dla niego ważne. Nigdy ludzie nie byli ważni. Dobrze chociaż, że zawsze rodzina za mną stała, moja i jego…

Teściowie też? Jakie masz z nimi stosunki?

Teściowie są na szczęście za mną. Jestem dla nich ważna. Teść przed świętami zawsze wysyła mi 1000 zł.

Teściowie są dobrze sytuowani?

Nieźle.

Anka mówi z mocą i przekonaniem.

To bardzo dobrzy ludzie. Nie wiem, czy ona, jego żona, wie, że teść wysyła mi tę pomoc. To porządny człowiek.

Wiesz, że mogłabyś od nich zażądać alimentów?

Wiem. Ale nie chcę pozwać teściów o alimenty. Bo zawsze byli wobec mnie w porządku. Nie mogłabym im takiego świństwa zrobić. Zresztą po co, żeby jemu znów było łatwiej? Zdjęłabym tylko odpowiedzialność z tatusia, a on byłby przeszczęśliwy, że ojciec robi coś za niego. Wolę bidować za te pieniądze, które mam. Oni są dobrą rodziną, a on jeden im się nie udał ze wszystkiego.

Mają inne dzieci?

Dwie córki – to są przyrodnie siostry. Filip jest z innej matki. Ale ja znam tylko tę teściową. Chciała pomóc przy wychowywaniu Flipa, ale był trudny. Uciekał, siedział jako nieletni. Ciotka – siostra teścia – chciała wychowywać Filipa, ale się nie udało. Mówiono mi, że jego matka po prostu zostawiła go w wózku i na tym skończył się epizod z matką. Nie dopytywałam się, nie chciałam być wścibska.

Za co miał wyrok?

Nie wiem za co siedział – chyba nie za złodziejstwo, coś słyszałam, że jakieś kontakty z bandami, z prostytutkami. Nie dowiedziałam się nigdy. Dowiedziałam się jako takiej prawdy już po ślubie – wcześniej nie miałam zielonego pojęcia.

Ile miałaś lat, gdy wyszłaś za mąż?

Dwadzieścia dwa, byłam dojrzała, to nie był chwilowy odlot. Wszystko wydawało się pięknie. Przyjechał tu do pracy do stoczni. Początkowo nie zauważyłam skłonności do picia. Zresztą był sportowcem, karate trenował – wydawało mi się, że facet myśli trzeźwo. Ale gdy był pewien, że zaplecze ma gotowe – zaczął brykać.

Przed ślubem?

Taaa, przed ślubem… Poznałam go, gdy miałam 20 lat. Zaszłam w ciążę, wyszłam za mąż. Mieszkaliśmy dwa lata razem i gdy się dowiedziałam, że zaszłam w ciążę – a były jakieś przebłyski, bo poszedł z kolegą i wrócił nietrzeźwy, zabalował – nie byłam zdecydowana, i długo nie mówiłam, że jestem w ciąży. Powiedziałam mu w końcu – nie jest to powód, żeby brać ślub – jeśli odejść chcesz, droga wolna. Ale on się zdecydował. Szybko bierzmowanie, nauki, ślub, zresztą całkowicie zorganizowany przez moją rodzinę. Przyjechał, pamiętam, teść… Chyba wiedział, że mi będzie ciężko. Wyjeżdżając prosił mnie, żebym pilnowała pieniędzy. Dał mi pieniądze w tajemnicy, żebym tylko nie mówiła mężowi. Teść musiał wiedzieć, że coś jest nie tak.

Nie chciałaś pytać?

Może teść nie chciał się wtrącać?

Jak zwykle przy takim tekście robię się zła. Ale przy Ance robię się tylko lekko zła. Tak pro forma. Żeby nie zapomnieć.

Może nie chciał tego psuć? Może miał nadzieję, że jak Filip będzie miał rodzinę to się to na dobre odwróci…? Może nie chciał zapeszać…? Przez 3 lata nie widziałam się z teściami, a potem dostaliśmy zaproszenie do nich, do Katowic. Chciałam jechać, ale usłyszałam od męża „nie” i kilka powodów, dla których nie warto było jechać. I nagle małżonek o 2 nad ranem wymyślił, że pakujemy dzieci i jedziemy ekspresem z wizytą. Dzieci były ubrane starannie, mąż w skórze i dżinsach, a dla mnie już wtedy ciuchów nie było. Jechałam z dziurami w butach. Już wtedy się zaczęło. Jedzenie życzył sobie często inne niż myśmy jedli – np. kotlet, surówki, a ja makaron z sosem. On sobie życzył nowy komplet bielizny na wyjazd, a ja kupowałam sobie rzeczy raz na rok i to w ciuchbudzie. Już wtedy nauczyłam się rozciągać pieniądze. Powoli wytresował mnie – jak zabronił mi wychodzić do rodziny – to nie wychodziłam, rodzinie też zabraniał. Wujek zabierał dzieci na wycieczki – to wujkowi zabronił wizyt, bo był zazdrosny, że dzieciaki czekają na wujka i według niego nie potrafią pokazać odpowiedniej miłości tatusiowi. To tak powoli szło. Ale jednak rodzina nigdy się całkiem ode mnie nie odsunęła. Rozumiem, że każdy ma swoje sprawy i mają komu pomagać, ale i mnie są w stanie pomóc. Ale rozumiesz, ja NIE chcę żeby wyręczali tatę, który ma z urzędu płacić.

Myślałaś o jakichś dalszych zmianach w swoim życiu? Poza rozwodem?

Och tak, pewnie, jasne! Ale ten rozwód… Na razie nie jestem w stanie pomyśleć o jakiejś działalności. Mam pomysły, mam projekty, ale na razie nie mam do tego głowy. Ale gdy się wreszcie skończy rozwód – pomyślę i o tym. Wiesz, myślałam o tym, na czym się znam… Heh…

Anka uśmiecha się półgębkiem.

Chciałam kiedyś pomóc koleżance, uciekała w nocy z dziećmi – a ten ośrodek tu został przeniesiony. Tym bym się chciała zająć. Te kobiety, które chcą zmienić swoje życie, one nie mają żadnych szans. Ja wiem, że mam mamę, z którą mogę porozmawiać. Mam rodzinę, która wesprze, gdy zabraknie na chleb. Mam na kogo liczyć, mam znajomych. Mimo że mąż próbował mnie separować od rodziny i znajomych, to wszystko przetrwało. Ale jest dużo kobiet, które nie mają żadnego oparcia w rodzinie. Np. mieszkają u teściów i tam są konsekwentnie gnębione. Znam sytuacje, gdzie jest mąż z kochanką i żona z dziećmi – a teściowie zwracają się przeciwko matce ich wnuków, bo „korzysta z ich uprzejmości”. Myślisz, że gdzieś jest łatwiej? Prosiłam w komisariacie o odpis zdarzenia z moim mężem. „Ale co pani, tyle lat… Tego już nie ma!”. A ja: ”ile lat? – dziewięć. To w czym problem?”. Potrzebowałam tego jako dowodu do sądu. Poszłam do UM, żeby wymeldować męża, to mnie odsyłali 6 razy. Pół roku trwało zanim urzędniczka przyjęła wniosek. „My mu powiemy: albo się pan wprowadza albo się wymeldowuje”. Popatrzyłam na babkę jak na potłuczoną. Pytam: „Czy jesteście w stanie to zrobić?”. „Noo, ale on musi chcieć”. Wszędzie są bariery. Ja tam sobie znajdę pomoc, poszukam w internecie, porozmawiam – znajdę – ale jest masa kobiet, która nie ma takiej pomocy, nie umie, nie znajdzie. Za mało informacji, za mało pomocy, nie ma kontaktu, nie ma bezpłatnego telefonu, pod który można zadzwonić i czegoś się dowiedzieć. Chciałam sprawdzić czy mam błękitną kartę – nikt nie potrafi mi wskazać, gdzie się mogę tego dowiedzieć. Pytałam na policji – nie wiedzą. Oni nigdy nic nie wiedzą! Dzielnicowy – nie mogę narzekać, półtorej godziny rozmawiał, dał mi ochronę na dobę. Ale został zwolniony za niedopełnianie obowiązków. Dowody po drodze uciekały. Na policji opisałam dwa przypadki, gdzie były konkretne interwencje – wiesz co usłyszałam? – „Nie, proszę pani, ta dokumentacja już nie istnieje”. Zresztą powiem ci, jak wyglądają takie interwencje. Policja przyjeżdża po 2-4 godzinach po telefonie, a przez ten czas, mogę już nie żyć.

Wzywałaś sama kiedyś policję w obronie?

Tak.

Opowiesz?

Był agresywny jak nigdy, bałam się. Przyjechali. Pytają, czy go zabrać. Przemyślałam to, a wiedziałam, że następnego dnia on wyjeżdża. Nie – ja się spakuję z dziećmi w eskorcie, wyjdziemy na jedną noc z domu. Wiedziałam, że potem przez 2-3 miesiące będę miała spokój. Chociaż nabiorę sił do działania. Listy mi zawsze wysyłał tęskne. Ode mnie wymagał aktualną prasę, opowiadania o dzieciach – ale jego miłość umierała w tydzień po powrocie. Zaczynali się koledzy, którzy wiedzieli, że będą pieniądze na imprezy. Najgorszego pijaka z góry wziął na imprezę. Wyrzucono obu – zasikanych, pijanych – z restauracji. Filip lubił pokazać gest – kupił koledze kurtkę skórzaną, bo kolega nie ma.

Przypominają mi się spsiałe pijaczki z bramy.

A ja wtedy właśnie sprzedałam obrączkę, żeby mieć na chleb i mleko, bo zbliżały się Święta.

Czemu wcześniej nie próbowałaś odejść?

Anka prycha.

Próbowałam. Po 8 latach małżeństwa złożyłam pozew o rozwód i alimenty. Pracował na czarno i bałam się, że zostanę zupełnie z niczym. Pierwsze kontrakty miał półroczne, nie wiedziałam gdzie go szukać. Odbyła się pierwsza rozprawa. Kazali doręczyć zaświadczenie o jego zarobkach, odroczyli sprawę, wciąż go nie było, sprawa został po prostu odrzucona. Powiedziano mi wtedy, żeby założyć sprawę, to on musi być.

Mamroczę coś o tym, że to nie na powódce leży ciężar takiego dowodu.

W 2003 roku złożyłam pozew o alimenty. Chyba się wtedy wystraszył. Składałam zarówno o alimenty na dzieci, jak i na siebie. Na życie i na opłaty miał mi przesyłać na konto. Gotówki 20-30 zł, tak jak lubił mi rzucać od niechcenia, to nie chciałam, nie mamy o czym mówić. Latami wynajmowaliśmy mieszkania i mieliśmy wieczne długi wobec właścicieli, za prąd, za gaz – on wyjeżdżał i miał wszystko w nosie. Ja zaś zostawałam z długami – telefony, komórki, kredyt na samochód. On tylko przyjeżdżał i jak miał fantazję to uregulował jeden czy drugi rachunek.

Ale już wtedy dobrze zarabiał?

Jakieś 4 razy więcej niż normalny człowiek w Polsce. Zawsze był fachowcem dobrym, miał listy polecające, podziękowania, był instruktorem i renomę przez lata sobie wyrobił jako pracownik. Ale jako człowiek – z jak najgorszej strony. Dobrze zarabiał, jasne, stać go było na wszystkie zabawy. Dokładnych danych nie znałam – on sobie zamykał swoje papiery na kłódkę. Jeśli udawało mi się podejrzeć – wiedziałam – jeśli nie – nie wiedziałam. Dowiadywałam się tylko, jeśli czegoś zapomniał. Jego pani pełnomocnik argumentowała, że pozwany nie ma wykształcenia i nie może zarabiać. Jasne… I z tym słabym wykształceniem całymi latami zarabiał po kilka tysięcy dolarów. A ostatnio – 16 tysięcy! Taaa, jasne…, nie może zarabiać… Człowieka zniechęca, gdy widzi, że trudno jest zawalczyć o sprawiedliwość. Prawo powinno stać po stronie osób pokrzywdzonych. Sąd musi orzec winę czy niewinność, ale trzeba się zapoznać z dowodami! Sędzię dziwi, że ja za 900 trzy osoby utrzymuję. Tłumaczę, że nam nie wystarcza. „Proszę mi dostarczyć kolejne zaświadczenie”. A dlaczego tyle siły nie włożyła w to, żeby sprawdzić czy mój mąż faktycznie pracuje, czy ten dom, który kupił to na niego czy nie.

Może jednak nie kupił…?

Krzywi się lekceważąco.

Jasne, że kupił. Urząd skarbowy sprawdzał – wykryli że miał dochody i kazali się tłumaczyć. Czyli urząd może, a sąd nie? Sąd ma możliwości – zwłaszcza, że ja podałam numery kont – sąd jest w mocy by uzyskać z banku informację o stanie majątku.

Opowiedz o tych jego kobietach, o panienkach, z którymi się spotykał.

Parę z nich sama widziałam – przyprowadzał je nawet do domu. Spałam w pokoju z dziećmi – dzieci miały 2 i 4 lata – a on przyprowadził 50-latkę o 3 nad ranem. Z flaszeczką. Chciałam ich wyprosić, to rzucił się do bicia. Ale jednak wyszli. Wrócił w dzień. Bez słowa. Wkrótce sprowadził kolejną panią, o 2 nad ranem, żeby pokazać jej „jak można się nauczyć na komputerze”. Przygotowałam czajnik wrzątku i z tym czajnikiem w ręce wyprosiłam ich, bo póki co, to wciąż ja jestem żona. Wyszli. Wrócił z jej numerem telefonu na ręce. I znalazłam ją po tym numerze – przeszukałam cała książkę telefoniczną. Pamiętałam, że mówił do niej „Asia”. Poszłam pod blok szukając Asi. Zapukałam, otworzyła jej siostra. A właśnie zostaliśmy bez grosza, bez jedzenia, zabrał samochód, zabrał komputer, nie miałam już nic. Mówię: „jestem żoną Filipa”. „Jaką żoną?” Pojawiła się i ta Asia. „No wiesz, kochanie” mówi do mnie ta lafirynda „jeśli mnie kocha, to czemu ma być z tobą, jest wolnym człowiekiem”. Ale wiesz, udało mi się uzyskać wszystko z powrotem. Jego kolega użytkował nasz samochód – postraszyłam go, że zgłoszę na policję jako kradzież i przymusiłam go też, żeby przywiózł mi komputer. I znalazło się, wszystko się znalazło! Facet za to nieźle odpękał…

Bo jednak to zgłosiłaś?

Anka patrzy na mnie jak na kompletnie durną.

Po przyjeździe mój małżonek wyrzucił tego kolegę z samochodu w trakcie jazdy.

Podnoszę gwałtownie głowę znad klawiatury komputera.

Bandyta. Normalny bandyta.

A pewnie. A co myślałaś?

Nie wiem, co myślałam. Może, że bicie żon to domena cichych i porządnych ludzi? Przez chwilę zastanawiam się, co się działo w przeszłości Filipa takiego, że nikt nigdy nie chciał o tym Ance opowiedzieć.

Często za niego musiałam się wstydzić. Bać się, zastanawiać co jeszcze zrobi. Potrafił narobić mi wstydu w pracy – bo się schlał. Musiałam rezygnować z pracy, pracowałam jako recepcjonistka w gabinecie ginekologicznym. Kiedyś pojawił się tam – pijany. Wszedł do gabinetu ginekologicznego, do środka, do pacjentki – myślałam, że się ze wstydu spalę. Nie mogłam spojrzeć w oczy lekarzowi. Zawsze byłam doceniana jako pracownik, do dziś, ale nie miałam szans na karierę. Nie żałuję, bo mogłam poświęcić się dzieciom, zajmować się nimi, uczyć, pchać je na wszystkie konkursy, olimpiady. Dzieci miały bardzo dobre wyniki – Bartek zajął nawet 1 miejsce w konkursie ogólnopolskim. Poświęcałam im naprawdę dużo czasu. Już nie mam dla nich aż tyle czasu, pracuję głównie nocami, ale o jeśli jestem w stanie pomóc to pomogę. Bartek ma 18 lat, widać u niego brak męskiej ręki. Pytam Filipa: „co ci szkodzi wziąć syna do pracy, żeby miał doświadczenie w zajęciach typowo męskich. To jest chłopak, potrzebuje innego prowadzenia”. Ale ojciec nigdy go nie nauczył takich rzeczy, nawet na rowerze jeździć. Wzorzec ojca mają wypaczony.

Boję się, że powtórzą ten sam wzorzec co ja. To czekanie „a może się zmieni, a może dla dobra dzieci”. I to: „No ale jednak CZASAMI jest dobry”.

A ty go kochałaś?

Pytanie rzucam szybko, wciskając się w jej tempo i energię opowiadania. Czekam na reakcję, wstrząs, zaprzeczenie, wyrzut, cokolwiek. Anka nie zmienia tempa, nie przestaje mówić swobodnie, nie patrzy na mnie z urazą, ani nie ucieka od tematu.

No, oczywiście, że tak. Ja miałam olbrzymią potrzebę kochania, ofiarowania swoich uczuć komuś. Może to z dzieciństwa? Potrzebowałam i kogoś kochać i być kochaną. Nie to, że widzę same czarne rzeczy – były też fajne i romantyczne – czasem spędzaliśmy czas razem, oglądaliśmy jakiś film, wycieczka do lasu, romantyczna. Ale już wtedy były przeplatane jakimiś ekscesami z alkoholem. Gdy zauważyłam, że wraca później, pytam – gdzie ty pijesz? A on, że z kolegami i że było mu głupio odmówić. Na początku rozmawialiśmy o problemach, tzn. ja mówiłam, a on odpowiadał, że się postara. Zachęcałam go: „zamiast po barach – umów się z kolegą, wypijecie sobie po kieliszku, ja wam rybkę zrobię, kolega pójdzie, a ty zostaniesz”. Ale to zaczęło być nudne. Dla niego. Potrzebował czegoś innego, pasującego do jego charakteru. Wiele chyba ze swojego charakteru ukrywał przede mną. On nawet nie był dwulicowy, on tych twarzy miał masę. Był kochanym mężem, kochanym tatusiem i potrafił też drzeć się, że jestem dziwką, kurwą, próbował mnie wypchnąć przez okno – potem grał na uczuciach dzieci, żeby go wybroniły, że mama go chce rzucić. Zawsze było tak, że to co zamierzał to sobie zrobił. Nawet jeśli pozwolił mi na wyrażenie swojego zdania to i tak robił, co chce. Ja się nie liczyłam, bo miałam siedzieć, prać, gotować, a on zarabia i powinnam mu być wdzięczna, że pracuje. Zupełnie nie patrzył na to, że ja załatwiam wszystkie jego sprawy, że byłam na zawołanie – jego sekretarka, księgowa, gosposia, kucharka, wszystko w jednym. On się nie musiał niczym przejmować. Może to źle, ale ja miałam poczucie winy, że on tak zarabia z daleka, z daleka od dzieci, więc skoro daje mi na jedzenie, to pozałatwiam jego rzeczy. Jeśli o czymś zapomniałam, potrafił wpaść w szał, nawet przez telefon się darł. Ale do sąsiadów czy gdzieś tam – „moja żona jest kochana”.

Jak ja patrzę swoje zapiski, które prowadziłam w najgorszych sytuacjach, gdy nosiłam się z zamiarem samobójstwa to przelewałam pewne rzeczy na papier – to mi się włos na głowie jeży, że jak ja to przeszłam, że nie byłam na tyle silna, by to zakończyć i przerwać. Miałam szczęście, że gdy powiedziałam mu „wyjdź z domu, odejdź” to odszedł.

Anka parska śmiechem łobuzersko.

Nooo, dostałam wtedy w zęby z czółka.

Unoszę głowę. Ja w nasadę nosa. Z czółka.

Biorę wdech.

To było tak dawno…

Lata.

Ale wyszedł. Odszedł. Na dobre. Pamiętam, poszłam wtedy do parku, pod pomnik papieża, zaczęłam się modlić – o pomoc dla uzdrowienia małżeństwa albo niech się to rozbije teraz. Już.

Znam to. Tę modlitwę.

Raz, gdy złamałam nogę, prosiłam, żeby się dziećmi zajął – próbował coś przepraszać – a ja mu mówię: „jeszcze mi podziękujesz, jeśli znormalniejesz to dla kogoś innego. Albo stoczysz się na dno”. I chyba mu jest lepiej. Jest z kobietą, z którą chyba mu się układa. I częściej jest trzeźwy. Jakoś z tym piciem sobie radzi. Dla mnie też jest ważne, żeby mu się udało, bo może wtedy o tych naszych dzieciach nie zapomni. Jak przyjdzie czas na ślub dzieci czy jakaś okazja rodzinna, to ja nie wyobrażam sobie, żeby zabrakło tam ojca. Chcę żeby był w ich życiu, ale ojciec, a nie żul. Chodzi o to, żeby by oparciem dla swoich dzieciaków. Nie może o swoich dzieciach zapomnieć. Może mu się uda wyjść z tego nałogu, może ta jego kobieta go przyciśnie do muru.

Wzruszam ramionami i zaczynam mruczeć pod nosem coś o tym, że nie trzeźwieje się dla kogoś tylko dla siebie. Zadaję Ance pytanie o plany życiowe.

Nie jestem skłonna dziś myśleć o tym, że wejdę w jakiś związek. Ale chciałabym mieć porządek w życiu, wreszcie, bo mogłabym pomyśleć o dzieciach, o sobie. Ale teraz już na pewno się nie poddam. Wciąż mimo wszystko wierzę w sprawiedliwość. Ułoży się wszystko.

Zamykam laptop, rozcieram zmarznięte ręce. Jeszcze rozmawiamy. Nie notuję, pamiętam jednak, że rozmawiamy też o dzieciakach, o wolności i o seksie. Zakładam już płaszcz, gdy Anka rzuca anegdotę o swojej koleżance, której mąż m.in. wyznaczał spotkania w sypialni skrupulatnie co dwa tygodnie. Odeszła w końcu od niego i zagubiona pytała o to, co ma robić. Zapamiętałam dokładnie słowa Anki i to, co po nich nastąpiło.

A ja jej mówię: „A ty możesz być teraz jak dziwka. Z każdym, zawsze i wszędzie. Bo nie ma już odliczania co dwa tygodnie w zależności od tego czy zasłużysz. Możesz być wolna”.

Zaczynamy się śmiać, stojąc w ciasnym przedpokoju, głośno, gardłowo, jak dwóch starych facetów opowiadających świńskie dowcipy.

 

Bez kobiet. Nawet w świecie feministek – recenzja „Świata nadal bez kobiet” Agnieszki Graff // Marta Lupa

Pod matronatem Centrum Praw Kobiet wyszło właśnie wznowienie książki Agnieszki Graff pt. „Świat nadal bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym”. Do pierwszego wydania sprzed 20 lat autorka dodała wstęp, cztery eseje oraz słowo „nadal” do tytułu.

Miałam 21 lat, kiedy w 2001 r. czytałam książkę Graff. „Świat bez kobiet” to była moja biblia, tekst niemalże kanoniczny. A jej autorka stała się moją feministyczną matką. Dziś, po 20 latach, przyznam, że mam problem, wracając do starego wydania. Ale czy rzeczywiście wracając? Czy nie mamy jednak do czynienia z pozycją nową, bo przecież poszerzoną o cztery dodatkowe teksty? Autorka zdecydowała się nadać pewnym wątkom znaczenie, wybrać akurat te, a nie inne, i dołączyć je do obecnego wydania. Mam problem, bo nie wiem, jak tę książkę czytać. Czy jako „wyrazisty dokument swojej epoki” jak by chciała Graff pisząc o tym we wstępnie? Czy może jednak jako nową pozycję, wzbogaconą kolejnymi tekstami, wstępem i zmianą tytułu?

Jeśli czytam ją jako „dokument swojej epoki”, to wracają do mnie ważne wydarzenia, ale też i lektury tamtego czasu. To była baza, niezbędna podstawa, na której moje przyjaciółki i ja budowałyśmy naszą feministyczną świadomość. Zauważyłyśmy, że świat bez kobiet to nasza rzeczywistości, na którą się nie zgadzamy. Dlatego też nie tylko czytałyśmy feministyczne książki, ale też założyłyśmy studenckie koło naukowe, które zajmowało się między innymi kwestiami gender.

20 lat temu czytałam książkę Graff wraz z przypisami. Były równie fascynujące, co treść. Otwierały nowe światy, wskazywały kolejne lektury. Dzięki Graff dowiedziałam się o istnieniu feministycznego czasopisma pt. „Zadra”, po raz pierwszy usłyszałam o biuletynie „Ośka” czy Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Sięgnęłam po autorki polskie i zagraniczne. Eseje Jolanty Brach-Czainy były niezwykłym odkryciem dla członkiń naszego studenckiego koła naukowego – „to tak można pisać?!”, w zdumieniu zadawałyśmy sobie to pytanie.

Z autorek zagranicznych polecanych wtedy przez Graff do dziś pamiętam całe fragmenty z Elizabeth Badinter, Luce’y Irigaray czy Adrienne Rich. Pamiętam też, że książka Natalie Angier „Geografia intymna” właściwe zastąpiła mi lekcje z edukacji seksualnej, których w mojej szkole, ani w podstawówce, ani w liceum nie było. Gdyby nie przypisy w „Świecie bez kobiet” i rozdział „Znikająca kobieta – czyli polskie rozmowy o prawie do aborcji” długo moja jedyna wiedza na temat antykoncepcji, ciąży czy aborcji pozostawałaby ukształtowana przez zmanipulowany film „Niemy krzyk”, który w pierwszej połowie lat ’90. puszczała nam, wczesnym nastoletnim osobom, na lekcji religii katechetka.

Przypominają mi się też pierwsze manify na rynku we Wrocławiu, w którym studiowałam. Garstka osób z transparentami, która maszerowała dookoła rynku nieśmiało wykrzykując swoje hasła. Pamiętam też pierwsze naukowe koło gender studies, które powstało przy Instytucie Filologii Angielskiej we Wrocławiu. Jego założycielki dostały salkę na ostatnim piętrze, na strychu. Tam na początku lat 2000 jak widać było miejsce na feministyczne debaty.

Kiedy dziś czytam wznowienie „Świata bez kobiet” mam świadomość, że ta książka należy już do historii feminizmu, ale z drugiej strony zastanawia mnie, dlaczego Graff wybrała akurat te cztery eseje jako jej uzupełnienie.

Całą sprawę według mnie komplikuje wstęp. Z jednej strony Graff pisze w nim, że oddaje „w wasze ręce »Świat bez kobiet« bez retuszy i udoskonaleń. Gdybym zaczęła coś zmieniać i dopisywać, musiałabym tę książkę napisać zupełnie inaczej.” Ale po chwili też dodaje „Jest to jednak wydanie poszerzone w sposób znaczący.” Zastanawia mnie właśnie to wyrażenie „w sposób znaczący”. Treść tych „znaczących” rozdziałów jest szczególnie ciekawa i daje do myślenia w obecnych czasach, kiedy tak ważna dla feminizmu staje się inkluzywność, poszerzenie debaty o tematy dotąd zapominane, wypierane czy wręcz ignorowane. Myślę, że warto bliżej przyjrzeć się wyborowi jednych, a przemilczeniu innych tematów przez Graff.

Zacznę od rozdziałów, których ponowne czytanie kosztowało mnie trochę wysiłku.

Przyznaję, że z trudem przyszła mi dziś lektura „bez retuszy i udoskonaleń” rozdziału poświęconego pornografii, a zatytułowanego „Tu nie chodzi o seks!”. Cały czas pilnowałam się i przypominałam sobie, że powstał on 20 lat temu. Teraz w temacie pracy seksualnej jesteśmy w debacie feministycznej już w innym miejscu. I myślę, że dokonał się niesamowity skok. I choć zęby bolą przy czytaniu, to jednak widać, że nie tkwimy wciąż w tej samej magmie przekonań, że dokonał się ważny zwrot w kwestii poszanowania każdej osoby, co do jej decyzji zawodowych.

Rozdział o aborcji pt. „Znikająca kobieta” jest wciąż aktualny, jeśli chodzi o język, którym posługują się środowiska prawicowe, katolickie. Po 20 latach widzimy, że tu nic się nie zmieniło: kobieta to matka, płód – dziecko, aborcja – morderstwo. W języku Graff też się nic nie zmieniło. Pisze tylko o kobietach, a przecież nie tylko kobiety zachodzą w ciążę. Ciąża dotyczy osób, których ciała mogą nosić ciążę, choć te osoby jako kobiety się nie identyfikują. I nie chodzi mi tu o słynne „zastąpienie” słowa „kobieta” słowami „osoby z macicami”. Chodzi mi o doprecyzowanie problemu. Aborcja nie dotyczy tylko kobiet, dotyczy wszystkich osób, które mogą zajść w ciążę. Uwzględniania tych osób, chociażby ich wymienia, w książce mi zabrakło.

A teraz eseje, o które książka została wzbogacona, jak sama autorka zauważa „w sposób znaczący”.  Pierwszy pt. „Nasze świętości, cudze zboczenia”, w którym autorka zajmuje się seksualnymi obsesjami prawicy oraz „zagrożoną” (zdaniem konserwatystów) polską tożsamością narodową. Drugi dotyczy szczególnej roli kościoła w Polsce. Trzeci ma tytuł: „Nie jesteś sama. Wspólnota gniewu w sztuce feministycznej czasu »dobrej zmiany«”. A ostatni „Coś pękło, coś się wylało” jest skupiony wokół „Wielkiego Kompromisu” aborcyjnego.

Graff pisze „Gwałtowna ofensywa prawicy w sojuszu z Kościołem sprawiła, że w polskiej kulturze pojawił się nowy podmiot polityczny: wściekłe kobiety.” Moim zdaniem czarne protesty pokazały, że nie tylko kobiety są wściekłe. Wściekłe są osoby trans, osoby niebinarne, osoby LGBT+, osoby z doświadczeniem życia jako kobieta, osoby pracujące seksualnie. Wszystkich tych osób dotyczy zaostrzenie prawa aborcyjnego. Na wszystkie te osoby mają wpływ decyzje Trybunału Konstytucyjnego. Protesty nie tylko pokazują, że osoby biorące w nich udział łączy antyklerykalizm, ale również inkluzywność – włączenie do publicznej debaty osób, które do tej pory były niewidoczne, nie miały swoich reprezentacji. A teraz też wyszły na ulice, niosąc transparenty, mówiąc głośno o tym, jak ograniczenia w prawie aborcyjnym dokładają im wykluczeń.

Nie należy zapominać, że wielka fala jesiennych protestów 2020 r. była poprzedzona aresztowaniem aktywistki Margot z kolektywu Stop Bzdurom (akcja związana z blokowaniem homofobicznych furgonetek jeżdżących po ulicach polskich miast). Wkurw osób LGBT+ wybuchł w pandemii, kiedy wciąż słyszałyśmy od rządzącej większości i policji, że protestowanie jest nielegalne, że jesteśmy epidemiologicznym zagrożeniem, obarczano nas winą za kolejny wzrost zakażeń koronawirusem. Jednak to właśnie osoby LGBT+ pierwsze wyszły na ulice w demonstracjach solidarnościowych z Margot.

We Wrocławiu, gdzie mieszkam, też organizowałyśmy blokady tzw. czarnych banerów, czyli kościelnych homofobicznych i antyaborcyjnych „wystawek”, które co piątek lokowały się na placu przed dworcem głównym. Garstka osób z tęczowymi flagami i na początku dość kiepskim pożyczonym nagłośnieniem blokowała, a właściwie zasłaniała własnymi ciałami te okropne bzdury puszczane przez głośniki katolickich fundamentalistów. I nagle jedna z regularnych piątkowych tęczowych demo pod PKP zmieniała się w pięciotysięczny tłum ludzi protestujących przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego oraz partii rządzącej. Spotkały się dwa wkurwy – społeczności LGBT+ oraz kobiet.

W rozdziale „Nie jesteś sama” autorka zajmuje się sztuką – sztukami wizualnymi, performansem, happeningiem, poezją, memami. Ogranicza się jednak tylko do sztuki wystawianej w muzeach, obecnej na koncertowych scenach, czy świetnie sprzedającej się w wysokonakładowych czasopismach.

Zabrakło obecności  osób nieheteronormatywnych. A przecież aktywnie brały udziały w protestach po publikacji wyroku Trybunału, znajdując ujście dla swojego gniewu również w happeningach, czy performansach, które toczyły się w trakcie marszy. Chociażby występy grupy drag kingów DK Heroes we Wrocławiu przy okazji strajku kobiet, czy happening dwóch niebinarnych osób na Ostrowie Tumskim przed budynkami siedziby kurii.

Drag kingowie wcielili się w matkę-Polskę i jej niegrzecznego syna Andrzeja. Natomiast w happeningu zatytułowanym „Biskup, na jakiego czekamy” – biskup (Drag King Blue) oraz wikary Jacek przepraszają w imieniu kościoła za homofobiczne zachowania. Rozpoczynają też procesję, w czasie której intonują pieśń „Niech żyje równość i wolność sumienia”.

To zaledwie dwa z licznych przykładów z całej Polski, które pokazują, że osoby trans, kobiety trans, wyszły na ulicę, niejednokrotnie publicznie zabierając głos. A także wyrażając swoją wściekłość poprzez sztukę.

W ostatnim dodanym rozdziale pt. „Nie jesteś sama” Graff tak opisuje pierwszy wielki Czarny protest: „To wtedy w deszczu, pod parasolkami, w wielotysięcznym tłumie na Placu Zamkowym i innych polskich placach ukonstytuował się nowy podmiot polityczny – gniewne kobiety. Wiele kobiet krzyczących dziś na ulicy „W…ć” i „To jest wojna” zaczynało swój bunt w 2016 roku. Były tam jako dziewczynki i bardzo młode dziewczyny, z matkami, babciami, starszymi siostrami.”

Jak podkreślałam powyżej w tym tłumie były też osoby nieheteronormatywne, osoby świadczące usługi seksualne. Wszystkie wyszły na ulicę, niosąc swoje transparenty. 29 października 2020 roku w Warszawie miała miejsce demonstracja pod hasłem „Kobiety i LGBT-y razem za równością”, powiewały tęczowe flagi, osoby przebierały się za jednorożce, przemawiają podkreślały wspólne doświadczenie dyskryminacji i przemocowość spowodowane decyzjami partii rządzącej, czy w kwestii aborcji, czy tzw. wolnych stref od LGBT. Hasła na transparentach mówiły o prawach osób transpłciowych, związkach partnerskich/małżeństwach jednopłciowych, przeciwstawiały się mowie nienawiści, postulowały edukację wolną od stereotypów i dyskryminacji oraz wsparcie psychologiczne.

Aktywne protesty przeciw zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego wszystkich wyżej wymienionych grup, to zwrócenie uwagi na to, że konsekwencje spadają także na lesbijki, kobiety biseksualne, queerowe, interpłciowe, aseksualne czy transpłciowych mężczyzn. W strajkach wzięło udział mnóstwo młodzieży LGBT.

W protestach, czarnych marszach i demonstracjach uczestniczyły także osoby pracujące seksualnie. Dzień po publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego, zabraniającego aborcji z przyczyn embriopatologicznych, do mikrofonu padły takie słowa: „Dobry wieczór, nazywam się Oleńka i chciałabym z tego miejsca powiedzieć, że transkobiety to kobiety, transmężczyźni to mężczyźni, a osoby pracujące seksualnie zasługują na szacunek!”. Hasła sex workerek to: „Żądamy pełnej dekryminalizacji aborcji i pracy seksualnej teraz!”. Na fanpage’u Sex Work Polska czytamy: „Jesteśmy na ulicach, bierzemy udział w demonstracjach i blokadach, wydzieramy się na cały głos, jak nigdy wcześniej.”

Zdecydowanie zabrakło mi w tych dodatkowych esejach Graff wyżej wspomnianych tematów. Na naszych oczach i w naszych sercach dzieje się rewolucja, ale ona nigdy nie będzie pełna, jeśli pominiemy w przestrzeni publicznej prawa wszystkich osób. Osoby niebinarne, trans, czy pracujące seksualnie chcą całego życia. Naszą siłą jest solidarność, siostrzeństwo i radykalna empatia.

Osoby niewidoczne dla systemu, często opuszczone przez własne rodziny i stygmatyzowane społecznie wychodzą na ulicę, decydują się na bycie widocznymi w kraju, w którym wszelka inność jest dyskredytowana, a rządząca większość jawnie wspiera ruchy nazistowskie. Wystawiają się na realne zagrożenie ze strony faszystowskich bojówek. Szkoda, że te wątki nie zostały podjęte w książce Graff.

Czy zatem poleciłabym tę książkę? Zdecydowanie tak! Szczególnie dla osób, które zaczynają dopiero budować swoją feministyczną świadomość. Książka świetnie pokazuje jak przez te 20 lat wiele rzeczy się zmieniło, ale też ile jeszcze spraw wymaga naszej troski, uwagi, a nawet walki. Myślę, że dla młodych osób może to być bardzo ciekawa podróż w przeszłości. A dla tych, które i którzy znają pierwsze wydanie, przypomnienie, z czym się mierzyłyśmy na początku lat 2000.

Po to mnie sobie żonę wziął do ołtarza, żebym była dobrą żoną – wywiad z Anitą // Agnieszka Wesołowska

Blok. Domofon nie działa. Nie szkodzi, Anita uprzedzała mnie o tym, a ktoś akurat wychodzi. Wjeżdżam na 8. piętro. Drzwi otwiera przepiękna blondynka. Wąskim, długim przedpokojem prowadzi mnie do saloniku. Proponuje herbatę. Wychodzi, by ją zaparzyć. Wykonuję czynności przygotowawcze, rozkładam laptop, moszczę się na kanapie. Na półkach i ścianach mnóstwo zdjęć rodzinnych, ślubnych, z dziećmi, bez dzieci, w większym gronie. Jest też ufryzowana blondynka w bufiastej sukni ślubnej idąca pod rękę ze szczupłym mężczyzną w okularach.

Anita wraca z herbatą. Siadamy przy zbyt wysokim stoliku przykrytym serwetą. Bezpowrotnie zapadam się w fotel. Blat sterczy mi nad czołem.

Patrzę na zdjęcia.

Ach, to… To rodziców… To ich mieszkanie. Rodzice porozstawiali tu fotografie wszystkich dzieci i wnuków. Bo nas jest czworo. Ooo, tam siostra z mężem, tu rodzice ze wszystkimi dziećmi… A tu…

Anita macha dłonią.

… tu wnuki.

Wskazuję blondynkę z mężem.

To pani?

Tooo? Nie, to szwagierka. O, tam też.

Więc na żadnym ze zdjęć nie ma jej z mężem. Czuję ulgę.

Jak się pani tu mieszka?

Anita uśmiecha się. Jest jedną z najpiękniejszych kobiet jakie spotkałam w życiu. Delikatna, dość wysoka, subtelne rysy, oszczędne ruchy, wąskie, kruche ramiona. Jej uśmiech jest zachwycający, patrzy się na niego z przyjemnością. Jej emocje odczytuję na podstawie drobnych ruchów dłoni, subtelnych zmian napięcia głosu, ruchu powiek.

Na razie jestem u rodziców. Trochę jest mi tu niezręcznie i nieswojo. Wie pani, jak to jest z człowiekiem, który miał swoje garnki, talerze i łóżko. Tak, jestem wdzięczna, że mogę tu być, ale wiadomo – jestem tu gościem. To są bliscy mi ludzie, rodzice, ale mimo to nie czuję się na swoim.

Anita znów uśmiecha się do mnie.

Gdybym zaczęła płakać…

Macham ręką z lekceważeniem.

Wszyscy płaczą. To normalne. Jeśli pani chce, proszę płakać, ile wlezie.

Anita uśmiecha się znów. Poznaję, że chciała płakać po tym, że lekko pociemniała jej twarz. I oczy, oczy miały przez sekundę dziwny wyraz. Bez uśmiechu.

Jest już pani po rozwodzie?

Nie, rozwód jest na razie na etapie początkowym, odbędzie się pierwsza rozprawa. To początek drogi.

Wystąpiła pani o rozwód z orzeczeniem o winie?

Nie, rozwód na razie bez orzekania o winie, ustaliłam to z adwokatką, chyba że mąż będzie robił problemy, wtedy zmienimy pozew.

A spodziewa się pani, że będzie robił problemy?

No, może, może…

Jak się zachowuje?

Na razie nie dopuszcza myśli o rozwodzie, cały czas prosi, błaga, całuje po rękach, żebym nie robiła tego dziecku. Mówi mi, żebym nie zabierała jej domu, jej pokoju, bo ona ma tam cały świat, że krzywdzę dziecko. Przysięga, że on wszystko zrobi, wszystkiego się podejmie. Zgłosił się na jakąś terapię, na którą uczęszcza i prosi, żebym razem z nim chodziła na tę terapię.

Rozciągam usta w złośliwym uśmiechu. Mrużę oczy. Upewniam się, że Anita widzi moje grymasy. Chcę, żeby wiedziała, co sądzę o wspólnym chodzeniu ofiary i kata na terapię dla sprawców przemocy i poczuła się przy mnie swobodnie.

Jak długo trwało jego złe postępowanie?

Ania obejmuje dłońmi ramiona, opiera się o kolana. Uśmiecha się.

PARĘ LAT zachowywał się źle.

Rzuca na mnie spojrzenie.

Wyprowadzałam się z domu sześć razy. Wiem, ciężko w to uwierzyć. Mnie samej ciężko to ogarnąć. Teraz zbliża się sąd, a ja nigdy nie byłam w sądzie, chyba po prostu tam wejdę i się poryczę. Odczuwam żal, że mi się dom rozwalił.

Myśli pani, że z pani powodu się rozwalił?

Nie, nie, nie z mojego, nie z mojej winy.

Podnosi wzrok i uśmiecha się kącikiem ust z rozpaczą.

Będę płakać.

Ale nie płacze. Mówi powoli i spokojnie. Dopiero teraz, gdy patrzę jak NIE płacze, rozumiem, jak bardzo była poruszona otwierając mi drzwi przed paroma minutami.

Można było normalnie żyć, żeby tylko mężuś kochany zrozumiał, że trzeba szanować drugą osobę. Ale po sześciu wyprowadzkach, jak się w tym tkwi…

Teraz powinna się rozszlochać. Po prostu zawiesza głos.

Mąż pije?

Nie, jest niepijący, niepalący. Najbardziej dokuczliwa dla mnie była przemoc psychiczna. Najbardziej mnie to właśnie sponiewierało. To obwinianie, poniżanie, szydzenie, straszenie, groźby, na oczach dziecka, bo w ogóle się nie hamował, nie zreflektował się. Wplątywał w to dziecko, mówił „to wszystko twoja wina, zobacz do czego doprowadziłaś”.

Ile lat ma dziecko?

Teraz 6 lat, córka. Mąż teraz zgrywa dobrego tatusia, kładzie jej do głowy, że mama jest zła.

Zabrania mu pani kontaktów z dzieckiem?

Nie. Wiem, że córka potrzebuje tych kontaktów, nie chcę jej tego ograniczać, „nie zobaczysz tatusia, bo ja z tatusiem się kłócę”. Podejrzewam jednak, że gdy ją bierze, mówi „mama jest zła, bo mama nie chce wrócić, bo mama… ”.

Od czego się to zaczęło? Czy już przed ślubem widziała pani jakieś niepokojące sygnały?

Nie, nie ciągnęło się przed ślubem. Dałam się złapać w pułapkę, patrzyłam na wizerunek fajnej rodzinki, takiej śmiesznej, takiej sympatycznej, takiej luźnej. Nie miałam pojęcia, że jego rodzice całe życie mieli przemoc w domu. On to powielił. Teściowa teraz jest dumna, że dla dobra dzieci nie odeszła od męża, pewnie czegoś takiego oczekiwała ode mnie. Teraz mi płacze w rękę, że jest wrakiem człowieka, bo dzieci jej nienawidzą.

Dzieci?

Mój mąż ma siostrę w wieku studenckim. Dzieci napatrzyły się, jak ojciec nie szanuje matki, bije, poniewiera. Teściowa nigdy nie pracowała, była żoną górnika, sprzątanie, gotowanie, usługiwanie wszystkim. Potem teść sprowadził rodzinę tu, pływał na morzu, a ona dalej przy domu. Poświęciła życie dla domu, męża i dzieci. A teraz płacze, że ona jest tylko do sprzątania, że do niczego się nie nadaje, że niczego w życiu nie osiągnęła. Dzieci mają ją w głębokim poszanowaniu, tym bardziej, że mają tam konflikty odnośnie pieniędzy. Mąż od samego początku, od ślubu darł koty z rodzicami, że mu nie pomogli, że nie dali pieniędzy, że nie kupili mieszkania, że sam wszystko musiał, a oni mieszkali sami w wielkim domu. Nie dogadują się. Nienawidzą się, on zawsze otwarcie o tym mówił, demonstrował. Gdyby pani zobaczyła jak on z nimi rozmawia, te bluzgi…! Na mnie wyładowywał się za swojego ojca, na dziecku. Mówił „pamiętaj, że babcia i dziadek to świnie!”. Wracając z wizyt darł się całą drogę „…uj, …urwa!!!”, walił w kierownicę, krzyczał, że zerwie z nimi kontakty. Ja starałam się zachować z teściami w miarę normalne stosunki, a on ode mnie oczekiwał, że będę lojalną żoną i będę trzymać jego stronę.

Często się to powtarzało?

Wracał po swoją porcję nienawiści co jakiś czas.

Raz w roku? Przy okazji świąt?

Co tydzień, czasem dwa. Zabierał nas ze sobą na spektakle nienawiści.

Po co tam jeździł? Jaki był powód?

Zazwyczaj jechaliśmy, żeby ich odwiedzić. Ot, nie było co robić, zobaczymy, co u dziadków słychać. Jeśli było ciepło, to Monisia miała pobiegać na powietrzu, w ogródku, pobawić się na huśtawce. Teść pracuje w dużej sieci handlowej, często przekazywał nam produkty spożywcze. M.in. po to jeździliśmy. Ale za każdym razem mąż wyzywał i psioczył na ojca. Mówiłam mu „ja nie chcę, żebyś ty tam jeździł po te rzeczy, bo ja nie chcę tego oglądać. Ledwo tam wejdziemy, a zaczynasz wrzeszczeć”. On tłumaczył, że rodzice go denerwują, wkurzają, że nigdy mu nie pomagali, że sami sobie wybudowali wielką chałupę, jakieś materace za 20 tysięcy, odkurzacze luksusowe.

Jak te awantury się zaczynały? Od razu zaczynali na siebie wrzeszczeć?

Nie, najpierw „cześć-cześć, co u was słychać, co u was?”. Mąż szedł na dół do garażu rozmówić się teściem i tam musiało zaczynać się coś. Że za mało produktów, że czemu tak mało, przecież ma za darmo i od tego się zaczynało. Potem z garażu do kuchni i stamtąd do teściowej – „ty nie znasz życia, dzieci z domu wygoniłaś, głupia jesteś, nie odzywaj się”.

Jak to było u teściów? Teść bił żonę?

Teść teściową tak bił, że ona popadała w depresję. Poza tym dokuczanie, dręczenie. Miał ją za nic, za służącą, za popychadło. Czy bił dzieci – chyba nie. Nawet jeśli, to ich nie katował. Teściowa prócz tego, że musiała przetrwać z mężem bijącym i pijącym, to jeszcze musiała radzić sobie z wychowaniem dzieci. Mąż, ich syn, był chyba odsunięty, odtrącony przez ojca. Teścia całymi dniami nie było, był zimny wobec syna.

Teść pił?

Tak, kiedyś tak.

Jak długo się pani zgadzała na to, by jeździć z mężem do teściów?

Były momenty, że mąż mówi – jedziemy do teściów. Ja na to: „nie, nie będę oglądać twoich występów. Albo jedziemy i normalnie się zachowujesz, albo nie jadę”. No to on, że sam, że jedzie z dzieckiem. „Nie, nie bierz dziecka, jaki ty jej przykład dajesz, po co ona ma tam jechać?” Po czym jechaliśmy razem.

I wciąż chodziło o to samo?

Te wybuchy to była cały czas ta sama płyta – nie ułatwili mu życia, nie dali, nie dbali, za mało dostawał pieniędzy, przez nich ma gorsze życie…

A ma gorsze życie?

Anita naprawdę rozważa tę kwestię.

No, w porównaniu z nimi to może ma… Oni mają wypasiony dom z ogródkiem, samochód nowy, pieniędzy pewnie też wystarczająco. Gdy oni próbowali coś mu wytłumaczyć, że „przecież pomogliśmy, sam powinieneś zarobić” i potem „powinieneś się odchudzić” – bo mąż bardzo utył i zapuścił się – „sam zadbać, dodatkową pracę mieć, dlaczego tak wciąż narzekasz” – natychmiast zaczynały się pyskówki.

Jak Monisia reagowała na te awantury?

Starałam się córkę albo odsuwać, albo brałam do ogródka, na huśtawkę: „chodź, Monisiu, pójdziemy sobie coś porobić”, ale wiadomo, że słuchała. Dostrzegała, że tak nie powinno być, że tata wciąż krzyczy, wrzeszczy, awanturuje się. Była niezadowolona. Za każdym razem mieliśmy taki sam scenariusz powrotu z wizyty u teściów – mąż wali w kierownicę i wrzeszczy.

Poprzednio Anita połykała część wulgaryzmów, które cytowała za mężem, teraz tylko ścisza głos.

„Dziadek chuj, babcia kurwa!!! Z całych sił nienawidzę ich za to, co mi zrobili i jak mnie skrzywdzili!!!” Przyjeżdżaliśmy do domu i powoli się oczyszczał przez krzyk, przez wrzask, przez wykrzyczenie się, przycichał, przycichał… Ale gdy zostawałam w domu, a on od nich wracał, to na nas potrafił przenieść tę całą nienawiść. Przychodził do domu i zaczynał kląć – „kurwa, chuj, nienawidzę go. Ja go nienawidzę, ja go zabiję”. Wyżył się na kwiatku, który hodowałam przez 7 lat i go połamał. Zaczął wrzeszczeć na mnie „po co ci te kwiatki, kurwa, po co ci te kwiatki, tu nie ma miejsca, zabierz to stąd!”.

Anita jest w miarę swobodna i spokojna. Przy opowieści o kwiatku ciemnieje i skuli się. Przy końcu zdania jakby dławi się. Patrzę na roślinę stojącą w kącie salonu w domu rodziców Anity. Zielona. Podparta. Piękna. Musi mieć dużo miłości.

Kiedy zaczął panią bić?

Anita siedzi prawie cały czas w jednej pozycji, prawie nie zmieniając układu rąk, nie poruszając nogami. Lekko przesuwa się tylko, czasem chowa się wsuwając głowę między ramiona lub pochylając się nieznacznie. Ale patrzę na nią i mam wrażenie, że przykrywa głowę ramionami. Wrażenie jest tak silne, że przez chwilę nie notuję, choć mówi rzeczy ważne.

Zaczęło się tak po ślubie. Tak, rok po ślubie, równo, wtedy pierwszy raz wyprowadziłam się z domu. Nie było jeszcze dziecka, byliśmy sami. To nie było takie straszne bicie, ale popychanie, poszturchiwanie, krzyki, wyzwiska.

Anita uśmiecha się, chyba niespodziewanie dla samej siebie. Absurd. Rozumie absurd swoich słów. „To nie było takie straszne bicie”.  Wszystko jest względne.

No tak, wiem jak to brzmi. „Nie takie straszne”… Kto by się tym teraz przejął…?

Czemu pani wróciła?

Tydzień mnie nie było w domu, a wróciłam, bo się okazało, że jestem w ciąży. Mąż był zachwycony, cały w euforii, „będzie lepiej, będzie inaczej, będzie cudownie!”.

Jaki pani rodzice mieli stosunek do tego, co się wydarzyło?

Od początku mówili, że to jest nie w porządku, tak nie powinno być. Moja mama zadzwoniła do teściowej – „musimy się spotkać, porozmawiać, jest jakiś problem między dziećmi”. Teściowa – „nie będę się wtrącać, sami muszą sobie rozwiązać problem”. A mój mąż – „jak sobie wyszła z domu, to sobie ma wrócić – nie będę błagał”.

To jak ten powrót wyglądał? Nie błagał?

W ciągu tego tygodnia, zrobiłam test i wyszło że jestem w ciąży… I chyba wróciłam, powiedziałam mu o tym… Był wniebowzięty: „kocham cię, kocham, dziecko, wspaniale, będzie cudownie, jestem szczęśliwy!”.

A kiedy znów okazało się, że nie jest cudownie?

Chyba jak się urodziła mała… Z tego co pamiętam, córka należała do niekłopotliwych dzieci. Nie zarywaliśmy nocy, była spokojnym dzieckiem, nie wymagającym wiele wysiłku. Naprawdę spokojne, grzeczne dziecko. Oczywiście byłam bardziej zaabsorbowana niż zwykle. Ja siedziałam w domu, on chodził do pracy. Poczuł się odtrącony i odrzucony, choć naprawdę nie miał powodów. Na pewno nie zachowywałam się tak, że odtrąciłam go i byłam wpatrzona tylko w dziecko. Zdradził mnie, poszedł do innej pani, bo to dla mnie miała być kara.

Anita wbija wzrok w podłogę. Mówi powoli, spokojnie, starannie dobierając słowa. Właśnie teraz płacze – tak myślę…

Szczegółowo mi to wytłumaczył, że on do niej idzie, co oni razem robią. Myślałam, że umrę, specjalnie katował mnie swoimi opowieściami, żeby mnie ukarać, żebym zrozumiała, jaką mam być żoną, bo jestem zła.   Strasznie ciężko to przeżyłam, ale on jednocześnie domagał się swoich praw męża. Bo jak nie, to on sobie znajdzie… jak on to mówił… „łamistrajka”. Znajdzie sobie „łamistrajka”. Bo on po to sobie żonę brał. Żeby mu żona służyła. To było wyniesione z domu, żona miała służyć w domu, w łóżku, ugotować, po to mnie sobie żonę wziął do ołtarza, żebym była dobrą żoną.

Kiedy zaczęło się bicie?

No, to nie było początkowo takie wielkie bicie…

Anita się śmieje dyskretnie. Obie się śmiejemy, coraz bardziej pokładamy się ze śmiechu. Omawiamy chaotycznie różnice pomiędzy „biciem”, „drobnym biciem” a „jeszcze nie biciem”.

Gdy byłam w ciąży ze dwa, ze trzy razy zdarzyło się, że mnie za włosy szarpał, popchnął. Częściej mnie szkolił i trenował w posłuszeństwie. Pamiętam, że z brzuchem, w 9 miesiącu, podłogę ścierałam, a on leżał sobie przy telewizorze. To z czasem przybierało na sile, na częstotliwości, coraz częściej, mocniej, nie kontrolował się. Brnął jak ślepy w amoku. Pod byle pretekstem dostawał furii, wychodziła mu piana na ustach.

Próbowała pani protestować, przeciwstawiać się?

No, jasne, że próbowałam rozmawiać. Ale rozmowy nasze przebiegały w ten sam sposób. Ja mówiłam – „nie chcę, żebyś tak i tak robił, to mnie męczy, drażni, nie mogę tego znieść”. On wtedy zaczynał mnie wyzywać – „kurwo, szmato, wypierdalaj do mamusi”. Próbował zastraszyć, zgnębić.

Udawało mu się?

Coraz bardziej…

Sześć razy się pani wyprowadzała – dlaczego za każdym razem pani wracała?

Z prostych powodów. Wracałam, bo chciałam dać mu kolejną szansę. Łudziłam się, że coś zrozumie… Chciałam dać ojca dziecku, utrzymać w całości rodzinę.

Miała pani jakiś powód, by wierzyć za każdym razem, że on jednak się zmieni?

Tylko obietnice. Za drugim razem, córka była mała, bardzo krótko mnie nie było. Uciekłam tylko na jeden dzień, a na drugi wróciłam. To było w sylwestra. Taką mi awanturę urządził, że dziecko trzęsło się z płaczu, nie mogłam jej uspokoić. Wieczorem przyjechał. Zlekceważył wszystko – „przesadzasz, nie chciałem”.

Wszedł tu, do rodziców, po panią?

Tak, jeszcze wchodził tu…

A pani rodzice nie chcieli go zabić?

Bo ja bym chciała.

No, chcieli, nie chcieli go tu widzieć. Wtedy jeszcze w miarę cywilizowany sposób się zachowywał. Rodzice już wtedy patrzyli a niego z dużym dystansem, byli źli, mieli pretensje, ale patrzyli na moje reakcje. Nie byli zadowoleni, że wracam do niego, ale powiedzieli „no trudno. To twoje życie”. Potem to był ciąg moich wyprowadzek. Ciąg, który się zaczął w 2006 roku przed świętami Bożego Narodzenia. Monisia miała wtedy 2,5-3 latka. Mąż mi znów awanturę urządził, tłukł mnie po brzuchu, po głowie, powiedziałam sobie dosyć, wyprowadziłam się do rodziców. Poszłam do pracy, dziecko zostało z moimi rodzicami. On wrócił z nocki – bo wtedy pracował w systemie zmianowym – zobaczył, że nas nie ma i przyjechał tutaj odebrać dziecko. Znam to tylko z opowiadań mamy. Mama mówi, że nie da mu Monisi. „Ja ci nie dam Monisi, bo coś między nami się złego wydarzyło”.

Anita ścisza głos, zaczyna mówić wolniej, spokojniej, starając się precyzyjnie wymawiać każde słowo, jakby były cennymi przedmiotami, których nie wolno upuścić.

Urządził awanturę, poturbował moja mamę. Darł się godzinę, wyzywał, wybił jej palec. Mama sięgnęła po telefon, mówiąc, że dzwoni po policję. On na to – „policję? To ja przyjadę z policją!”. Mój ojciec w ostatnim momencie zamknął się z Monisią w łazience.

Mała zsikała się ze strachu.

Bałam się wyjść z pracy, bałam się, że będzie na mnie czekał i coś mi zrobi. Zadzwoniłam po teściową. Teściowa mówi, że przyjedzie po mnie samochodem. Opowiedziałam, co się stało. Ona na to, że mnie rozumie, muszę to zgłosić na policję, powinnam zażądać od niego leczenia. Przyjechała, weszła tu ze mną, z moją mamą zaczęły płakać, teściowa szlochała, że jest jej wstyd, że to jej syn… Poszła. Nie minął jeden dzień i teściowa zmieniła front o 180 stopni. Stwierdziła, że to moja mama rozbija nasze małżeństwo, że jaka policja, że to ewentualnie ja powinnam się leczyć, bo to ja jestem słaba psychicznie i nie wytrzymuję napięć. Pojechałyśmy z mamą same na drugi dzień na komisariat. Zbliżała się wigilia. Policjant namawiał nas – „załóżcie sprawę”.

I założyłyście?

Nie, nie chciałyśmy robić tego mężowi i zięciowi przed wigilią.

Policjant poprosił nas o numer telefonu męża, powiedział, że zadzwoni do niego i porozmawia sobie z nim.

Jaki był ten policjant?

Dość rozsądny. Dość rozsądnie mówił i można było się z nim dogadać. I jakąś konkretną propozycję podał. Miałam z nim okazję dwukrotnie rozmawiać, podał mi swój numer, że jeśli bym potrzebowała pomocy, to on jest do dyspozycji. Wtedy było naprawdę w porządku. Potem miałam o wiele gorsze kontakty z policją, a dzielnicowi to już masakra. Mąż po telefonie z panem policjantem wysłał smsa, jak mogłam donieść na niego. „Ty na własnego męża poszłaś donieść na policję!”.

Anita milknie na ułamek chwili, zakłóca rytm parlanda o biciu i poniżaniu. Zamyśla się nad czymś. I zamyślona mówi:

Potem wróciłam do domu na święta, do domu.

DLACZEGO?

Anita leciutko wzrusza ramionami. Zdaje się, że tłumaczy TAMTĄ kobietę, którą wróciła na święta do swojego oprawcy.

Byłam u teściów z małą w pierwszy dzień świąt.

DLACZEGO pani do nich poszła?

Święta… Zaprosili mnie. Jego też, ale on siedział sam w domu, bo skoro żona go opuściła, to on SAM spędzi święta i SAM w domu będzie miał wigilię. Mieli do mnie pretensje, że poszłam na policję. Zaczęli ze mną gadać „a czemu nie chcesz wrócić do domu, z Adamem rozmawiać, czemu… A może byś jednak porozmawiała z Adamem?”. Powiedziałam teściom – „nie ma problemu, mogę z mężem porozmawiać”. Byłam po kilku lampkach wina, emocje mi puściły. Teść nas odwiózł do domu – w święta emocje wzięły górę. To wino, on klękał… Całował mnie po rękach… „Wróć, wróć, przepraszam cię bardzo, Pan Bóg mnie wysłuchał, nareszcie mam święta! ” I wróciłam… W połowie stycznia znów się wyprowadziłam.

Rozlewam herbatę, na siebie, na kanapę, na laptop. Jak dobrze. Coś się dzieje, Anita podaje mi serwetki. Nie mogę już pracować na komputerze. Przestawiam się na tradycyjne notatki. Szara mgła, która skupiała się wokół Anity, powoli się rozjaśnia. Przez chwilę znów rozmawiamy swobodnie. 

Teściowa po świętach znów zadzwoniła, tu, do rodziców. Zalała moją mamę toną rynsztokowych obelg, obwiniając ją o rozbijanie naszego małżeństwa.

Dlaczego mama nie rzuciła słuchawką?

Anita uśmiecha się niemalże lekko.

Może była zaskoczona.

Uprzejmi ludzie wysłuchują tego, co im inni mówią przez telefon…

Anita zamyśla się.

Ja też chciałam być uprzejma. Chciałam być w porządku. Byłam kulturalna, tak mnie wychowano. Starałam się szanować teściów, byłam wyrozumiała, aż za bardzo. Wszystkim wkoło dogodzić, ale sobie nie. Żeby teściowie, mężuś… A ja to już nie za bardzo.

Po tym jak teściowa dzwoniła z awanturą znów uciekłam z domu. A potem wróciłam. Wiem.

Anita uśmiecha się pięknym, pogodnym uśmiechem w pociemniałej twarzy.

Wiem, jestem niezrównoważona.

Gorąco zaprzeczam.

Rzucał mi groźby – że będę leżeć 5 metrów pod ziemią, on będzie w pierdlu, córka w domu publicznym, moim rodzicom połamie nogi, a mojemu bratu spali firmę. Żyliśmy… Żyliśmy w koszmarnej psychozabawie.

Anita przypomina sobie, że ma notes z zapiskami z tego okresu. Wychodzi na chwilę po notatki. Teraz opowiada, posługując się swoimi zapiskami.

Zażądał ode mnie, żebym odwołała swoje zgłoszenie na komisariacie. Nie chciał wierzyć, że nie złożyłyśmy żadnej skargi, chciał, żebym wycofała swoje zeznania. Nie zgodził się na to, by pójść na jakąkolwiek terapię. „Jeśli jesteś słaba psychicznie, to sama idź” – ale na to też ostatecznie się nie zgodził. Zwalał na mnie całą winę, zaprzeczał biciu. „Pobić to ja cię dopiero mogę i wtedy będziesz leżała w szpitalu”.

Mówiłam, że się boję jego szału, jego zachowania. Powiedział „Gdy zobaczysz, że jestem nabuzowany, po prostu podejdź i przytul mnie”.

I co? Poskutkowało?

Anita uśmiecha się smutno.

Nigdy tego nie zrobiłam. Zgodził się w końcu łaskawie na moją terapię. Ale cały czas powtarzał: „nasza miłość nas uleczy”.

Ale jednak poszłam na spotkanie z psycholożką. Czterokrotnie próbował odwieść mnie od tego zamiaru. Byłam tam dwie godziny.

Pamięta pani o czym rozmawiałyście?

Już nie bardzo. Na pewno o tym wydarzeniu sprzed świąt. I o mojej sytuacji. Ale i tak nic więcej z tego nie było.

Dlaczego?

Bo on już na mnie czekał. W ogóle w tym czasie zaczął mnie bardzo kontrolować. Najpierw przez dwie godziny przetrzymywał mnie w samochodzie i mówił, perorował, na czym polega miłość i zaufanie. Zmusił mnie, żebym pojechała z nim na policję i odwołała swoją skargę na niego. On pójdzie ze mną, bo musi to widzieć i słyszeć. Poszliśmy razem, choć nie chciałam, on za mną, ja przodem, jak grzeczna dziewczynka. Dyżurny patrzył na nas uspokajająco, mówił, że nic nie ma na piśmie, bo nie złożyłyśmy oficjalnej skargi. Mąż upierał się, że musi to zobaczyć. Policjant odparł, że gdyby z każdej rozmowy miał robić notatkę, to nigdy nie wyszedłby z pracy.

Od tamtej pory powtarzał mi „Musimy być tylko we dwoje, a wtedy wszystko się ułoży”.

„Musimy się izolować od rodziny. Twoja mama nie ma wstępu do naszego mieszkania. Musimy wynająć opiekunkę do Monisi”. Na to, by obca osoba opiekowała się Monisią, nie zgodziłam się.

Anita zaczyna czytać na głos swoje notatki, wciąż równym, monotonnym głosem. Cichusieńko.

„7 stycznia – od rana prosiłam męża, żebym po południu mogła iść do moich rodziców. »Twoi rodzice muszą ponieść karę za to, że rozbili nasze małżeństwo«”

„9 stycznia – powiedziałam »Wiesz co, ja już nie mam siły z tobą żyć«. Wyrzucił na korytarz moje ubrania i kazał mi wynosić się do matki. »Jutro złożę wniosek o rozwód – jesteś za głupia, żeby z tobą żyć. Zabiorę ci wszystko – od Moniki po twoją psychikę«.” 10 stycznia znów się wyprowadziłam. Odeszłam. Tym razem nie było mnie około 3 miesiące. I znów wróciłam.

Anita podnosi wzrok i uśmiecha się do mnie przepraszająco.

Wszyscy już byli przekonani, że tym razem na pewno się rozwiodę. Robił szopki na mój użytek – pielgrzymka do Częstochowy, wolontariat w hospicjum, msze zamawiał w naszej intencji. Do powrotu przekonało mnie to, że zgłosił się na terapię. Znalazł jakąś panią z katolickiego ośrodka wsparcia rodzin, która miała prowadzić z nim terapię. Ale terapia skończyła się po pierwszej rozmowie.

Dlaczego?

Bo babka stwierdziła, że skoro uderzył – jest winny. A on… cuda mi obiecywał…

Mówi coraz ciszej, głos prawie znika.

Sam miód… Uwierzyłam mężusiowi… i wróciłam…

Tam nie ma sarkazmu.

Jak pani decyzję przyjęli pani rodzice?

Anita bierze głębszy oddech, prostuje się, mówi głośniej.

Opadły im ręce, myśleli, że już to skończę. Mówili mi, że nie wierzą w żadne zmiany, że niepotrzebnie mu uwierzyłam, ale uszanowali moją decyzję. Mówili, że nie zagrodzą mi drogi. Ale powtarzali, że źle robię.

Po dwóch tygodniach poturbował mnie tak, że byłam fioletowa.

Była pani z tym u lekarza?

Nie.

Ścisza głos.

Było mi wstyd. Postawiłam się, że chcę się spotkać z rodziną. Zgodził się na to, po czym w nocy dostał wścieklizny, pobił mnie, podarł na mnie piżamę.

Zgwałcił panią?

Nie.

Nooo… No to dobrze… Coś pani darował. Pobił, podarł ubranie, ale nie zgwałcił. Cudownie…

Zaczynam się śmiać i wkładam cały wysiłek w to, by śmiech był lekki i naturalny i po sekundzie Anita do mnie dołącza. Kontynuuje, opowiada już jakoś lżej.

Miałam taką myśl, żeby pojechać na obdukcję, ale nie miałam samochodu. Było mi wstyd prosić o to rodzinę… Nie miałam możliwości pojechać – rozliczał mnie z każdej minuty. Bez przerwy pilnował, jak ptaszka.

To dobre określenie. Anita jest jak egzotyczny ptaszek, śliczny i płochliwy, gdy się czegoś przestraszy, przysiadający cichuśko w miejscu.

Przy nim czułam się, jakby mi ktoś zacisnął pętlę na szyi. „W małżeństwie nie ma tajemnic” mówił mi. Zero tajemnic, zero pola własnego, nie mogłam mieć prywatności. Odbierał moje telefony, czytał sms-y, sprawdzał mi maile, otwierał listy. Wszystko, co miałam i mogłam mieć zagarnął, jakby to było jego.

Nie miała pani podejrzeń, że to choroba psychiczna?

Miałam. Wielokrotnie. Myślałam, że zaburzenia osobowości… Czy to choroba?

Nie. To nie choroba…

Tkwiłam w tym przez kolejne trzy lata, jakbym próbowała wszystkim i sobie udowodnić, że się na to godzę. Im bardziej JA się będę zmieniać, tym będzie lepiej i zgubiłam się. Mężuś fikał…

Spoglądam na nią, jak zwykle, gdy mówi „mężuś”. I znów upewniam się, że nie ma w tym ironii. Gorycz. Żal, ale do siebie, nie do niego.

…brnął w zachowania agresywne, a ja przyzwyczajałam siebie, jego – do tego, że mu wszystko wolno. Gdy mnie pobił, gdy była awantura, gdy pomiatał – od razu musiałam mieć uśmiech na twarzy i godzić się. Pobzykać się na zgodę. Czasem byłam z siebie dumna, że mogę to wszystko znieść.

Któregoś razu zadałam sobie pytanie, dokąd zmierzam. Gdzie mnie to zaprowadzi – ani to miłość, ani rodzina, ani małżeństwo. Przecież pozwalałam, żeby moje dziecko wychowywało się w takich warunkach. Za ile lat stanę się taka, jak moja teściowa?

Głos Anity nabiera mocy.

Porażka, to jest chore. Muszę to przerwać – chociażby dla dziecka. Inaczej będę jak cielak, będę jak teściowa: „a ty bierz swój krzyż i go dźwigaj”.

Był przekonany, że już nigdy od niego nie odejdę. A nawet jeśli się wyprowadzę, to wrócę – przecież sama sobie wytworzyłam takie mechanizmy zachowań. Życie się toczyło bez zmian. Od czasu do czasu zapalały mi się takie lampki, np. pod wpływem lektury. Ale zaraz myślałam wtedy: „ok, to tylko książka, u mnie jest TROCHĘ inaczej”. I w moje 35-te urodziny coś się stało. To był impuls. Pomyślałam: „przerąbałam życie,  przerąbałam to małżeństwo. Jak mogłam do tego dopuścić, jak mogę TAK ŻYĆ?”. I to była świadoma decyzja. Nie chciałam więcej uciekać chyłkiem. Muszę zmienić swoje życie, ale nie będę już z płaczem uciekać z domu. Przygotowałam się. Wtedy, jednego dnia, poszłam do ośrodka dla ofiar pomocy, do MOPR-u, do psychologa dziecięcego, żeby wiedzieć, jak rozmawiać z dzieckiem. I do lekarza rodzinnego. 19-ego listopada wyprowadziłam się, tu, do rodziców. Mijają trzy miesiące. Za dwa tygodnie sprawa rozwodowa. W ciągu tego czasu miałam różne chwile, kryzysy. Czasem czułam straszny żal, bo straciłam dom, mieszkanie, rodzina mi się rozwaliła. Momentami myślałam, że zrobiłabym wszystko, żeby wrócić.

Czy pani go kocha?

Chyba trochę tak… Wiem, to dziwne…

Zbliża się termin sprawy rozwodowej, dzień w którym zmienię swoje życie. Odczuwam to, jakby bomba tykała. Czuję się jakbym składała się z dwóch osób. Pół mnie nie chce tych zmian. Wolałoby naprawiać. Pół mnie chce to wszystko skończyć, odciąć. Mam strasznie sprzeczne odczucia.

Jak on podchodzi do pani decyzji o rozwodzie?

Cały czas mną manipuluje. Ciągły kontakt telefoniczny, sms-owy.

Nie musi pani odbierać tych telefonów.

Anita patrzy na mnie jak dziewczynka, która coś przeskrobała. Uśmiecha się niepewnie.

Toteż ja nie odbieram!

On stara się sprytnie manipulować mną, moimi uczuciami. Wie, co dla mnie najważniejsze, moja wiara, moje wartości. Zachowuje się jak skamlący pies. Teraz jestem „jego królową”. Będziemy „razem chodzić na terapię”!

Parskam śmiechem, Anita cichutko śmieje się ze mną.

A jak dziecko zareagowało na zmiany?

Monisia na początku była rozdarta, bardzo chciała do taty. Przez pierwsze 2-3 tygodnie nie widziała go. Potem zgadzałam się na ich spotkania. Rozmawiałam z psychologiem, żeby wiedzieć, jak jej wytłumaczyć to, że nie mieszkamy już z tatą. Myślałam, że może będzie potrzebna jakaś terapia lub zajęcia. Jedna psycholożka mówiła mi, że terapia będzie niezbędna. Dwóch innych specjalistów – że najważniejsze będzie bezpieczne otoczenie. Żeby miała zwierzątko – więc kupiłam królika.

Żeby z nią rozmawiać o uczuciach, o emocjach. Żeby jej czytać bajki terapeutyczne – więc codziennie czytamy bajki.

W drodze do łazienki widziałam „Bajki terapeutyczne” na szafce, schludnie złożone na kupce z kilkoma innymi pozycjami, starannie dobranymi tematycznie, ziarnko do ziarnka. Przychodzi mi do głowy pytanie, które później zadam. O to, jaka była wcześniej, przed poznaniem męża. Teraz słucham i notuję.

Mój mąż nie kontrolował się przy dziecku. Widziała, jak mnie bije, poniewiera, gnoi. Zrzucał na nią winę, mówił „zobacz co narobiłaś, to twoja wina, pamiętaj – gdy podrośniesz, będę cię lał jak matkę”. Sprytnie tworzył z nią wspólny front np. gdy mnie pobił i leżałam zapłakana w sypialni przyprowadził Monisię i mówił „przyszliśmy cię przeprosić”. Albo, gdy pytała zaniepokojona „mamo, co ci jest” mówi do niej…

Anita mówi czułym głosem, jak do dziecka:

…„chodź, Monisiu, idziemy, niech tu zdycha ta kurwa”.

Nigdy jej nie bił?

Anita zaprzecza gorliwie.

Nie, nie stosował wobec niej bicia. Co prawda… krzyczał na nią, zmuszał ją do jedzenia, do załatwiania się. Nawet jeśli przed chwilą była w toalecie – miała na jego rozkaz tam iść i siedzieć tak długo, aż zrobi kupę.

Nie boi się pani, że zrobi krzywdę fizyczną Monisi? Zmuszanie do jedzenia czy załatwiania się to gwałt – oralny i analny. Jeszcze nie z użyciem własnej siły, przymusu bezpośredniego, ale gwałt. Nie boi się pani co będzie dalej? Przecież sam mówił, że ciebie zabije, a „wasza córka będzie w burdelu”. Nie zastanowiło to pani?

Anita mówi niepewnie. Chyba rozbiłam coś, co jeszcze było w niej całe.

Wydawało mi się, że zawsze szalał za Monisią. Gdy się urodziła, był w nią wpatrzony jak w obrazek. Mówił, że nie chce innych dzieci, że ona mu wystarczy, bo Monisia jest taka wspaniała. Próbował nią zawładnąć, zabrać mi moją rolę matki. Ja według niego źle ją karmiłam, źle myłam, źle podawałam lekarstwo. On decydował, czy podać jej zapisany przez lekarza antybiotyk czy nie. Potrafił się nie zgodzić, zabrać lekarstwa, które dostałam dla niej po wizycie lekarskiej. Byłam złą matką, a on dobrym ojcem…

Zwalnia. Zatrzymuje się. Milczymy przez chwilę.

Wtedy, 19-ego listopada szłam jak burza. Wszystko załatwiłam w jeden dzień. A teraz czuję się przytłoczona. Że coś się kończy, że do końca życia będę mieszkać z rodzicami, że straciłam swój kąt. Czuję się niepewnie. Zawsze byłam wybaczająca, cierpliwa…

A jak to było przedtem? Przed małżeństwem? Zanim wzięliście ślub?

Byłam długo sama. Wszystkie koleżanki miały chłopaków, narzeczonych, wychodziły za mąż – i tylko ja wciąż sama. Ja miałam tylko takie krótkotrwałe związki, chodziłam z chłopakami po 2 miesiące i koniec. Być może to był mój kompleks. Pojawił się na horyzoncie mój przyszły mąż i tak za mną biegał… Szybko zakochałam się. Wydaje mi się, że bardzo się zakochałam…

Jaka pani była wcześniej?

Prawie całą młodość spędziłam w kręgach kościelnych. To było dla mnie ważne – wiara, religia – to były moje wartości.

Dalej są. Jeździłam na pielgrzymki, uczestniczyłam w spotkaniach. Oazowe kręgi, wspólne wyjazdy… To odpowiadało moim przekonaniom. Chciałam tak żyć. Chciałam, żeby mój związek też taki był. Bardzo dobrze to wspominam. Tylko doskwierało mi, że powoli każdy sobie kogoś znajduje i tylko ja wciąż sama. Miałam może 23-24 lata, gdy naprawdę zaczęło mnie to męczyć.

Zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Czy coś we mnie jest nie tak? Czy to ja odpycham? Zawsze byłam dość nieśmiała. Raczej jestem wstydliwa. Jako koleżanka, kumpelka byłam lubiana, ale jakoś nie mogłam się zakochać. W dużym gronie czułam się swobodnie, ale sam na sam z chłopakiem – paraliżowało mnie. I wtedy pojawił się „mój” Adam. Dyskoteka, pierwszy taniec, wymieniliśmy się telefonami. Pomyślałam, że skoro Adaś tam przychodzi, to ma takie same wartości jak ja i taki sam światopogląd. Bardzo się zaangażowałam. Spotykaliśmy się trzy lata, zanim wzięliśmy ślub.

I nic nie wylazło podejrzanego?

Nie. Chociaż może… Jakoś krótko przed ślubem, w trakcie przygotowań, albo tuż po ślubie okazało się, że on do oazy przychodził towarzysko, a nie dlatego, że to było dla niego ważne. Żeby znaleźć PORZĄDNĄ dziewczynę. I ŻONĘ.

Anita jest zła. Autentycznie.

Nie żarł się jeszcze wtedy z rodzicami?

Aż tak? Nie, wtedy nie. Owszem, byłam zdziwiona, że bluzgają na siebie, ale on mi tłumaczył, że to po prostu taka wybuchowa rodzina.

Bluzgają? Czyli jednak były kłótnie?

Właściwie wtedy nie było kłótni, tylko pojedyncze słowa padały.

Jakie?

Noooo, np. do mamy mówił „a ty to zamknij się, głupia jesteś, nie rozumiesz”.

Podnoszę wysoko brwi. Anita patrzy na mnie i kiwa głową. Wciela się w rolę męża i mówi lekceważąco:

„A bo my się tak odzywamy, to u nas normalne”.

Nie niepokoiło to pani?

Może… Na pewno byłam wtedy za mało stanowcza, za mało konsekwentna. Zbyt łatwo się poddawałam, ulegałam. Gdy narzucał swoje zdanie – od razu się poddawałam.

Nawet przed ślubem?

Taaak. Pamiętam, że bardzo chciałam, żeby nas ślub był w czerwcu, a on uparł się na lipiec. Podobno miał mieć jakieś ekstra pieniądze na lipiec.

A nalegał na zmianę – nie wiem – np. fryzury czy makijażu?

Anita wyraźnie się cieszy, że coś się zgadza.

A tak! Pytał mnie, czemu noszę taką fryzurę. Albo czemu taki kolor włosów, bo on by wolał inny. A czemu ja w szpilkach nie chodzę?

Do pewnego momentu to wydaje się normalne, prawda?

Anita kiwa głową.

Ale chyba lepiej nie wchodzić w związek, godząc się na takie uwagi… ?

Anita znów kiwa głową.

Rozmawiamy jeszcze o różnych sprawach, o rozwodzie, o zbieraniu materiału dowodowego, o terapiach.

Notatki z tej rozmowy spisuję przez ponad dwa tygodnie i jest to jeden z trudniejszych tekstów, jakie przyszło mi pisać.

Tekst powstał w lutym 2010 roku.

Piersi front // Patrycja Dzierkacz

Tłuszcz na udach, wystające kolce biodrowe, okrągłe pośladki, umięśnione ramiona, ciążowy brzuch – wszystko, co w jakikolwiek sposób odstaje, zostaje przedmiotem dyskusji społecznej. O ile chodzi o ciało kobiety. Czy się tego chce, czy nie, to każda fałdka, kość i krągłość kobiecego ciała jest krytykowana, oceniania, a przynajmniej komentowana. Apogeum jednak nadchodzi, gdy kobieta zdecyduje się karmić piersią.

Bo okazuje się, że kiedy po porodzie macica się kurczy, a brzuch przestaje być interesujący dla gawiedzi, to kobieta karmiąca piersią zaczyna słuchać zupełnie nowych komentarzy. Albo zostaje matką Polką karmiącą, albo wulgarną ekshibicjonistką. Innych opcji nie ma. Od teraz lud będzie (jawnie lub w Internecie) przypisywać akt karmienia piersią do jednej z tych dwóch kategorii. Dlaczego? Chyba dlatego że piersi, tak jak wcześniej ciążowy brzuch, na tyle odstają od ciała kobiety, że stają się wręcz częścią wspólną społeczeństwa.

I z tego powodu, choć kobieta karmić piersią powinna, to nie przy ludziach! Bo karmienie karmieniem, ale nie można zapominać, że te odstające, będące na pierwszym froncie żeńskiego ciała kształty mają (wedle komentujących) inne główne przeznaczenie. Mają być eksponowane w dekoltach, pieszczone w sypialniach, podziwiane na billboardach i kalendarzach dodawanych do magazynów. A nie spełnią tej roli, jeśli będą w przestrzeni publicznej podawać pokarm dziecku. To je przecież zdeseksualizuje. To pozwoli wrócić tej położonej najwyżej „nad poziomem kręgosłupa” części ciała do bycia rządzoną nie przez patriarchat, tylko przez potrzeby mamy i dziecka. To sprawi, że piersi zaczną (o zgrozo) należeć w pełni do kobiety i jej niemowlęcia.

Społeczeństwo patriarchalne, z jego strażniczkami na czele, nie może do tego dopuścić. Bo tak się zawsze zaczyna – najpierw kobiety zechcą powrotu do decydowania o karmieniu piersią w przestrzeni publicznej, potem będą reagować na komentarze o kolejnych, położonych bliżej kręgosłupa częściach ciała. Aż dojdzie do tego, co dla patriarchatu najgorsze: nie będzie można komplementować kobiety w miniówce trąbieniem czy gwizdaniem.

Nie o to patriarchatowi chodzi, nie tego patriarchat chce. Kobieta w tym układzie ma spełniać jego (!) oczekiwania. Ma być kształtna tam, gdzie chcą tego zwolennicy patriarchatu. Ma używać ciała w taki sposób, jaki im odpowiada i na jaki oni dają jej pozwolenie, w miejscach, które oni wyznaczają. Nieważne, jakie kontrargumenty kobieta wysnuje, nieważne, że chodzi o dziecko. Bo wszystko to, co znajduje się na pierwszym froncie kobiecego ciała, należy do ogółu.

A jeśli jakaś uparta kobieta nie chce być komentowana, krytykowana ani oceniana, to niech po prostu jej ciało stanie się płaskie. Żadnego biustu, żadnych pośladków. Żadnego cellulitu, żadnych wystających obojczyków. Niech stanie się jak najbardziej dwuwymiarowe. I kto wie, może wtedy będzie jej łatwiej? Gdy jej wygląd fizyczny zobrazuje to, jakie ma w tym świecie prawa…

„Mogłabym piec ciastka, nie ponosić odpowiedzialności” – wywiad z Olą // Agnieszka Wesołowska

Z Olą poznałyśmy się w okolicznościach zawodowych. Dość nieoczekiwanie nawiązałyśmy głębszy kontakt. Kilkanaście maili, początkowo tylko na tematy profesjonalne, komunikator, spotkanie. Zapytała któregoś razu, co teraz robię. „Piszę książkę na temat przemocy domowej”. „Heh, mój ojciec miał wyrok za znęcanie się nad rodziną” rzuciła.

Powiedziałaś mi, że ojciec miał wyrok za znęcanie się…

Ola ma wysoki głos, dziewczęcy wygląd i wygląda na 24 lata. Ma 32 lata, dzieci w szkole podstawowej.

Tak, ale ten wyrok nie miał znaczenia, to już kompletnie nie miało związku z rzeczywistością.

Dlaczego?

Ola wzrusza ramionami.

To już było po wszystkim. Kiedy była potrzebna interwencja policji, to ich nigdy nie było.

Odmawiali?

Nie, wprost nie odmawiali. Ale wiesz, to było specyficzne środowisko, mała wieś PGR-owska, 1000 mieszkańców. „A to sobie pani poradzi, a to może sąsiada zawołać, a jestem sam na komendzie…”.

Co się działo w domu?

Awantury pod wpływem alkoholu.

Na trzeźwo się nie awanturował?

Nie, na trzeźwo nie.

A bywał w ogóle trzeźwy?

Ola potwierdza z zaangażowaniem.

Tak. Nawet dość często bywał trzeźwy, jak na tamto środowisko… Tam pewne zachowania były normą. Bicie żony było normą, awantury w domu i traktowanie kobiet jako własności… Bicie było metodą odreagowania frustracji – kot, pies, żona – moje, mogę je uderzyć. W takim miejscu bardzo dużo kobiet nie pracuje, są na utrzymaniu mężów. Tak było, bo teraz się trochę pozmieniało. Mąż zarabiał, utrzymywał, a żona ze strachu godziła się na to bicie.

Czy w takim miejscu kobiety trzymały się razem?

Wydaje mi się, że tak. Oczywiście nigdy oficjalnie, ale gdzieś po kuchniach się spotykały, jedna drugą przetrzymywały, zanim mąż nie wytrzeźwieje…

Bite były tylko żony? Czy dzieciaki również?

Nie, dzieciaki raczej nie obrywały, może dlatego że w szkole byłoby widać. Wiesz, żona mogłaby się wstydzić poskarżyć – żona powie „spadłam ze schodów, wpadłam na drzwi”. A dziecko zapytane skąd ma siniaki na pewno by opowiedziało.

Przez chwilę myślę o tych dzieciakach, które głucho powtarzają w szkołach, że się przewróciły, miały wypadek, pobiły się z kolegami… I o tych, które nic nie mówią.

Jak to się działo, że mama nie ukrywała się u sąsiadek, tylko wzywała policję?

To już zakrawało na chorobę psychiczną. Ojciec wpadł z siekierą do mamy do pracy.

A gdzie mama pracowała?

Mama była kierownikiem dużego zakładu.

Podnoszę głowę znad klawiatury. Nie siedzimy na wprost siebie, tylko obok, przeważnie nie widzę jej twarzy. Pochylona nad laptopem nawiązuję bliższy kontakt z ekranem niż z rozmówczynią. Zaczynam uważniej słuchać, bo do tej pory wyobrażałam sobie zahukaną, wiejską żonę.

Czyli nie schemat?

Nie.

Ola uśmiecha się.

Dopiero teraz spotykam się z podobnymi do mojej historiami, upublicznianymi po 20 latach i występującymi np. w rodzinie nauczycielskiej. Mój ojciec, który był mądrym facetem, miał bogate życie wewnętrzne, czytał książki… Po alkoholu zaczynał się zachowywać jak ludzie z PGR-ów. Nie był na tyle silny psychicznie, by postawić opór temu wpływowi ludzi, którymi przecież w głębi ducha pogardzał. Miał inne cele i wartości, picie jako picie nie było dla niego celem samym w sobie.

Jaki był dla ciebie, gdy się upił?

Dla nas był dobry. Miał poczucie winy, że pije.

Czy picie i awantury zaczęły się równocześnie?

To taki klasyczny wzorzec – od pierwszego uderzenia i narastało. Najpierw pchnął mamę raz, potem pchnął trochę mocniej.

Czy mama próbowała się buntować?

Tak, na początku wzięła mnie pod pachę i pojechała do rodziców.

Wróciła?

Tak, wróciła. Mama pochodzi z tradycyjnego środowiska, gdzie nikomu nie przeszło przez myśl, żeby odejść od męża. Rodzice zresztą do tej pory nie mają rozwodu.

Mieszkają razem?

Nie, nie mieszkają razem. Mama teraz mieszka 6 kilometrów od ojca, dalej się nim w jakiś sposób zajmuje, wypierze, ugotuje od czasu. On ma żal wielki, że – zdaje sobie sprawę, że przez to jak się zachowywał – nie ma rodziny. Trzy dorosłe córki odcięły się od niego. Nikt z bliskich za nim nie chodził, wiedział, że gdzieś ma wnuki, nie widział ich, nie znał. Teraz się zmienił, teraz bardzo pozytywnie się zachowuje. Razem spędzamy święta, z mamą spędzamy święta. Ojciec teraz organizuje wiele rzeczy, pamięta o prezentach, przywiezie choinkę i sam z wnukami choinkę ubierze. Narastanie przemocy trwało kilkanaście lat. To nie było tak, że od razu. Powoli narastało przez kilkanaście lat, może ze względu na degenerację mózgu.

Ojciec dalej pije?

Nie wiem. Podejrzewam, że trochę, ale jak go widzę to jest trzeźwy. Czasem ktoś mi mówi, że widział ojca, jak szedł pijany. Ale nie, ze względu na stan zdrowia raczej nie pije.

Problemy ze zdrowiem wzięły się z picia?

Nie. Ojciec miał zawał. Przejął się tym. Ale już wcześniej przejmował się tym, że pije, że nie panuje nad tym, wpadał w jakieś fazy depresyjne, próbował się wieszać…

Zajmowałaś się jego samopoczuciem czy próbowałaś się odciąć?

Najpierw zajmowałam się, a potem zobaczyłam, że jeśli się zajmę, to nie będę miała swojego życia. Jedyne wyjście – spakować się i uciec. Bałam się, że mama zostanie sama i nie będzie jej miał kto bronić, ale radziłam żeby też uciekła. A potem po prostu machnęłam sobie dziecko i przeszłam w nową rolę.

Ola się uśmiecha pogodnie, jakby jej ktoś narysował uśmiech kredką.

Ciekawi mnie stosunek twojej mamy do tego wszystkiego. Czy wiesz, co ona sądzi lub sądziła o tym?

Mama poszła na terapię i zaprogramowano tam ją, by oddzielała problemy od tego, co czuje. Rodzice mają jakieś wspólne elementy – mieszkanie, zobowiązania sprzed lat, ale jak ojciec zaczyna wypominać „przez ciebie to wszystko” to ona urywa to. Bardzo się zmieniła, jest bardzo samodzielna, a była zahukana.

Ile ma lat?

Ola liczy w myślach.

Mama ma 56 lat, już jest na emeryturze, ale pracuje dalej.

A ojciec?

Ojciec ma 59 lat, na rencie. Jego stan zdrowia jest bardzo poważny.

Z powodu chlania?

Ola obdarza mnie niespodziewanie twardym spojrzeniem.

Nie, to po wypadku. Ojciec miał wypadek w gospodarstwie.

Po pijaku?

Raczej nie. Spadł z przyczepy i złamał nogę w kostce. Nie jest w stanie przejść 300-400 metrów sam. Wszystkie córki znów nawiązały z nim kontakt, nawet mama sama zabiega o to, byśmy jakoś się angażowały, np. pomagały finansowo. W ubiegłym roku remont mu robiliśmy. On się teraz bardzo mienił, jest innym człowiekiem, wnukami się zajmuje.

Unoszę brwi.

Nie boisz się powierzać mu dzieci?

Nieee, jeśli nie pije, to zupełnie inny człowiek. W ogóle kiedy nie pił, był człowiekiem, z którego towarzystwa można było się cieszyć.

Ola widzi, że jej się przyglądam i kiwa głową ze zrozumieniem nad pytaniem, którego nie zadaję.

Wiem, to dziwne, taka dwoistość. Przekształcał się raz na 2 tygodnie lub miesiąc w potwora, w obcą osobę.

Kiedy zaczęłaś się orientować, że coś jest nie tak z ojcem, że jego zachowanie nie jest normalne?

W stanie wojennym.

Ola znów uśmiecha się wesoło. Mówimy o okresie 1981-84, czasach, gdy w sklepach można było kupić tylko ocet, telewizja nadawała jeden program, wódka była reglamentowana, ale i tak wszyscy pili w akcie patriotyzmu. Jestem starsza od Oli, pamiętam ten okres boleśnie dokładnie.

Miałam kilka lat. Wyraźnie widziałam, że ma to związek z piciem. Widziałam, że jest sfrustrowany tym co się dzieje wokół niego.

A mama nie była sfrustrowana?

Dla mnie zastanawiające jest to, że nie pamiętam mamy z dzieciństwa. Pamiętam tylko, że nie miała czasu dla mnie, że jej wciąż nie było. Częściowo to rozumiałam – np. wtedy, gdy miała ciążę zagrożoną i była w szpitalu. Po porodzie nie siedziała na macierzyńskim, ale szła od razu do pracy. Musiała być zmęczona po pracy, nie bawiła się ze mną, z nami.

Masz miłe wspomnienia z ojcem?

Masę! Ja cały czas go usprawiedliwiałam, bardzo długo szukałam wyjaśnień jego zachowania. To ojciec zabierał nas na wycieczki, chodził na wywiadówki, dbał żebym się rozwijała. Zapisał mnie i posyłał na kółko szachowe, na fortepian, Chciał, żebyśmy były inne niż reszta dzieciaków ze wsi. Organizował nawet wycieczki dla całych grup dzieci, nie tylko dla nas, festyny… Dużo udzielał się społecznie, był naprawdę fajnym tatą. Umiał jeździć konno, chętnie uprawiał jeździectwo. Sporo książek czytał w przeciwieństwie do mamy. Mama miała nie bardzo chęć, może i siły.

Mama dużo pracowała?

Dosyć. Często musiała wyjeżdżać służbowo. Mama chodziła do fabryki – 7 rano, dzień dobry, do 15. Potem wracała zmęczona.

A kto gotował i dbał o dom?

Spodziewam się odpowiedzi „no, mama” albo odwrotnie „też ojciec” i zaskakuje mnie to, co słyszę.

Mieliśmy taką ciocię, którą rodzina wyekspediowała na pomoc rodzicom. Przy trójce dzieci było trochę roboty. Ciotka była siostrą mojej babci, emerytowaną nauczycielką, starą panną.

To ona była zawsze w domu?

Tak.

A jak ojciec się do niej odnosił?

Ola ostrożnie waży słowa.

Z dużą rezerwą, najchętniej by się do niej nie odzywał. Ciotka miała komplet psychicznych problemów starych panien. Była wyedukowana przed wojną i biła nas, nie widziała w tym niczego nagannego.

Ola uśmiecha się. Drażni mnie ten uśmiech, chciałabym, żeby przestała się uśmiechać w takich momentach. Dlaczego on mnie drażni? – czuję się rozdrażniona brakiem odpowiedzi na to pytanie.

Gdy ojciec dowiadywał się o tym, pakował jej walizki.

Jak was biła?

Na przykład za przewinienia waliła linijką przez rękę.

Mocno?

Ola uśmiecha się. Przestaję być rozdrażniona. Też bym się uśmiechała po latach.

Dosyć.

A jak ona reagowała na zachowania ojca? Na jego picie, na to jak traktował matkę?

Ona uważała, że jeśli mąż warknie, przyjdzie pijany, uderzy żonę, to jest normalne. Też pochodziła z małego miasteczka, z Wielkopolski, a tam takie zachowanie nie były powodem do robienia jakiejkolwiek tragedii. Ojciec w końcu doprowadził do wyrzucenia jej z domu, miał jej dość.

Dlaczego?

Ciotka połamała na mnie kijek.

Przez chwilę myślę, jak absurdalnie brzmi to zdanie. Jakby postać z Hello Kitty referowała treść protokołu policyjnego.

Ciotka połamała na mnie kijek.

Malutki kijek połamał się przy okazji bicia siostrzenicy przez ciotkę.

Kijek został połamany.

Kijek.

Pac, pac.

Miałam już około 15 lat i powiedziałam, że albo ona albo ja. I ojciec wyrzucił ja z domu. Bronił dzieci.

Mama nie umiała się odnaleźć się w tej sytuacji. Jej rodzina wywierała presję, że jesteśmy niewdzięczni, że ciocia się poświęca, a my tak przeginamy. Ale ciotka przesadzała. Zdewociała strasznie była. W niedzielę szliśmy obowiązkowo na 8.30 na mszę, choć ojciec mógł nas zawieźć na późniejszą godzinę. To bardzo nas chyba wszystkie zniechęciło do Kościoła… Przynajmniej mnie…

Co dla ciebie jako dziecka było największym zagrożeniem w zachowaniach rodziców?

To było trudne. Te elementy przemocowe – wyzwiska, jeszcze bez latających noży – to wszystko było przemilczywane, nie mówiło się o tym, przechodziło się do porządku dziennego…

Latające noże?

Pogubiłam się. Gdzie była mowa o nożach? I kiedy o wyzwiskach?

No tak. Kiedyś wstałam o 2-3 w nocy i zobaczyłam taką scenkę: tatuś pijany awanturuje się z mamusią i pomiędzy nimi nóż wbity w stół.

Widzę scenkę. Górne światło niechlujnie oświetla kuchnię. Jasne punkty wydają się żółtawe, cienie są po prostu ciemne, zamazane. Nie widzę twarzy osób, które w niej siedzą, jestem dzieckiem zaglądającym z korytarza. Stół drewniany i zniszczony, trochę jak stara szkolna ławka lub stół warsztatowy z drewnianym blatem. Jaki ma kolor? Może zwykły brąz? Nóż ma szerokie, trójkątne ostrze, czarną rączkę i trochę już jest zużyty. Został wbity na sztorc, lekko drży. Słyszę tylko ciszę. Żadnych dźwięków. Jestem dzieckiem i patrzę na nóż. Podnoszę oczy i widzę Olę, która siedzi naprzeciw mnie.

Co pamiętasz coś więcej? Może oboje wrzeszczeli czy mama próbowała jakoś się załagodzić sytuację?

Pamiętam, że mama była osobą strasznie zrzędliwą. Wiesz, bywała naprawdę irytująca, ciągle jej się coś nie podobało, coś było źle. Jak jej się „płyta włączyła” to przez 3-4 godziny potrafiła ględzić. Wtedy ojciec trzaskał drzwiami i szedł do kolegów napić się. Podejrzewam, że w pewnych momentach zaczął ją wręcz prowokować, żeby już się zaczęło i że mógł już iść pić.

Ola uśmiecha się łagodnie. Grzecznie. Dziewczęco.

A mama?

Miała żal, ale nie robiła z tym nic konkretnego. Do pewnego momentu nie angażowała nikogo z rodziny, pewnie nie miała się do kogo zwrócić.

A gdy uciekła do rodziców? Pamiętasz to?

No, trochę pamiętam. Miałam około 4 lat. Pojechałyśmy do babci. Potem wróciłyśmy. A potem przez długi czas było świetnie w domu. Tak, naprawdę było dobrze. Rodzice współpracowali ze sobą, byli dobrym małżeństwem.

Myślisz, że się kochali?

Myślę, że tak. Przez rok czasu potrafiło być świetnie, pięknie, dość dobrze żyli. Potem coś się wydarzało, najczęściej jakieś spięcia pod wpływem alkoholu. Ojciec był zazdrosny. Oboje byli o siebie zazdrośni, myślę że mama miała nawet więcej powodów. Ojciec zawsze był przystojniacha, ładny chłopak po prostu. Heh, wiesz, do tej pory nie wiem, czy nie mam braciszka.

Ola uśmiecha się. Opowiada mi jak o psocie, o wybiciu szyby u sąsiada, o przywiązaniu psu puszki do ogona. Ech, my, wiejscy chuligani.

Ojciec miał czterdziestkę, gdy zaczął romans z moją koleżanką, dziewczyną w moim wieku. I potem zaraz szybko wydał ją za mąż za swojego kolesia, bardzo fizycznie podobnego do ojca. Ta dziewczyna, wychodząc za mąż, była już w 3 miesiącu ciąży. Syn urodził się i hm… jest bardzo podobny do męża tej dziewczyny.

Może ojciec zdradzał mamę, bo przestała ich łączyć intymność?

Oj, chyba nie. Pamiętam, jak mama będąc koło czterdziestki zaczęła histeryzować, że jest w ciąży, czyli coś ich łączyło.

Bardzo ostrożnie dobierając słowa opowiadam historię mojej przyjaciółki, która poczęła się w wyniku gwałtu małżeńskiego. Nie notuję swojej wypowiedzi, nie pamiętam jak sformułowałam pytanie, pamiętam, że je zadałam. Ola zaprzecza i uśmiecha się. Rzecz jasna, uśmiecha się.

Nie, to na pewno nie tak. Pamiętam wcześniejszą rozmowę. Byłam już podlotkiem i mama się MNIE radziła, co by jej najlepiej pasiło z antykoncepcji, bo „na kalendarzykach nie chce polegać”. Musiało tam mocno iskrzyć. Widać było po ich codziennych relacjach, że wzajemne stosunki się ociepliły.

Ola, nie zgadza mi się tu kilka rzeczy. Zaczęłaś naszą rozmowę od opisania relacji rodzinnych we wsiach PGR-owskich, gdzie żona była własnością męża, mąż pił gdy przyszedł z PGR-u, a kobiety pomagały sobie przeczekać ciężkie chwile. Ale ty zaczęłaś mówić potem o swojej rodzinie – która nie wyglądała tak jak książkowy schemat patologii przemocowej.

No, wiem. Żyliśmy w takim środowisku. Ludzie zaraz po wojnie wywaleni z wagonów bydlęcych do PGR-ów, jedna osoba na jedną krowę, kompletnie nie wiedzieli co ze sobą robić, wiesz – takie ludzkie dno dna. Chłopi bezrolni, najgorsza biedota, wejście do PGR-u to był dla nich awans społeczny. Wreszcie mają dom z łazienką, mają co zjeść i nawet nie muszą gotować, bo w PGR-ze działała stołówka. Ci ludzie nawet czytać i pisać nie umieli. Rodzice trafili do tego środowiska przypadkiem. Ojciec, zootechnik, przyjechał z nakazu pracy. Mama miała dość rzadki zawód – technik-ceramik, ściągnął ją tam ksiądz, który z jej miasteczka przyjechał do nowej parafii. Rodzice poznali się na miejscu, byli sąsiadami. Ojciec smalił długo cholewy do starszej siostry mamy, ale coś im nie wyszło. Siostra znalazła męża bliżej rodziców i wyprowadziła się. Został sam ojciec, no i moja mama. Przyszedł wiek, że trzeba się zejść.

Ola uśmiecha się znów, a ja przypominam sobie Karolinę, która mówiła „ja byłam spokojna dziewczyna, chciałam założyć rodzinę”. Sformułowanie „smalić cholewy” przeniosło nas w czasie trzydzieści kilka lat wstecz, do PGR-owskiej wsi, gdzie pan zootechnik zalecał się do panny ceramik.

Oboje mieli po 20 parę lat. Trudno mi powiedzieć, dlaczego się zeszli. W każdym razie ich zdjęcia z wesela ładne są. W każdym razie lepiej wyglądają niż moje. Musiało im się w tym pierwszym okresie dobrze żyć. Pamiętam, że często nad morze jeździliśmy razem, na wczasy jeździliśmy, na spływy kajakowe, dość dobrze to wszystko…

Ola zawiesza głos. „Dość dobrze to wszystko…” Teraz mówi nieco ciszej.

Pamiętam lepiej ojca, ojciec zajmował się mną. Mama, nie wiem, może nie miała siły…

Ola, a gdybyśmy spróbowały wyizolować osobowości twoich rodziców poza nałóg…? Odetnijmy to picie, bicie i konflikty. Które z nich było ciekawszym człowiekiem?

Ojciec! Miał większe aspiracje. Dziadek, ojciec ojca, był podpułkownikiem przed wojną, dziadka rodzice mieli majątek, żyli na wysokim poziomie, babcia miała przed wojną służące.

Ola uśmiecha się, znów się uśmiecha. Uśmiech Oli jest dziewczęcy, bezbronny. Ciepły.

Dziś Walentynki – rodzice mają 34. rocznicę ślubu. A dziadkowie od strony mamy żyli razem ponad 50 lat. Jakichś wielkich konfliktów między małżonkami w dalszej rodzinie nie ma – nikt się nigdy nie rozwiódł. Jedno małżeństwo było takie… słabsze, a w zeszłym roku przeżyli tragedię – ich syn im się powiesił i myśleliśmy, że to będzie dla tego małżeństwa koniec. Ale teraz ciocia zachorowała poważnie i jej mąż się bardzo zmobilizował. Jednak jak ludzi coś łączy, to w takich momentach są w pełnej gotowości. U ojca w rodzinie jest więcej indywidualności, więcej osób dobrze wykształconych. Ich dzieci są lekarzami, jednej siostry mąż był dyrektorem w departamencie rolnictwa.

Ola… Nie pasuje mi w tym, co opowiadasz, obraz ojca z siekierą i wyroku za znęcanie się.

Ola rozumie, co chcę powiedzieć, tak, oczywiście, tak – kiwa głową.

No, to paradoks. Z zewnątrz świetnie, piękna rodzina, córki na olimpiadach szkolnych, konkursach, ta śmieszna działalność społeczna, facet który ma własne gospodarstwo ponad 100 ha, a w domu cuda wianki i frustracje przekładające się na przemoc. Mama uciekająca przez okno przed ojcem. Ojciec rozwalający siekierą jej biurko. Założyłyśmy sprawę w sądzie, my jako córki zeznawałyśmy przeciwko ojcu, bo nikt inny nie chciał zeznawać. Po tym bieganiu z siekierą, ojca wzięto na komisariat na 48 godzin. Potem pociągnęłyśmy sprawę cywilną, bo ojciec groził mamie, że ją zabije – ale prokurator nie chciał się tym zająć.

Pamiętasz te zeznania?

Akurat ja byłam świadkiem przez telefon – to się działo akurat wtedy, gdy mama ze mną rozmawiała i gdy ojciec wpadł w szale, odrzuciła słuchawkę. Połączenie wciąż trwało i słyszałam, co się działo. Dzwoniłam z drugiego telefonu i dzwoniłam do brata ojca, ten przyjechał i go obezwładnił. To się działo około południa. Ojciec był pijany.

Co było dalej?

Już wtedy nie mieszkałam z nimi i całą tę sytuację znałam na odległość. Wiedziałam, że ojca nie wyleczę, z mamą nie jestem w stanie nic zrobić, póki ona czegoś o sobie nie zdecyduje. Wiedziałam, że ojciec pije, że powinien się leczyć…

Próbował się leczyć?

Próbował, próbował… Miał stany depresyjne, we łbie mu się przewracało. Jak miałam 14-15 lat odcinałam go ze sznura, bo się próbował wieszać.

Ola ma spokojny, obojętny głos, chyba jest trochę zmęczona. Wyobrażam sobie, że tnie sznur i widzę tylko ten sznur w ciemności.

To wszystko spadało na ciebie jako na najstarszą czy siostry tak samo uczestniczyły w tym wszystkim?

Wydaje mi się nawet, że one bardziej. Tak, myślę że one bardziej to przeżywały, bo ja pamiętałam ojca, kiedy był super facetem, a one już jak zyskały świadomość i były programowane, że to pijaństwo to stan stały. I że trzeba się ratować chronić, ratować mamę.

Jak?

No, zasłonić ją… Ojciec nigdy nie podniósł ręki na córki. Ja dostałam raz jeden lanie o strajk głodowy, bo przez 3 dni nie chciałam nic jeść, ale poza tym nigdy ani on ani mama mnie nie uderzyli. Ciotka biła. A ojciec nigdy. Ojca frustrowało, że nie pozwalamy bić mamy, że zasłaniałyśmy ją.

Czy mama pozwalała na to, żeby dzieci ją zasłaniały?

Do pewnego momentu nie – odsyłała nas do naszych pokojów, bo to nie dla nas sprawy. Potem chyba zaczęła zdawać sobie sprawę, że to dzieciaki rujnuje ta sytuacja w domu. Młodsza siostra zaczęła mieć objawy nerwicy, druga była strasznie infantylna, zresztą dalej tak ma…

Jakie jest życie was, dzieci, teraz?

Ola wzrusza ramionami.

Myślę, że jesteśmy ze sobą dość zżyte. One dwie są chyba bardziej związane ze sobą, bo dłużej mieszkały razem. Ja praktycznie od 15. roku życia nie mieszkałam w domu – wyjechałam się uczyć, potem przeprowadzka do S. Wiele domowych „atrakcji” mnie na szczęście ominęło. Jak mieszkałam u babci w innym mieście, mama na 2-3 tygodnie przyjeżdżała do mnie, żeby wyciszyć tę sytuację w domu. Nigdy nic na ten temat nie mówiła. Nie potrafiła mówić o tym, co się dzieje. Mówiła o tym co się stało, ale nie o tym, co czuje. Nie mówiła, że planuje coś, szuka rozwiązania, tylko poddawała się.

Jaki wpływ na twoje życie miało to co przeżyłaś w dzieciństwie?

Nooo, na pewno miało.

Możesz to opisać?

Ola intensywnie myśli. Przez cały czas odnoszę wrażenie, że to co mówi, ma w jakiś sposób przemyślane i jako tako ułożone w sposób, który pozwala jej funkcjonować. Ale tym razem musi przemyśleć odpowiedź.

Na pewno mam zachwiane poczucie bezpieczeństwa. Od razu byłyśmy wkręcone w oczekiwanie, co się złego stanie. Spodziewałam się długi czas, że zawsze musi się coś złego stać. Miałam nawracające stany depresyjne. Stałe poczucie bezradności, wkodowane, że się nic się da zrobić.

Ty masz rodzinę, dwójkę dzieci, a siostry?

Jedna ma 29 lat, bardzo wyemancypowana, dzieci nie chce mieć w ogóle, mówi, że dzieci to problem. Wydaje ¾ pensji na ubrania i kosmetyki. Druga jest strasznie niepewna. Ładna, mądra, kończy ekonomię.

Teraz Ola mówi z przekąsem i coraz wolniej.

Szósty rok tych studiów… Chłopaka ma, jakiegoś sportowca, fajny nawet… ale poniżej jej poziomu… Opiekuńczy nawet… Fajniejszy pod wieloma względami od poprzedniego…

Lekko parska śmiechem.

… bardzo podobnego do mojego ojca.

Patrzy na mnie uważnie. Potem rzuca:

Mój mąż też podobny do mojego ojca.

Znów na mnie patrzy. Notuję.

Mają wiele wspólnych cech. Ja z kolei jestem podobna do teściowej, jakby mąż sobie drugą mamę znalazł.

Teraz już na mnie nie patrzy. Uśmiecha się do siebie.

Jak się spotkaliście?

Oboje graliśmy w szachy, mieliśmy po kilkanaście lat, spotkaliśmy się na turnieju szachowym i hormony zabuzowały. Hehe…

Unoszę głowę znad klawiatury. Myślę, że tak się nie opowiada od początku związku trwającego całe dorosłe życie. A może i się opowiada, co ja o tym wiem… Notuję. Ola mówi z dużym zaangażowaniem.

Mamy masę wspólnych zainteresowań, nie tylko szachy, te same książki czytamy, podobnej muzyki słuchamy… Mąż praktycznie wychowywał się bez rodziców, jego mama pracowała bez przerwy. Kiedyś przyjechał do nas do domu w taki „lepszy” dzień i zobaczył, że siedzimy razem, w sobotę, ciasto pieczemy, oprawiamy zwierzaka z polowania – sielanka. To go wkręciło.

Ale wiedział, co się działo z twoim ojcem?

Wiedział. Ale oboje byliśmy tak potłuczeni, że jak się złapie w takim stanie kontakt to mocno się związuje. Szachy… Turnieje szachowe są specyficzne – na tydzień, dwa w obce miejsce i tydzień czy dwa bawiliśmy się tam w dom. Teraz jesteśmy bardzo podobni, po tylu latach.

Czy wiedział o twoich problemach z poczuciem bezpieczeństwa, z innymi problemami?

Tak, ale nie umiał sobie poradzić, bo sam miał z tym problem. Facet, który potrafi przez pół godziny na „Królu Lwie” płakać…

Odgrywam święte oburzenie.

No co ty?! Każdy płacze na „Królu Lwie”. Wszyscy płaczą, gdy ginie Mufasa!

To ja byłam tą twardszą osobą. Musiałam go tego uczyć. Uczyć jak być facetem, żeby dzieci miały wzór tatusia. Tata jest głową rodziny i potrafi o wszystko zadbać.

A chciałabyś żeby był głową rodziny czy partnerem?

Wzrusza ramionami. Mam wrażenie, że mnie odpycha.

Nie wiem. Byłoby wygodne, gdyby był głową, mogłabym być żoną, piec ciastka, nie ponosić odpowiedzialności.

Znów wzrusza ramionami.

Na razie ze względu na historię z dzieciństwa nie dam się wkręcić w sytuację, żeby się nie móc spakować i uciec, że będę zależna finansowo…

A chciałaś się pakować?

Miliony razy.

Dlaczego?

Dlaczego?

Nauczyłam się, że ludzie powtarzają usłyszane pytanie wtedy, gdy chcą zyskać na czasie i powiedzieć coś innego niż to co pcha się na usta. Czasami wtedy kłamią. Czasami tylko udają.

Na początku dlatego że nie był taki, jakiego sobie wymyśliłam. Nie zarabiał na dom, był zajęty problemami sprawami osobistymi, przez wiele lat go utrzymywałam.

To, co czuję, jest trudne do opisania. Nie wiem, czy to widać. Mam ochotę zaprzeczać na głos i tłumaczyć, że nie ma w tym nic z wyobrażeń dziewczynki o idealnym mężu. Nie wiem, czy coś mówię – nie zanotowałam tego. Ale pamiętam, co czuję. Pamiętam siebie sprzed lat mówiącą niezarabiającemu mężowi, że nie musi zarabiać, bo ja sobie poradzę z utrzymaniem rodziny. Pamiętam, jak wszystko we mnie wrzeszczało „zaprzecz, zaprzecz!!!” i myślę tylko o tym. Ola tłumaczy mi teraz wszystko po kolei, w punktach i bardzo racjonalnie.

To było niezgodne z moimi wyobrażeniami. Tracił poczucie kontroli nad piciem. Podniósł na mnie rękę.

Uśmiecha się.

Chciałam uciekać.

A uciekłaś?

Nie.

Dlaczego?

Gdybym wiedziała, że nie da się z nim rozmawiać, to bym tak robiła. Ale dawało się z nim rozmawiać. Udało mi się doprowadzić do sytuacji, że zdał sobie sprawę z tego, że to co robi jest niedopuszczalne.

Co takiego robił?

Pchnął mnie, leciałam przez pół domu, to też było pod wpływem alkoholu. Przestałam uczestniczyć w tym, co się działo. Przestałam z nim pić: „ja nie mam ochoty – chcesz to sobie pij, ale ja nie mam ochoty”. Nie podniósł od dawna na mnie ręki, pokazałam, że nawet jak mnie uderzy, to nie zniszczy mnie emocjonalnie. Kiedyś się załamywałam, nawet jeśli ktoś na mnie głos podniósł. Zobaczył, że to nie jest narzędzie komunikacji, że trzeba coś z tym zrobić. Zresztą on nie chce mi zrobić nic złego. Jest fajnym facetem, razem musimy szukać sobie formuły jak żyć.

Przez chwilę jest dla mnie nowością myśl, że człowiek, który bije, w rzeczywistości może nie chcieć zrobić krzywdy swojej ofierze – to dla niego sposób komunikacji.

Poza tym ja się nie lubię poddawać. Gdybym wiedziała, że nie jestem w stanie zrobić nic z jego piciem i biciem, to bym uciekła i zakończyłabym związek. Ale… jest fajnie między nami. Przeskoczyło mu w łbie, wie, że nie może pić, zyskał kontrolę nad agresją. Bo on nie tylko mnie atakował, pod wpływem alkoholu wdawał się w bójki na mieście. Ja byłam po prostu pod ręką.

Ile razy byłaś pod ręką?

Ola uważnie zastanawia się nad odpowiedzią.

Tak z 10-12 razy…?

Dzieciaki już były na świecie?

Tak. To było zawsze pod wpływem silnych emocji. Gdy w grę wchodził alkohol to było totalnie nieracjonalne, wybuch dotyczący spraw, które się kumulowały przez tygodnie, miesiące czasem. Mnie cieszy, że zobaczył absurd swoich zachowań. Nie byłoby to możliwe, gdybym sama nie przeskoczyła swoich reakcji. Miałam schemat reagowania – zamykam się, wchodzenia w dziuplę. Przeczekać, skulić się, zapomnieć. Zmieniłam to, już nie jestem „biedna jestem i się załamię” tylko „co można zrobić”.

Co zrobiłaś?

Poinformowałam teściową, szwagra, moją mamę o tym, jak mąż się zachowuje. Przestała to być „nasza tajemnica”.

Jak on zareagował?

Zaczął się bardzo wstydzić. I to był sygnał dla mnie, że jest szansa. Że mąż przestaje się okopywać na stanowisku „zupa za słona” i robi się do dialogu facet. Pytanie, co my musimy razem zrobić, żeby nie było takich sytuacji.

Myślisz, że to RAZEM trzeba coś robić?

Tak, w tym konkretnym przypadku u nas – razem. Ja sama się przez długi czas leczyłam u psychiatry, miałam stany depresyjne – to nie tędy droga była.

Dlaczego tak uważasz?

Ola macha lekceważąco ręką.

Och, takie leczenie objawowe. Tabletki i nic więcej.

Nie ganiali na terapię?

Ganiali, ale… jak poszłam na spotkanie DDA, zobaczyłam co tam się dzieje. To było jak wejście do piekła. Tam było… brudno. W tej siedzibie. Była tam masa popieprzonych psychicznie ludzi, którzy nawzajem się nakręcali, wkręcali się w stany psychiczne, które mieli. Nie było odskoku. Ciemno. Ponuro, brudno i to przekonanie, że tak musi być. Mówię – chodźcie, weźmiemy farbę, zmienimy – nie, to tak musi być. Poszłam porozmawiać do terapeutki, to babka zaczęła ryczeć. W dziwnym momencie przyszłam, to strasznie chore było. Nie złapałam momentu, w jaki sposób to może ludziom pomóc. Jak jest jakiś problem to trzeba go rozwiązać i zostawić – to jest prawdziwe rozwiązanie problemu, a nie to, że wciąż tkwimy na poziomie rozwiązywania. Musiało mi się samo w głowie poprzestawiać. Przestałam śmiertelnie poważnie traktować, to co się dzieje. No i co z tego, że mąż pije czy że na mnie rękę podniósł??? Każdy raz może popełnić błąd. Doszłam do wniosku, że da się coś z tym zrobić. Przestałam wchodzić w rolę ofiary. Uznałam, że wszystko zależy ode mnie.

Czy to oznacza, że staliście się sobie równi?

Tak, na pewno ja sobie odpuściłam bycie super żoną, co to męża wyręczy, załatwi wszystko. Z bycia jego mamą przeszłam na poziom dla siebie. Nauczył się prowadzić dziecko do przychodni na szczepienie, odbierać ze szkoły, chodzić po urzędach. Takie drobiazgi.

Czy to rozpoczęło normalność?

Pokazałam, że mnie to nie przejęło, że tak na mnie nie wpłynie. I co z tego że mnie uderzył? – zrobi to znów – policja, koniec, nie mamy o czym rozmawiać. Nie będę tolerować bicia, ale chcę rozmawiać, zależy mi na nim. Czy on widzi, co się stało? Absurd – kocha, a z drugiej strony wpycha nas w niefajne sytuacje, podnosi na mnie rękę, zachowuje się jak głupi. On to zobaczył. Zaczął mocno nad sobą pracować. Zmienił się wewnętrznie. Zaczął się interesować tym, jak się zmienić, czytał książki i potrafił wyciągnąć dla siebie odpowiednie rzeczy. Setki godzin żeśmy przedyskutowali. Jesteśmy takim małżeństwem, które wciąż gada ze sobą na każdy temat.

Czy o tym, co było, potrafi mówić?

Nie, o tym nie rozmawiamy. Ja nie potrafię, nie lubię.

Czy przeprosił?

Tak.

Czy sądzisz, że byłby w stanie o tym rozmawiać?

Prawdopodobnie tak. O wszystkim można z nim porozmawiać, ale zachęcić trzeba. On raczej nie mówi o uczuciach sam z siebie. Daje się wciągnąć dziewczynom w uzewnętrznianie się w sieci. Łapie szybki kontakt z dziewczynami, czasem się to dziwnie kończy. Zaczyna się angażować emocjonalnie.

Zakochuje się?

W jakimś stopniu tak. Nigdy się nie obawiałam, że do kogoś odejdzie. Nie przeszkadza mi, że czasem się z kimś prześpi. Tyko czasem te dziewczyny potem dzwonią. Wiesz, chcę wyjść na spacer, a tu jakaś płacze do słuchawki…

Ola jest zniesmaczona. Łagodnie tłumaczę:

Ola, ludzie mają uczucia…

No, wiem… Ale on mnie nie zostawi. To już prędzej ja mu dawałam powody, żeby to podejrzewać, gdy poznawałam kogoś nowego. On od razu wiedział, że coś ze mną jest nie tak. Nie mogę nic ukryć. I wcale nie chcę.

Teraz jest wam dobrze?

Dość dobrze.

Dość?

Zastanawiam się nad znaczeniem słów „dość dobrze”. Zastanawiam się, gdzie jest granica, poza którą nie warto już próbować rozmawiać.

Postscriptum

Ten wywiad powstał 10 lat temu. Ola w dalszym ciągu trwa w małżeństwie z tym samym człowiekiem. Przeprowadzili się ze sporego miasta na wieś. Ola kilkakrotnie uciekała przed przemocą, odsyłała też – dziś dorosłych – synów do rodziny. Leczyła się psychiatrycznie, m.in. dlatego że była mobbowana w pracy. Z reguły leczenie porzucała, przynajmniej raz od lekarzy odbierał ją mąż, tłumacząc wszystkim, że żona nie potrzebuje pomocy.

Mąż zawsze pracował w przedsięwzięciach rodzinnych, u matki oraz u żony. Oboje się wielokrotnie zdradzali. Kochanki męża zwierzały się żonie z tego, że jej mąż bywa impotentem.

Do tej pory najważniejsze dla nich obojga są książki, zainteresowania i rozwój intelektualny.

Nie dziwię się, że kobiety milczą // Inga Lipińska

Nasze polskie prawo jest niedoskonałe. Mam wrażenie, że większość ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że w pewnych miejscach traumatyzujące. A przecież powinno chronić obywatelki i obywateli, zwłaszcza osoby, które doświadczyły na własnej skórze przestępstw.

Osoby doświadczające przemocy od osoby najbliższej (czyli pokrzywdzeni, zgodnie z art. 207 kodeksu karnego) to w miażdżącej przewadze kobiety. Przez lata upokarzane, bite, gwałcone przez swojego partnera. Jeśli uda im się odejść od oprawcy, odchodzą ze swoistym bagażem – dziećmi i traumą.

Trzeba zabezpieczyć dzieci – potrzebne jest orzeczenie sądu o miejscu pobytu przy matce. Dzieci zazwyczaj są ostatnim czułym punktem, w który sprawca przemocy może uderzyć po odejściu ofiary. I to robi. Bez takiego postanowienia może zabrać dziecko i nie oddać. Jak przedmiot. Mój były mąż kiedyś to zrobił, wiedział, że złożyłam pozew o rozwód, że założyłam mu sprawę o znęcanie się i że postanowiłam odejść. Nie ma chyba skuteczniejszego sposobu na zadanie cierpienia matce – zabrać dziecko i oznajmić, że więcej go nie zobaczy. W takiej sytuacji służby nie mogą nic zrobić. Bez postanowienia sądowego wszystko jest zgodne z prawem.

Jeśli wzięły ślub, czeka je sprawa rozwodowa, która się ciągnie, bo sądy przeciążone. Sprawa karna również. Sprawa o alimenty także. Na wszystkich wyrachowany sprawca przemocy zazwyczaj przedstawia wersję zdarzeń oczerniającą matkę, często powołuje świadków, którzy po prostu kłamią na jego korzyść.

Oczywiście gwałty małżeńskie rzadko są udowodnione w sądach. Ale pamięć w kobiecie o nich zostaje.

Większość sprawców przemocy nie płaci alimentów, a jak wiadomo w naszym kraju ich ściągalność jest tragiczna. Kobieta, gdy już ma wyrok alimentacyjny, musi trochę poczekać, czy będzie płacił, potem idzie do komornika, musi poczekać, czy komornik da radę ściągnąć (najczęściej panowie zatrudniają się na czarno, więc wiadomo, że nic nie wskóra), potem do OPSu i wreszcie ma maksymalnie 500 zł na dziecko z Funduszu Alimentacyjnego.

Kobieta robi wszystko, aby utrzymać rodzinę, odbudować siebie po strasznych przeżyciach. Często gdy nikt nie widzi, wyje z bólu emocjonalnego. W nocy ma koszmary związane z tym, co oprawca jej robił. Ale jest dzielna, bo przecież dzieci i tak już tyle przeszły. Potrzebują jej siły. I na zewnątrz jest twarda jak skała.

Wierzcie mi, jak już się przez te wszystkie szczeble instytucji przejdzie ma się absolutnie dość. Kobieta o niczym tak nie marzy, jak o spokoju i bezpieczeństwie.

Ale nie ma lekko. Nawet jak sprawca przemocy zniknie z jej życia to przyjdzie moment, w którym będzie musiała stanąć z nim twarzą w twarz. Nie jeden raz, ale wielokrotnie. Bo pobiera świadczenie z Funduszu Alimentacyjnego. Więc OPS powiadamia policję, a ta sprawdza dlaczego dłużnik nie płaci i jak to ma się do rzeczywistości. I kto jest wzywany na zeznania? Oczywiście ta kobieta, która z trudem zbudowała swoje nowe życie. Potem sprawa w sądzie, na którą oczywiście jest wzywany oskarżony. Po otrzymaniu wezwania na sprawę kobieta przeżywa gigantyczny stres. Perspektywa spotkania oprawcy spędza sen z powiek, powoduje dekoncentrację, napięcie… Cokolwiek nie robi, z tyłu głowy ma perspektywę konfrontacji ze sprawcą. Ale na wezwaniu „stawiennictwo obowiązkowe”, więc nie ma wyboru. Nie stać ją na karę za nie stawienie się.

Przed salą rozpraw czekają razem. A sprawca przemocy ma idealne warunki, aby zademonstrować swoją siłę. Doskonale zna słabe punkty swojej byłej partnerki. Nie musi podnosić ręki, aby sprawić, że przez najbliższe miesiące miała znów koszmary.  A przecież jest na nią wściekły, bo w jego mniemaniu to przez nią tu jest i przez nią może mieć jeszcze problemy.

Wielokrotnie spotkałam się z punktem widzenia, że przecież kobieta dostaje alimenty z Funduszu, więc o co jej jeszcze chodzi? Jak się nie wychowuje dziecka, to się nie wie, jakie są to koszty. Poza tym dłużników nie obchodzi, że powiadomienie o niepłaceniu alimentów jest z urzędu, a nie na wniosek byłej.

A po rozprawie trzeba jeszcze wrócić. I to jest strach. Czy mnie nie dorwie? Czy nie będzie śledził? Czy nie dowie się gdzie mieszkamy?

Mój mąż nigdy nie zapłacił nawet złotówki alimentów. Przez lata muszę się stawiać do wyjaśnień. Nieważne, że nie mam z nim żadnego kontaktu od 17 lat i nic o nim nie wiem. Wiele razy został uniewinniony, bo np. „nie ma stałej pracy”.

Za każdym razem, gdy jestem wzywana zastanawiam się, dlaczego to ja mam się tłumaczyć. Czy nikt nie pomyśli, jakie to daje skutki, jeśli dłużnik miał prawomocny wyrok z art. 207 kk? Podejrzewam, że większości ludzi nawet przez głowę nie przejdzie to, co przeżywa kobieta. Bo o tym się nie mówi. Jeśli kobieta się odezwie, to zaraz znajdzie się armia ludzi, która ją zaatakuje. Tak jak w okresie odchodzenia od oprawcy. Nie dziwię się więc, że milczą.

A można by to tak łatwo ominąć wtórną traumatyzację osób doświadczających przemocy. Wystarczyłby przepis o przesłuchiwaniu kobiety bez kontaktu z byłym oprawcą – i stosowanie go przez sądy.

12 tygodni na wybór – czym w istocie jest życzenie sobie aborcji? // Patrycja Dzierkacz

Gdy mówi się o aborcji na życzenie, to podnoszą się głosy, że to widzimisię. W głowach wielu osób pojawiają się obrazy kobiet masowo chodzących po klinikach aborcyjnych i mówiących z wyższością: „Życzę sobie aborcję”. Gdy z kolei mówimy o aborcji na żądanie, to pojawiają się opinie, że to roszczeniowość. I znów snute są wizje kobiet wykłócających się z rejestratorami medycznymi: „Ale ja żądam! ŻĄDAM ABORCJI!!!”.

Określenie tego, czym jest aborcja do 12. tygodnia bez podawania przyczyn, nie jest jednoznaczne. Bo to po prawdzie nie jest ani żądanie, ani życzenie w formach przedstawionych przeze mnie powyżej. To wybór. A gdy pojawia się słowo „wybór”, to już łatwiej sobie wyobrazić coś więcej niż zero-jedynkowe sytuacje z powyższego akapitu. Bo przed każdym wyborem staje się z różnych przyczyn, które nigdy nie są oderwane od kontekstu. Weźmy na tapet tylko jedną z nich. Gwałt.

Teoretycznie należy zgłosić gwałt na policję i później na tej podstawie można przerwać ciążę. W praktyce kobieta będąca w traumie bardzo często wypiera to, co się wydarzyło, udaje, że nie miało to miejsca, tylko po to, by przetrwać psychicznie ten czas. Nie zgłasza więc sprawy organom ścigania, a brak zgłoszenia gwałtu równa się brakowi możliwości przerwania ciąży z tej przesłanki.

Dlaczego jeszcze kobiety nie zgłaszają przemocy seksualnej? Bo najczęściej dokonują jej osoby, które kobiety znają. Najczęściej, czyli jak mówią dane – w ponad 80% przypadków*. Kobieta więc poza zmierzeniem się z traumą, musi jeszcze wystąpić przeciwko komuś, kogo zna. Może swojemu partnerowi? Może znajomemu? Może szefowi? Może lubianej osobie w towarzystwie? Do traumy dochodzą wówczas kwestie społeczne, które na zawsze się zmienią po zgłoszeniu sprawy na policję. Oczywiście nie można zapomnieć też o tym, że żyjemy w kulturze bronienia oprawcy gwałtu, jeśli ten wydaje się sympatyczny, oraz podważania kobiecych zeznań, a to kolejny powód, by po gwałcie milczeć i po prostu zadbać o siebie tak, jak to możliwe.

I teraz aby zobrazować ten problem, wyobraź sobie 23-letnią Asię, studentkę biotechnologii, na którą na imprezie wreszcie zwrócił uwagę Michał, student z wydziału farmaceutycznego. Wypili kilka drinków i świetnie im się rozmawiało, więc Michał zaproponował, że odwiezie ją uberem do domu. Asia zaprasza go na herbatę, by przedłużyć ten wieczór. On odbiera to jednoznacznie, więc zaraz po przekroczeniu progu zaczyna całować Asię. Ta jest zachwycona, dociera do niej, że spełniają się jej marzenia. Jednak Michał napiera za bardzo, już próbuje rozpiąć jej spodnie, więc Asia prosi, by przystopował. Michałowi to nie pasuje. „Przecież tego chciałaś, nie zgrywaj niewinnej, no chodź”. Gdy Asia odmawia i prosi, żeby wyszedł, Michałowi puszczają nerwy i postanawia dokończyć to, co zaczął. Podczas gwałtu Asia jest sparaliżowana, nie rusza się, nie krzyczy. Po wszystkim słyszy: „To co? Widzimy się jutro? Asia, nie wygłupiaj się, przecież wiedziałaś po co tu przychodzimy… Nieważne. To do jutra”.

Asia dostaje jasny sygnał: sama sprowokowała sytuację, do której doszło. W sumie to przecież początkowo chciała, żeby on przyszedł i żeby uprawiali seks. Mają też wspólnych znajomych, no i on (ON!) chce nadal z nią utrzymywać kontakt. Powinna się cieszyć, że zwrócił na nią uwagę. Z tą myślą idzie spać. Rano Asia otrzymuje kwiaty od Michała. Na ich widok robi jej się niedobrze. Jej współlokatorka wraca akurat z imprezy i piszczy z ekscytacji, że wreszcie Asia spełniła swoje fantazje.

Asia jest w traumie. Nie zgłasza nigdzie gwałtu, a gdy kilka tygodni później okazuje się, że jest w ciąży – nie może jej usunąć. A mogłaby móc. Wystarczyłoby, żeby mogła bez podawania przyczyny przerwać ciążę. Żeby mogła dokonać tego wyboru. Bo w przypadku zajścia w ciążę żadnego wyboru nie miała.

A to tylko jeden dramat jednej Asi. Dodajmy do tego kobiety w przemocowych związkach, gwałty małżeńskie, dziesiątki, jeśli nie setki dramatów, których nie da się zamknąć w ustawie.

Każda decyzja o terminacji ciąży to wybór. Wybór, który może być kobiecym życzeniem, może być kobiecym żądaniem. Ale jest to wybór, do którego kobieta musi mieć prawo.

*https://feminoteka.pl/wp-content/uploads/2016/04/dosc_milczenia.pdf

Dzień po walentynkach jest lżej // Inga Lipińska

Dzień po walentynkach jest lżej. Minął ten dziwny dzień, gdzie wszystkie witryny sklepów toną w czerwieni, media społecznościowe zalewane serduszkami… Kult szczęśliwych par. Po przemocowym związku to bolesne święto. Często kobieta zostaje sama z dziećmi, patrzy na ich zazdrosne oczy zerkające na ojców na placu zabaw. Żyje dla dzieci. Dla siebie jeszcze nie potrafi. Były partner przekonał ją, że nie ma praw. Dopiero się uczy być znów kobietą. W teorii wie, że nią jest. Walentynki znów pokazują, że gorszą – bo samą.

Często następstwem przemocy są problemy psychiczne – zespół stresu pourazowego i depresja. W takim stanie ciężko funkcjonować na poziomie minimalnym. A większość naszych klientek jest na polu walk sądowych z przeciwnikiem, który nie stosuje żadnych zasad fair play. Mają problemy finansowe, mieszkaniowe i małe dzieci.

One muszą sobie radzić, zakładają maskę dzielnej matki Polki i chowają swój ból w środku. Pozwalają mu wyjść tylko w samotności. Gdy nikt nie widzi. Bo przecież muszą sobie dawać radę i mimo wszystko być szczęśliwe. Społeczeństwo tego od nich oczekuje.

Św. Walenty jest patronem osób chorych psychicznie. Właściwie nie stosuje się już tego określenia, bo stygmatyzuje. Lepiej mówić o osobach z doświadczeniem kryzysu psychicznego. Może by tak dla odmiany w tym dniu szerzyć wiedzę o tych problemach zdrowotnych? O tym, że przemoc pozostawia często takie ślady. Bo siniaki i złamane kości regenerują się szybciej niż rany w pamięci. Często latami są ropiejąca raną. Potrzeba wiele czasu i wsparcia, by stały się blizną.

Na depresję w Polsce cierpi 1,5 mln osób, jest to 3-4% chorób psychicznych. Pomnóżcie sobie, a zobaczycie, ile osób w naszym kraju ma choroby z tej dziedziny.

Dane z 2020 roku mówią, że 20% Polaków to single. Czemu więc 14 lutego tak wszyscy trąbią o miłości, a na temat kryzysów psychicznych nabieramy wody w usta? Badanie EZOP przeprowadzone zgodnie z metodologią Światowej Organizacji Zdrowia wskazuje 23,4% naszych rodaków ma zaburzenie psychiczne zgodnie z klasyfikacja chorób ICD-10. Nie są to niestety najświeższe dane, a te na pewno są wyższe, bo pandemia negatywnie wpłynęła na kondycję psychiczną ludzi. Przyszłe badania pokażą jak bardzo. Nasiliła się też przemoc domowa. Po jej doświadczeniu nic już nie jest takie samo.

Opieka psychiatryczna, psychologiczna i terapeutyczna w Polsce jest w tragicznym stanie. Na wizytę czeka się miesiącami. A mnóstwo osób potrzebujących pomocy nie zgłasza się po nią, bo w naszym kraju wiąże się to ze stygmatyzacją.

Najwyższy czas mówić głośno o problemie i jasno: to nie jest wstyd. Każda z nas doświadcza w pewnym etapie życia ciężkich przeżyć. Każda z nas może potrzebować pomocy specjalistów z tej dziedziny.

Kobiety z doświadczeniem przemocy – gwałtu, znęcania się przez najbliższą osobę, molestowania w dzieciństwie – zawsze noszą w sobie pamięć tych traumatycznych zdarzeń. Często nie chcą budować związku. Czasem nie potrafią nigdy zaufać drugiej osobie. Czasem po 20, a nawet 30 latach od zdarzeń nadal mają koszmary. Nie mówią o nich nikomu, są same z demonami z przeszłości.

Czy społeczeństwo potrzebuje 14 lutego powodzi serduszek, czy może lepsze byłoby okazanie akceptacji i wsparcia osobom, które potrzebują leczenia?

Bo jest ich mnóstwo. Spotykamy je w pracy, w szkole, na ulicy. Kryją się pod maską w obawie przed wykluczeniem społecznym.

Skoro św. Walenty nie jest patronem wyłącznie zakochanych, to właściwie wszyscy doświadczający kryzysu psychicznego również powinni tego dnia świętować. Ale nikomu z nich nie jest do śmiechu. Warto postarać się, żeby przynajmniej nie musieli ukrywać swoich problemów przed światem.

Dla dobra dzieci… // adw. Małgorzata Tatucha

Dla dobra dzieci…

… to argument, który bardzo często pojawia się w wypowiedziach kobiet szukających pomocy w Centrum Praw Kobiet, próbujących zracjonalizować zwłokę w podjęciu decyzji o rozstaniu z partnerem. Te rozmowy prowadzimy często wtedy, gdy dzieci są już dorosłe, bądź za chwile tę dorosłość osiągną i – zdaniem ich matek – nie doceniają tego, że postanowiły one wytrwać u boku przemocowego partnera, aby tylko pociechy wychowywały się w pełnej rodzinie. Zdarza się, że wychowane w przemocowej rodzinie dzieci same stają się sprawcami przemocy wobec matek, odwracają się od nich, odmawiają wsparcia w chorobie, biedzie. Opowiadające te historie kobiety mają poczucie zmarnowanego życia, pytają „Gdzie popełniłam błąd? Czy to moja wina?”.

Zatem jak to się dzieje, że tak często spotykamy kobiety właśnie w tym momencie ich życia, kiedy zostają same, nierozumiane i odepchnięte przez najbliższych, nierzadko w bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej, borykające się z kłopotami zdrowotnymi, mieszkaniowymi, zawodowymi?

Odpowiedź jest prosta: reagują zbyt późno na przemoc, której doświadczały często od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. Dlaczego nie reagowały na czas? Ponieważ wychowały się w kulturze tolerancji dla przemocy wobec dziewczynek i kobiet na każdej płaszczyźnie życia, nadto nasączono je narracją obarczania kobiet odpowiedzialnością za to, że stają się ofiarami przemocy. Co gorsza, to rzeczywistość, w jakiej funkcjonowała lwia część osób odpowiedzialnych za udzielanie tym kobietom wsparcia, czyli pracowników pomocy społecznej, policjantów, prokuratorów, adwokatów, sędziów, którzy również nie zareagowali w porę, albo ich reakcja była nieadekwatna do sytuacji.

Z przykrością stwierdzam, że relacje naszych pań wpisują się często w następujący schemat: kiedy, jako młode matki, poświęcały się opiece nad dziećmi, a ich mężowie/partnerzy realizowali się zawodowo i wylewali swoje frustracje w zaciszu domowego ogniska, mówiono tym kobietom, że „siedzą w domu”, nie mają kierownika ani „dead line’ów”, nie zarabiają pieniędzy, nie znają prawdziwego życia, zatem winne są swoim partnerom wdzięczność i posłuszeństwo za to, że je utrzymują. Kiedy wróciły do pracy zawodowej, podział obowiązków w domu często nie ulegał jednak zmianie: oni byli odpowiedzialni za zarabianie pieniędzy, a one – za dopilnowanie dzieci, wywiadówki, zakupy, obiady, porządki… Dochody kobiet były mizerne z powodu konieczności sprawowania opieki nad często chorymi dziećmi, licznych zwolnień lekarskich, czy przerwach w zatrudnieniu spowodowanych brakiem dyspozycyjności.

Przemoc pojawiła się zwykle niemalże niezauważona: początkowo jako drobna uszczypliwość, że koszula źle wyprasowana, że zupa odrobinę przesolona. Potem było oczekiwanie, aby po każdych zakupach kobieta okazała paragon, bo „za dużo wydajesz”, „gdzie podziewają się te pieniądze”, „musimy mieć kontrolę nad wydatkami”. To wszystko okraszone nierzadko złośliwościami na temat trwonienia czasu na pogawędki z siostrą/matką/koleżanką, kontrolowanie w związku z tym telefonu i poczty elektronicznej. Wymuszanie seksu często nie było postrzegane jako forma przemocy, bo przecież to jeden z małżeńskich/partnerskich obowiązków. Poszturchiwanie, spoliczkowanie, kopniak – to z powodu alkoholu, to wódka była odpowiedzialna za agresję, ale on przecież ma tak odpowiedzialny i stresujący zawód, te kilka drinków na wieczór to przecież na rozluźnienie…

Optyka kobiet funkcjonujących w tych warunkach jest często taka: zawsze może być gorzej, nie bije mnie przecież (albo nie bije tak mocno), dobrze zarabia (choć nie wiem, ile i nie mam dostępu do jego konta, bo nie potrafię rozsądnie gospodarować pieniędzmi), dzieci mają wszystko, ale przede wszystkim wychowują się w pełnej rodzinie. To przykre, że nikt mnie nie docenia, że moje potrzeby są marginalizowane, ale najważniejsze, aby dzieciom niczego nie brakowało. Gdybym zdecydowała się odejść, nie poradzę sobie finansowo, nie mam oszczędności, nie zapewnię dzieciom takich warunków, w jakich teraz funkcjonują, nie znajdę przecież dobrze płatnej pracy w tym wieku i z tym doświadczeniem, nie mogę wyrządzić im takiej krzywdy. Zresztą, kto mi uwierzy, że on jest przemocowy? Przez tyle lat dbałam o nasz wizerunek idealnej rodziny, nigdy nikomu nie poskarżyłam się na jego zachowanie.

Mijają lata, a dzieci obserwują takie oto zjawisko: ojciec pracuje, to dzięki jego wysiłkom wyjeżdżamy na drogie wakacje i mamy najnowsze modele telefonów; matka niewydolna finansowo i zawodowo, bez ojca zginie, nawet domu do końca nie ogarnia; chcemy być tacy, jak ojciec – silni, dominujący, pragniemy kariery i pieniędzy, nie chcemy holować za sobą życiowych nieudaczników.

Efekt? Kiedy mężczyzna decyduje się odejść, bądź jest do tego zmuszony np. w związku z toczącym się postępowaniem karnym w przedmiocie znęcania nad partnerką, dzieci podążają za nim, jako za osobą dysponującym zapleczem finansowym, a także pokrzywdzonym w związku z niesłusznymi oskarżeniami matki, której przez tyle lat niczego nie brakowało i nic nie przeszkadzało, aż tu nagle zarzuca „przemoc”… Kobieta – mimo iż poświęciła swoje dorosłe życie na wychowanie dzieci i prowadzenie domu – traktowana jest jako pasożyt, który – domagając się od byłego męża alimentów, czy sprawiedliwego podziału majątku – liczy na „rentę po mężu/partnerze”.

Czy te historie mogły potoczyć się inaczej? Być może. Co jednak jest najistotniejsze – sam fakt, że wysłuchałyśmy ich tak wiele, świadczy o tym, iż indywidualne cechy każdej z tych kobiet miały tu marginalne znaczenie. Tymczasem niemalże wszystkie te kobiety przede wszystkim siebie postrzegają, jako przyczynę wszelkich problemów w małżeństwie/związku partnerskim, co często jest owocem niestrudzonych „wysiłków” ich mężów/partnerów.

To wyzwanie dla nas. Wiele pań – dzięki naszej skromnej pomocy – odzyskało kontrolę nad swoim życiem i – mimo, iż wcześniej nie śmiały o tym nawet marzyć – odrodziło się na gruncie osobistym, zawodowym, ekonomicznym, odnosi sukcesy i cieszy się tzw. świętym spokojem.

Naszą ambicją jest, aby przywołany wyżej schemat powielany był jak najrzadziej. Stąd akcje edukacyjne, liczne publikacje, wsparcie specjalistów w Centrum Praw Kobiet. Walczymy o prawa kobiet, o ich godność, zwalczamy stereotypowe myślenie i przemoc instytucjonalną. Wierzymy, że skutecznie działamy na polu edukacji i pomocy kobietom, aby miały siłę podejmować trudne decyzje, potrafiły przewidzieć ich konsekwencje, nie dezerterowały przed nowymi wyzwaniami i opierały się naciskom ze strony rodziny, znajomych, kościoła, którzy zwykle „wiedzą lepiej”.

Rok 2021 przyniósł nam nowe wyzwania. Wyrokiem TK ograniczono podstawowe prawa człowieka w Polsce, co z całą pewnością skutkować będzie cierpieniem wielu kobiet. Jak powiedział Albert Einstein „Przemoc niekiedy pozwala rozprawić się szybko z jakimiś przeszkodami, ale nie jest zdolna czegokolwiek stworzyć” i tą myśl dedykujemy politykom, którzy przyczynili się do aktualnej sytuacji.

Pomoc w czasie pandemii Pomoc w czasie pandemii