Po to mnie sobie żonę wziął do ołtarza, żebym była dobrą żoną – wywiad z Anitą // Agnieszka Wesołowska

15 kwietnia 2021
Kategoria: Wywiad

Blok. Domofon nie działa. Nie szkodzi, Anita uprzedzała mnie o tym, a ktoś akurat wychodzi. Wjeżdżam na 8. piętro. Drzwi otwiera przepiękna blondynka. Wąskim, długim przedpokojem prowadzi mnie do saloniku. Proponuje herbatę. Wychodzi, by ją zaparzyć. Wykonuję czynności przygotowawcze, rozkładam laptop, moszczę się na kanapie. Na półkach i ścianach mnóstwo zdjęć rodzinnych, ślubnych, z dziećmi, bez dzieci, w większym gronie. Jest też ufryzowana blondynka w bufiastej sukni ślubnej idąca pod rękę ze szczupłym mężczyzną w okularach.

Anita wraca z herbatą. Siadamy przy zbyt wysokim stoliku przykrytym serwetą. Bezpowrotnie zapadam się w fotel. Blat sterczy mi nad czołem.

Patrzę na zdjęcia.

Ach, to… To rodziców… To ich mieszkanie. Rodzice porozstawiali tu fotografie wszystkich dzieci i wnuków. Bo nas jest czworo. Ooo, tam siostra z mężem, tu rodzice ze wszystkimi dziećmi… A tu…

Anita macha dłonią.

… tu wnuki.

Wskazuję blondynkę z mężem.

To pani?

Tooo? Nie, to szwagierka. O, tam też.

Więc na żadnym ze zdjęć nie ma jej z mężem. Czuję ulgę.

Jak się pani tu mieszka?

Anita uśmiecha się. Jest jedną z najpiękniejszych kobiet jakie spotkałam w życiu. Delikatna, dość wysoka, subtelne rysy, oszczędne ruchy, wąskie, kruche ramiona. Jej uśmiech jest zachwycający, patrzy się na niego z przyjemnością. Jej emocje odczytuję na podstawie drobnych ruchów dłoni, subtelnych zmian napięcia głosu, ruchu powiek.

Na razie jestem u rodziców. Trochę jest mi tu niezręcznie i nieswojo. Wie pani, jak to jest z człowiekiem, który miał swoje garnki, talerze i łóżko. Tak, jestem wdzięczna, że mogę tu być, ale wiadomo – jestem tu gościem. To są bliscy mi ludzie, rodzice, ale mimo to nie czuję się na swoim.

Anita znów uśmiecha się do mnie.

Gdybym zaczęła płakać…

Macham ręką z lekceważeniem.

Wszyscy płaczą. To normalne. Jeśli pani chce, proszę płakać, ile wlezie.

Anita uśmiecha się znów. Poznaję, że chciała płakać po tym, że lekko pociemniała jej twarz. I oczy, oczy miały przez sekundę dziwny wyraz. Bez uśmiechu.

Jest już pani po rozwodzie?

Nie, rozwód jest na razie na etapie początkowym, odbędzie się pierwsza rozprawa. To początek drogi.

Wystąpiła pani o rozwód z orzeczeniem o winie?

Nie, rozwód na razie bez orzekania o winie, ustaliłam to z adwokatką, chyba że mąż będzie robił problemy, wtedy zmienimy pozew.

A spodziewa się pani, że będzie robił problemy?

No, może, może…

Jak się zachowuje?

Na razie nie dopuszcza myśli o rozwodzie, cały czas prosi, błaga, całuje po rękach, żebym nie robiła tego dziecku. Mówi mi, żebym nie zabierała jej domu, jej pokoju, bo ona ma tam cały świat, że krzywdzę dziecko. Przysięga, że on wszystko zrobi, wszystkiego się podejmie. Zgłosił się na jakąś terapię, na którą uczęszcza i prosi, żebym razem z nim chodziła na tę terapię.

Rozciągam usta w złośliwym uśmiechu. Mrużę oczy. Upewniam się, że Anita widzi moje grymasy. Chcę, żeby wiedziała, co sądzę o wspólnym chodzeniu ofiary i kata na terapię dla sprawców przemocy i poczuła się przy mnie swobodnie.

Jak długo trwało jego złe postępowanie?

Ania obejmuje dłońmi ramiona, opiera się o kolana. Uśmiecha się.

PARĘ LAT zachowywał się źle.

Rzuca na mnie spojrzenie.

Wyprowadzałam się z domu sześć razy. Wiem, ciężko w to uwierzyć. Mnie samej ciężko to ogarnąć. Teraz zbliża się sąd, a ja nigdy nie byłam w sądzie, chyba po prostu tam wejdę i się poryczę. Odczuwam żal, że mi się dom rozwalił.

Myśli pani, że z pani powodu się rozwalił?

Nie, nie, nie z mojego, nie z mojej winy.

Podnosi wzrok i uśmiecha się kącikiem ust z rozpaczą.

Będę płakać.

Ale nie płacze. Mówi powoli i spokojnie. Dopiero teraz, gdy patrzę jak NIE płacze, rozumiem, jak bardzo była poruszona otwierając mi drzwi przed paroma minutami.

Można było normalnie żyć, żeby tylko mężuś kochany zrozumiał, że trzeba szanować drugą osobę. Ale po sześciu wyprowadzkach, jak się w tym tkwi…

Teraz powinna się rozszlochać. Po prostu zawiesza głos.

Mąż pije?

Nie, jest niepijący, niepalący. Najbardziej dokuczliwa dla mnie była przemoc psychiczna. Najbardziej mnie to właśnie sponiewierało. To obwinianie, poniżanie, szydzenie, straszenie, groźby, na oczach dziecka, bo w ogóle się nie hamował, nie zreflektował się. Wplątywał w to dziecko, mówił „to wszystko twoja wina, zobacz do czego doprowadziłaś”.

Ile lat ma dziecko?

Teraz 6 lat, córka. Mąż teraz zgrywa dobrego tatusia, kładzie jej do głowy, że mama jest zła.

Zabrania mu pani kontaktów z dzieckiem?

Nie. Wiem, że córka potrzebuje tych kontaktów, nie chcę jej tego ograniczać, „nie zobaczysz tatusia, bo ja z tatusiem się kłócę”. Podejrzewam jednak, że gdy ją bierze, mówi „mama jest zła, bo mama nie chce wrócić, bo mama… ”.

Od czego się to zaczęło? Czy już przed ślubem widziała pani jakieś niepokojące sygnały?

Nie, nie ciągnęło się przed ślubem. Dałam się złapać w pułapkę, patrzyłam na wizerunek fajnej rodzinki, takiej śmiesznej, takiej sympatycznej, takiej luźnej. Nie miałam pojęcia, że jego rodzice całe życie mieli przemoc w domu. On to powielił. Teściowa teraz jest dumna, że dla dobra dzieci nie odeszła od męża, pewnie czegoś takiego oczekiwała ode mnie. Teraz mi płacze w rękę, że jest wrakiem człowieka, bo dzieci jej nienawidzą.

Dzieci?

Mój mąż ma siostrę w wieku studenckim. Dzieci napatrzyły się, jak ojciec nie szanuje matki, bije, poniewiera. Teściowa nigdy nie pracowała, była żoną górnika, sprzątanie, gotowanie, usługiwanie wszystkim. Potem teść sprowadził rodzinę tu, pływał na morzu, a ona dalej przy domu. Poświęciła życie dla domu, męża i dzieci. A teraz płacze, że ona jest tylko do sprzątania, że do niczego się nie nadaje, że niczego w życiu nie osiągnęła. Dzieci mają ją w głębokim poszanowaniu, tym bardziej, że mają tam konflikty odnośnie pieniędzy. Mąż od samego początku, od ślubu darł koty z rodzicami, że mu nie pomogli, że nie dali pieniędzy, że nie kupili mieszkania, że sam wszystko musiał, a oni mieszkali sami w wielkim domu. Nie dogadują się. Nienawidzą się, on zawsze otwarcie o tym mówił, demonstrował. Gdyby pani zobaczyła jak on z nimi rozmawia, te bluzgi…! Na mnie wyładowywał się za swojego ojca, na dziecku. Mówił „pamiętaj, że babcia i dziadek to świnie!”. Wracając z wizyt darł się całą drogę „…uj, …urwa!!!”, walił w kierownicę, krzyczał, że zerwie z nimi kontakty. Ja starałam się zachować z teściami w miarę normalne stosunki, a on ode mnie oczekiwał, że będę lojalną żoną i będę trzymać jego stronę.

Często się to powtarzało?

Wracał po swoją porcję nienawiści co jakiś czas.

Raz w roku? Przy okazji świąt?

Co tydzień, czasem dwa. Zabierał nas ze sobą na spektakle nienawiści.

Po co tam jeździł? Jaki był powód?

Zazwyczaj jechaliśmy, żeby ich odwiedzić. Ot, nie było co robić, zobaczymy, co u dziadków słychać. Jeśli było ciepło, to Monisia miała pobiegać na powietrzu, w ogródku, pobawić się na huśtawce. Teść pracuje w dużej sieci handlowej, często przekazywał nam produkty spożywcze. M.in. po to jeździliśmy. Ale za każdym razem mąż wyzywał i psioczył na ojca. Mówiłam mu „ja nie chcę, żebyś ty tam jeździł po te rzeczy, bo ja nie chcę tego oglądać. Ledwo tam wejdziemy, a zaczynasz wrzeszczeć”. On tłumaczył, że rodzice go denerwują, wkurzają, że nigdy mu nie pomagali, że sami sobie wybudowali wielką chałupę, jakieś materace za 20 tysięcy, odkurzacze luksusowe.

Jak te awantury się zaczynały? Od razu zaczynali na siebie wrzeszczeć?

Nie, najpierw „cześć-cześć, co u was słychać, co u was?”. Mąż szedł na dół do garażu rozmówić się teściem i tam musiało zaczynać się coś. Że za mało produktów, że czemu tak mało, przecież ma za darmo i od tego się zaczynało. Potem z garażu do kuchni i stamtąd do teściowej – „ty nie znasz życia, dzieci z domu wygoniłaś, głupia jesteś, nie odzywaj się”.

Jak to było u teściów? Teść bił żonę?

Teść teściową tak bił, że ona popadała w depresję. Poza tym dokuczanie, dręczenie. Miał ją za nic, za służącą, za popychadło. Czy bił dzieci – chyba nie. Nawet jeśli, to ich nie katował. Teściowa prócz tego, że musiała przetrwać z mężem bijącym i pijącym, to jeszcze musiała radzić sobie z wychowaniem dzieci. Mąż, ich syn, był chyba odsunięty, odtrącony przez ojca. Teścia całymi dniami nie było, był zimny wobec syna.

Teść pił?

Tak, kiedyś tak.

Jak długo się pani zgadzała na to, by jeździć z mężem do teściów?

Były momenty, że mąż mówi – jedziemy do teściów. Ja na to: „nie, nie będę oglądać twoich występów. Albo jedziemy i normalnie się zachowujesz, albo nie jadę”. No to on, że sam, że jedzie z dzieckiem. „Nie, nie bierz dziecka, jaki ty jej przykład dajesz, po co ona ma tam jechać?” Po czym jechaliśmy razem.

I wciąż chodziło o to samo?

Te wybuchy to była cały czas ta sama płyta – nie ułatwili mu życia, nie dali, nie dbali, za mało dostawał pieniędzy, przez nich ma gorsze życie…

A ma gorsze życie?

Anita naprawdę rozważa tę kwestię.

No, w porównaniu z nimi to może ma… Oni mają wypasiony dom z ogródkiem, samochód nowy, pieniędzy pewnie też wystarczająco. Gdy oni próbowali coś mu wytłumaczyć, że „przecież pomogliśmy, sam powinieneś zarobić” i potem „powinieneś się odchudzić” – bo mąż bardzo utył i zapuścił się – „sam zadbać, dodatkową pracę mieć, dlaczego tak wciąż narzekasz” – natychmiast zaczynały się pyskówki.

Jak Monisia reagowała na te awantury?

Starałam się córkę albo odsuwać, albo brałam do ogródka, na huśtawkę: „chodź, Monisiu, pójdziemy sobie coś porobić”, ale wiadomo, że słuchała. Dostrzegała, że tak nie powinno być, że tata wciąż krzyczy, wrzeszczy, awanturuje się. Była niezadowolona. Za każdym razem mieliśmy taki sam scenariusz powrotu z wizyty u teściów – mąż wali w kierownicę i wrzeszczy.

Poprzednio Anita połykała część wulgaryzmów, które cytowała za mężem, teraz tylko ścisza głos.

„Dziadek chuj, babcia kurwa!!! Z całych sił nienawidzę ich za to, co mi zrobili i jak mnie skrzywdzili!!!” Przyjeżdżaliśmy do domu i powoli się oczyszczał przez krzyk, przez wrzask, przez wykrzyczenie się, przycichał, przycichał… Ale gdy zostawałam w domu, a on od nich wracał, to na nas potrafił przenieść tę całą nienawiść. Przychodził do domu i zaczynał kląć – „kurwa, chuj, nienawidzę go. Ja go nienawidzę, ja go zabiję”. Wyżył się na kwiatku, który hodowałam przez 7 lat i go połamał. Zaczął wrzeszczeć na mnie „po co ci te kwiatki, kurwa, po co ci te kwiatki, tu nie ma miejsca, zabierz to stąd!”.

Anita jest w miarę swobodna i spokojna. Przy opowieści o kwiatku ciemnieje i skuli się. Przy końcu zdania jakby dławi się. Patrzę na roślinę stojącą w kącie salonu w domu rodziców Anity. Zielona. Podparta. Piękna. Musi mieć dużo miłości.

Kiedy zaczął panią bić?

Anita siedzi prawie cały czas w jednej pozycji, prawie nie zmieniając układu rąk, nie poruszając nogami. Lekko przesuwa się tylko, czasem chowa się wsuwając głowę między ramiona lub pochylając się nieznacznie. Ale patrzę na nią i mam wrażenie, że przykrywa głowę ramionami. Wrażenie jest tak silne, że przez chwilę nie notuję, choć mówi rzeczy ważne.

Zaczęło się tak po ślubie. Tak, rok po ślubie, równo, wtedy pierwszy raz wyprowadziłam się z domu. Nie było jeszcze dziecka, byliśmy sami. To nie było takie straszne bicie, ale popychanie, poszturchiwanie, krzyki, wyzwiska.

Anita uśmiecha się, chyba niespodziewanie dla samej siebie. Absurd. Rozumie absurd swoich słów. „To nie było takie straszne bicie”.  Wszystko jest względne.

No tak, wiem jak to brzmi. „Nie takie straszne”… Kto by się tym teraz przejął…?

Czemu pani wróciła?

Tydzień mnie nie było w domu, a wróciłam, bo się okazało, że jestem w ciąży. Mąż był zachwycony, cały w euforii, „będzie lepiej, będzie inaczej, będzie cudownie!”.

Jaki pani rodzice mieli stosunek do tego, co się wydarzyło?

Od początku mówili, że to jest nie w porządku, tak nie powinno być. Moja mama zadzwoniła do teściowej – „musimy się spotkać, porozmawiać, jest jakiś problem między dziećmi”. Teściowa – „nie będę się wtrącać, sami muszą sobie rozwiązać problem”. A mój mąż – „jak sobie wyszła z domu, to sobie ma wrócić – nie będę błagał”.

To jak ten powrót wyglądał? Nie błagał?

W ciągu tego tygodnia, zrobiłam test i wyszło że jestem w ciąży… I chyba wróciłam, powiedziałam mu o tym… Był wniebowzięty: „kocham cię, kocham, dziecko, wspaniale, będzie cudownie, jestem szczęśliwy!”.

A kiedy znów okazało się, że nie jest cudownie?

Chyba jak się urodziła mała… Z tego co pamiętam, córka należała do niekłopotliwych dzieci. Nie zarywaliśmy nocy, była spokojnym dzieckiem, nie wymagającym wiele wysiłku. Naprawdę spokojne, grzeczne dziecko. Oczywiście byłam bardziej zaabsorbowana niż zwykle. Ja siedziałam w domu, on chodził do pracy. Poczuł się odtrącony i odrzucony, choć naprawdę nie miał powodów. Na pewno nie zachowywałam się tak, że odtrąciłam go i byłam wpatrzona tylko w dziecko. Zdradził mnie, poszedł do innej pani, bo to dla mnie miała być kara.

Anita wbija wzrok w podłogę. Mówi powoli, spokojnie, starannie dobierając słowa. Właśnie teraz płacze – tak myślę…

Szczegółowo mi to wytłumaczył, że on do niej idzie, co oni razem robią. Myślałam, że umrę, specjalnie katował mnie swoimi opowieściami, żeby mnie ukarać, żebym zrozumiała, jaką mam być żoną, bo jestem zła.   Strasznie ciężko to przeżyłam, ale on jednocześnie domagał się swoich praw męża. Bo jak nie, to on sobie znajdzie… jak on to mówił… „łamistrajka”. Znajdzie sobie „łamistrajka”. Bo on po to sobie żonę brał. Żeby mu żona służyła. To było wyniesione z domu, żona miała służyć w domu, w łóżku, ugotować, po to mnie sobie żonę wziął do ołtarza, żebym była dobrą żoną.

Kiedy zaczęło się bicie?

No, to nie było początkowo takie wielkie bicie…

Anita się śmieje dyskretnie. Obie się śmiejemy, coraz bardziej pokładamy się ze śmiechu. Omawiamy chaotycznie różnice pomiędzy „biciem”, „drobnym biciem” a „jeszcze nie biciem”.

Gdy byłam w ciąży ze dwa, ze trzy razy zdarzyło się, że mnie za włosy szarpał, popchnął. Częściej mnie szkolił i trenował w posłuszeństwie. Pamiętam, że z brzuchem, w 9 miesiącu, podłogę ścierałam, a on leżał sobie przy telewizorze. To z czasem przybierało na sile, na częstotliwości, coraz częściej, mocniej, nie kontrolował się. Brnął jak ślepy w amoku. Pod byle pretekstem dostawał furii, wychodziła mu piana na ustach.

Próbowała pani protestować, przeciwstawiać się?

No, jasne, że próbowałam rozmawiać. Ale rozmowy nasze przebiegały w ten sam sposób. Ja mówiłam – „nie chcę, żebyś tak i tak robił, to mnie męczy, drażni, nie mogę tego znieść”. On wtedy zaczynał mnie wyzywać – „kurwo, szmato, wypierdalaj do mamusi”. Próbował zastraszyć, zgnębić.

Udawało mu się?

Coraz bardziej…

Sześć razy się pani wyprowadzała – dlaczego za każdym razem pani wracała?

Z prostych powodów. Wracałam, bo chciałam dać mu kolejną szansę. Łudziłam się, że coś zrozumie… Chciałam dać ojca dziecku, utrzymać w całości rodzinę.

Miała pani jakiś powód, by wierzyć za każdym razem, że on jednak się zmieni?

Tylko obietnice. Za drugim razem, córka była mała, bardzo krótko mnie nie było. Uciekłam tylko na jeden dzień, a na drugi wróciłam. To było w sylwestra. Taką mi awanturę urządził, że dziecko trzęsło się z płaczu, nie mogłam jej uspokoić. Wieczorem przyjechał. Zlekceważył wszystko – „przesadzasz, nie chciałem”.

Wszedł tu, do rodziców, po panią?

Tak, jeszcze wchodził tu…

A pani rodzice nie chcieli go zabić?

Bo ja bym chciała.

No, chcieli, nie chcieli go tu widzieć. Wtedy jeszcze w miarę cywilizowany sposób się zachowywał. Rodzice już wtedy patrzyli a niego z dużym dystansem, byli źli, mieli pretensje, ale patrzyli na moje reakcje. Nie byli zadowoleni, że wracam do niego, ale powiedzieli „no trudno. To twoje życie”. Potem to był ciąg moich wyprowadzek. Ciąg, który się zaczął w 2006 roku przed świętami Bożego Narodzenia. Monisia miała wtedy 2,5-3 latka. Mąż mi znów awanturę urządził, tłukł mnie po brzuchu, po głowie, powiedziałam sobie dosyć, wyprowadziłam się do rodziców. Poszłam do pracy, dziecko zostało z moimi rodzicami. On wrócił z nocki – bo wtedy pracował w systemie zmianowym – zobaczył, że nas nie ma i przyjechał tutaj odebrać dziecko. Znam to tylko z opowiadań mamy. Mama mówi, że nie da mu Monisi. „Ja ci nie dam Monisi, bo coś między nami się złego wydarzyło”.

Anita ścisza głos, zaczyna mówić wolniej, spokojniej, starając się precyzyjnie wymawiać każde słowo, jakby były cennymi przedmiotami, których nie wolno upuścić.

Urządził awanturę, poturbował moja mamę. Darł się godzinę, wyzywał, wybił jej palec. Mama sięgnęła po telefon, mówiąc, że dzwoni po policję. On na to – „policję? To ja przyjadę z policją!”. Mój ojciec w ostatnim momencie zamknął się z Monisią w łazience.

Mała zsikała się ze strachu.

Bałam się wyjść z pracy, bałam się, że będzie na mnie czekał i coś mi zrobi. Zadzwoniłam po teściową. Teściowa mówi, że przyjedzie po mnie samochodem. Opowiedziałam, co się stało. Ona na to, że mnie rozumie, muszę to zgłosić na policję, powinnam zażądać od niego leczenia. Przyjechała, weszła tu ze mną, z moją mamą zaczęły płakać, teściowa szlochała, że jest jej wstyd, że to jej syn… Poszła. Nie minął jeden dzień i teściowa zmieniła front o 180 stopni. Stwierdziła, że to moja mama rozbija nasze małżeństwo, że jaka policja, że to ewentualnie ja powinnam się leczyć, bo to ja jestem słaba psychicznie i nie wytrzymuję napięć. Pojechałyśmy z mamą same na drugi dzień na komisariat. Zbliżała się wigilia. Policjant namawiał nas – „załóżcie sprawę”.

I założyłyście?

Nie, nie chciałyśmy robić tego mężowi i zięciowi przed wigilią.

Policjant poprosił nas o numer telefonu męża, powiedział, że zadzwoni do niego i porozmawia sobie z nim.

Jaki był ten policjant?

Dość rozsądny. Dość rozsądnie mówił i można było się z nim dogadać. I jakąś konkretną propozycję podał. Miałam z nim okazję dwukrotnie rozmawiać, podał mi swój numer, że jeśli bym potrzebowała pomocy, to on jest do dyspozycji. Wtedy było naprawdę w porządku. Potem miałam o wiele gorsze kontakty z policją, a dzielnicowi to już masakra. Mąż po telefonie z panem policjantem wysłał smsa, jak mogłam donieść na niego. „Ty na własnego męża poszłaś donieść na policję!”.

Anita milknie na ułamek chwili, zakłóca rytm parlanda o biciu i poniżaniu. Zamyśla się nad czymś. I zamyślona mówi:

Potem wróciłam do domu na święta, do domu.

DLACZEGO?

Anita leciutko wzrusza ramionami. Zdaje się, że tłumaczy TAMTĄ kobietę, którą wróciła na święta do swojego oprawcy.

Byłam u teściów z małą w pierwszy dzień świąt.

DLACZEGO pani do nich poszła?

Święta… Zaprosili mnie. Jego też, ale on siedział sam w domu, bo skoro żona go opuściła, to on SAM spędzi święta i SAM w domu będzie miał wigilię. Mieli do mnie pretensje, że poszłam na policję. Zaczęli ze mną gadać „a czemu nie chcesz wrócić do domu, z Adamem rozmawiać, czemu… A może byś jednak porozmawiała z Adamem?”. Powiedziałam teściom – „nie ma problemu, mogę z mężem porozmawiać”. Byłam po kilku lampkach wina, emocje mi puściły. Teść nas odwiózł do domu – w święta emocje wzięły górę. To wino, on klękał… Całował mnie po rękach… „Wróć, wróć, przepraszam cię bardzo, Pan Bóg mnie wysłuchał, nareszcie mam święta! ” I wróciłam… W połowie stycznia znów się wyprowadziłam.

Rozlewam herbatę, na siebie, na kanapę, na laptop. Jak dobrze. Coś się dzieje, Anita podaje mi serwetki. Nie mogę już pracować na komputerze. Przestawiam się na tradycyjne notatki. Szara mgła, która skupiała się wokół Anity, powoli się rozjaśnia. Przez chwilę znów rozmawiamy swobodnie. 

Teściowa po świętach znów zadzwoniła, tu, do rodziców. Zalała moją mamę toną rynsztokowych obelg, obwiniając ją o rozbijanie naszego małżeństwa.

Dlaczego mama nie rzuciła słuchawką?

Anita uśmiecha się niemalże lekko.

Może była zaskoczona.

Uprzejmi ludzie wysłuchują tego, co im inni mówią przez telefon…

Anita zamyśla się.

Ja też chciałam być uprzejma. Chciałam być w porządku. Byłam kulturalna, tak mnie wychowano. Starałam się szanować teściów, byłam wyrozumiała, aż za bardzo. Wszystkim wkoło dogodzić, ale sobie nie. Żeby teściowie, mężuś… A ja to już nie za bardzo.

Po tym jak teściowa dzwoniła z awanturą znów uciekłam z domu. A potem wróciłam. Wiem.

Anita uśmiecha się pięknym, pogodnym uśmiechem w pociemniałej twarzy.

Wiem, jestem niezrównoważona.

Gorąco zaprzeczam.

Rzucał mi groźby – że będę leżeć 5 metrów pod ziemią, on będzie w pierdlu, córka w domu publicznym, moim rodzicom połamie nogi, a mojemu bratu spali firmę. Żyliśmy… Żyliśmy w koszmarnej psychozabawie.

Anita przypomina sobie, że ma notes z zapiskami z tego okresu. Wychodzi na chwilę po notatki. Teraz opowiada, posługując się swoimi zapiskami.

Zażądał ode mnie, żebym odwołała swoje zgłoszenie na komisariacie. Nie chciał wierzyć, że nie złożyłyśmy żadnej skargi, chciał, żebym wycofała swoje zeznania. Nie zgodził się na to, by pójść na jakąkolwiek terapię. „Jeśli jesteś słaba psychicznie, to sama idź” – ale na to też ostatecznie się nie zgodził. Zwalał na mnie całą winę, zaprzeczał biciu. „Pobić to ja cię dopiero mogę i wtedy będziesz leżała w szpitalu”.

Mówiłam, że się boję jego szału, jego zachowania. Powiedział „Gdy zobaczysz, że jestem nabuzowany, po prostu podejdź i przytul mnie”.

I co? Poskutkowało?

Anita uśmiecha się smutno.

Nigdy tego nie zrobiłam. Zgodził się w końcu łaskawie na moją terapię. Ale cały czas powtarzał: „nasza miłość nas uleczy”.

Ale jednak poszłam na spotkanie z psycholożką. Czterokrotnie próbował odwieść mnie od tego zamiaru. Byłam tam dwie godziny.

Pamięta pani o czym rozmawiałyście?

Już nie bardzo. Na pewno o tym wydarzeniu sprzed świąt. I o mojej sytuacji. Ale i tak nic więcej z tego nie było.

Dlaczego?

Bo on już na mnie czekał. W ogóle w tym czasie zaczął mnie bardzo kontrolować. Najpierw przez dwie godziny przetrzymywał mnie w samochodzie i mówił, perorował, na czym polega miłość i zaufanie. Zmusił mnie, żebym pojechała z nim na policję i odwołała swoją skargę na niego. On pójdzie ze mną, bo musi to widzieć i słyszeć. Poszliśmy razem, choć nie chciałam, on za mną, ja przodem, jak grzeczna dziewczynka. Dyżurny patrzył na nas uspokajająco, mówił, że nic nie ma na piśmie, bo nie złożyłyśmy oficjalnej skargi. Mąż upierał się, że musi to zobaczyć. Policjant odparł, że gdyby z każdej rozmowy miał robić notatkę, to nigdy nie wyszedłby z pracy.

Od tamtej pory powtarzał mi „Musimy być tylko we dwoje, a wtedy wszystko się ułoży”.

„Musimy się izolować od rodziny. Twoja mama nie ma wstępu do naszego mieszkania. Musimy wynająć opiekunkę do Monisi”. Na to, by obca osoba opiekowała się Monisią, nie zgodziłam się.

Anita zaczyna czytać na głos swoje notatki, wciąż równym, monotonnym głosem. Cichusieńko.

„7 stycznia – od rana prosiłam męża, żebym po południu mogła iść do moich rodziców. »Twoi rodzice muszą ponieść karę za to, że rozbili nasze małżeństwo«”

„9 stycznia – powiedziałam »Wiesz co, ja już nie mam siły z tobą żyć«. Wyrzucił na korytarz moje ubrania i kazał mi wynosić się do matki. »Jutro złożę wniosek o rozwód – jesteś za głupia, żeby z tobą żyć. Zabiorę ci wszystko – od Moniki po twoją psychikę«.” 10 stycznia znów się wyprowadziłam. Odeszłam. Tym razem nie było mnie około 3 miesiące. I znów wróciłam.

Anita podnosi wzrok i uśmiecha się do mnie przepraszająco.

Wszyscy już byli przekonani, że tym razem na pewno się rozwiodę. Robił szopki na mój użytek – pielgrzymka do Częstochowy, wolontariat w hospicjum, msze zamawiał w naszej intencji. Do powrotu przekonało mnie to, że zgłosił się na terapię. Znalazł jakąś panią z katolickiego ośrodka wsparcia rodzin, która miała prowadzić z nim terapię. Ale terapia skończyła się po pierwszej rozmowie.

Dlaczego?

Bo babka stwierdziła, że skoro uderzył – jest winny. A on… cuda mi obiecywał…

Mówi coraz ciszej, głos prawie znika.

Sam miód… Uwierzyłam mężusiowi… i wróciłam…

Tam nie ma sarkazmu.

Jak pani decyzję przyjęli pani rodzice?

Anita bierze głębszy oddech, prostuje się, mówi głośniej.

Opadły im ręce, myśleli, że już to skończę. Mówili mi, że nie wierzą w żadne zmiany, że niepotrzebnie mu uwierzyłam, ale uszanowali moją decyzję. Mówili, że nie zagrodzą mi drogi. Ale powtarzali, że źle robię.

Po dwóch tygodniach poturbował mnie tak, że byłam fioletowa.

Była pani z tym u lekarza?

Nie.

Ścisza głos.

Było mi wstyd. Postawiłam się, że chcę się spotkać z rodziną. Zgodził się na to, po czym w nocy dostał wścieklizny, pobił mnie, podarł na mnie piżamę.

Zgwałcił panią?

Nie.

Nooo… No to dobrze… Coś pani darował. Pobił, podarł ubranie, ale nie zgwałcił. Cudownie…

Zaczynam się śmiać i wkładam cały wysiłek w to, by śmiech był lekki i naturalny i po sekundzie Anita do mnie dołącza. Kontynuuje, opowiada już jakoś lżej.

Miałam taką myśl, żeby pojechać na obdukcję, ale nie miałam samochodu. Było mi wstyd prosić o to rodzinę… Nie miałam możliwości pojechać – rozliczał mnie z każdej minuty. Bez przerwy pilnował, jak ptaszka.

To dobre określenie. Anita jest jak egzotyczny ptaszek, śliczny i płochliwy, gdy się czegoś przestraszy, przysiadający cichuśko w miejscu.

Przy nim czułam się, jakby mi ktoś zacisnął pętlę na szyi. „W małżeństwie nie ma tajemnic” mówił mi. Zero tajemnic, zero pola własnego, nie mogłam mieć prywatności. Odbierał moje telefony, czytał sms-y, sprawdzał mi maile, otwierał listy. Wszystko, co miałam i mogłam mieć zagarnął, jakby to było jego.

Nie miała pani podejrzeń, że to choroba psychiczna?

Miałam. Wielokrotnie. Myślałam, że zaburzenia osobowości… Czy to choroba?

Nie. To nie choroba…

Tkwiłam w tym przez kolejne trzy lata, jakbym próbowała wszystkim i sobie udowodnić, że się na to godzę. Im bardziej JA się będę zmieniać, tym będzie lepiej i zgubiłam się. Mężuś fikał…

Spoglądam na nią, jak zwykle, gdy mówi „mężuś”. I znów upewniam się, że nie ma w tym ironii. Gorycz. Żal, ale do siebie, nie do niego.

…brnął w zachowania agresywne, a ja przyzwyczajałam siebie, jego – do tego, że mu wszystko wolno. Gdy mnie pobił, gdy była awantura, gdy pomiatał – od razu musiałam mieć uśmiech na twarzy i godzić się. Pobzykać się na zgodę. Czasem byłam z siebie dumna, że mogę to wszystko znieść.

Któregoś razu zadałam sobie pytanie, dokąd zmierzam. Gdzie mnie to zaprowadzi – ani to miłość, ani rodzina, ani małżeństwo. Przecież pozwalałam, żeby moje dziecko wychowywało się w takich warunkach. Za ile lat stanę się taka, jak moja teściowa?

Głos Anity nabiera mocy.

Porażka, to jest chore. Muszę to przerwać – chociażby dla dziecka. Inaczej będę jak cielak, będę jak teściowa: „a ty bierz swój krzyż i go dźwigaj”.

Był przekonany, że już nigdy od niego nie odejdę. A nawet jeśli się wyprowadzę, to wrócę – przecież sama sobie wytworzyłam takie mechanizmy zachowań. Życie się toczyło bez zmian. Od czasu do czasu zapalały mi się takie lampki, np. pod wpływem lektury. Ale zaraz myślałam wtedy: „ok, to tylko książka, u mnie jest TROCHĘ inaczej”. I w moje 35-te urodziny coś się stało. To był impuls. Pomyślałam: „przerąbałam życie,  przerąbałam to małżeństwo. Jak mogłam do tego dopuścić, jak mogę TAK ŻYĆ?”. I to była świadoma decyzja. Nie chciałam więcej uciekać chyłkiem. Muszę zmienić swoje życie, ale nie będę już z płaczem uciekać z domu. Przygotowałam się. Wtedy, jednego dnia, poszłam do ośrodka dla ofiar pomocy, do MOPR-u, do psychologa dziecięcego, żeby wiedzieć, jak rozmawiać z dzieckiem. I do lekarza rodzinnego. 19-ego listopada wyprowadziłam się, tu, do rodziców. Mijają trzy miesiące. Za dwa tygodnie sprawa rozwodowa. W ciągu tego czasu miałam różne chwile, kryzysy. Czasem czułam straszny żal, bo straciłam dom, mieszkanie, rodzina mi się rozwaliła. Momentami myślałam, że zrobiłabym wszystko, żeby wrócić.

Czy pani go kocha?

Chyba trochę tak… Wiem, to dziwne…

Zbliża się termin sprawy rozwodowej, dzień w którym zmienię swoje życie. Odczuwam to, jakby bomba tykała. Czuję się jakbym składała się z dwóch osób. Pół mnie nie chce tych zmian. Wolałoby naprawiać. Pół mnie chce to wszystko skończyć, odciąć. Mam strasznie sprzeczne odczucia.

Jak on podchodzi do pani decyzji o rozwodzie?

Cały czas mną manipuluje. Ciągły kontakt telefoniczny, sms-owy.

Nie musi pani odbierać tych telefonów.

Anita patrzy na mnie jak dziewczynka, która coś przeskrobała. Uśmiecha się niepewnie.

Toteż ja nie odbieram!

On stara się sprytnie manipulować mną, moimi uczuciami. Wie, co dla mnie najważniejsze, moja wiara, moje wartości. Zachowuje się jak skamlący pies. Teraz jestem „jego królową”. Będziemy „razem chodzić na terapię”!

Parskam śmiechem, Anita cichutko śmieje się ze mną.

A jak dziecko zareagowało na zmiany?

Monisia na początku była rozdarta, bardzo chciała do taty. Przez pierwsze 2-3 tygodnie nie widziała go. Potem zgadzałam się na ich spotkania. Rozmawiałam z psychologiem, żeby wiedzieć, jak jej wytłumaczyć to, że nie mieszkamy już z tatą. Myślałam, że może będzie potrzebna jakaś terapia lub zajęcia. Jedna psycholożka mówiła mi, że terapia będzie niezbędna. Dwóch innych specjalistów – że najważniejsze będzie bezpieczne otoczenie. Żeby miała zwierzątko – więc kupiłam królika.

Żeby z nią rozmawiać o uczuciach, o emocjach. Żeby jej czytać bajki terapeutyczne – więc codziennie czytamy bajki.

W drodze do łazienki widziałam „Bajki terapeutyczne” na szafce, schludnie złożone na kupce z kilkoma innymi pozycjami, starannie dobranymi tematycznie, ziarnko do ziarnka. Przychodzi mi do głowy pytanie, które później zadam. O to, jaka była wcześniej, przed poznaniem męża. Teraz słucham i notuję.

Mój mąż nie kontrolował się przy dziecku. Widziała, jak mnie bije, poniewiera, gnoi. Zrzucał na nią winę, mówił „zobacz co narobiłaś, to twoja wina, pamiętaj – gdy podrośniesz, będę cię lał jak matkę”. Sprytnie tworzył z nią wspólny front np. gdy mnie pobił i leżałam zapłakana w sypialni przyprowadził Monisię i mówił „przyszliśmy cię przeprosić”. Albo, gdy pytała zaniepokojona „mamo, co ci jest” mówi do niej…

Anita mówi czułym głosem, jak do dziecka:

…„chodź, Monisiu, idziemy, niech tu zdycha ta kurwa”.

Nigdy jej nie bił?

Anita zaprzecza gorliwie.

Nie, nie stosował wobec niej bicia. Co prawda… krzyczał na nią, zmuszał ją do jedzenia, do załatwiania się. Nawet jeśli przed chwilą była w toalecie – miała na jego rozkaz tam iść i siedzieć tak długo, aż zrobi kupę.

Nie boi się pani, że zrobi krzywdę fizyczną Monisi? Zmuszanie do jedzenia czy załatwiania się to gwałt – oralny i analny. Jeszcze nie z użyciem własnej siły, przymusu bezpośredniego, ale gwałt. Nie boi się pani co będzie dalej? Przecież sam mówił, że ciebie zabije, a „wasza córka będzie w burdelu”. Nie zastanowiło to pani?

Anita mówi niepewnie. Chyba rozbiłam coś, co jeszcze było w niej całe.

Wydawało mi się, że zawsze szalał za Monisią. Gdy się urodziła, był w nią wpatrzony jak w obrazek. Mówił, że nie chce innych dzieci, że ona mu wystarczy, bo Monisia jest taka wspaniała. Próbował nią zawładnąć, zabrać mi moją rolę matki. Ja według niego źle ją karmiłam, źle myłam, źle podawałam lekarstwo. On decydował, czy podać jej zapisany przez lekarza antybiotyk czy nie. Potrafił się nie zgodzić, zabrać lekarstwa, które dostałam dla niej po wizycie lekarskiej. Byłam złą matką, a on dobrym ojcem…

Zwalnia. Zatrzymuje się. Milczymy przez chwilę.

Wtedy, 19-ego listopada szłam jak burza. Wszystko załatwiłam w jeden dzień. A teraz czuję się przytłoczona. Że coś się kończy, że do końca życia będę mieszkać z rodzicami, że straciłam swój kąt. Czuję się niepewnie. Zawsze byłam wybaczająca, cierpliwa…

A jak to było przedtem? Przed małżeństwem? Zanim wzięliście ślub?

Byłam długo sama. Wszystkie koleżanki miały chłopaków, narzeczonych, wychodziły za mąż – i tylko ja wciąż sama. Ja miałam tylko takie krótkotrwałe związki, chodziłam z chłopakami po 2 miesiące i koniec. Być może to był mój kompleks. Pojawił się na horyzoncie mój przyszły mąż i tak za mną biegał… Szybko zakochałam się. Wydaje mi się, że bardzo się zakochałam…

Jaka pani była wcześniej?

Prawie całą młodość spędziłam w kręgach kościelnych. To było dla mnie ważne – wiara, religia – to były moje wartości.

Dalej są. Jeździłam na pielgrzymki, uczestniczyłam w spotkaniach. Oazowe kręgi, wspólne wyjazdy… To odpowiadało moim przekonaniom. Chciałam tak żyć. Chciałam, żeby mój związek też taki był. Bardzo dobrze to wspominam. Tylko doskwierało mi, że powoli każdy sobie kogoś znajduje i tylko ja wciąż sama. Miałam może 23-24 lata, gdy naprawdę zaczęło mnie to męczyć.

Zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Czy coś we mnie jest nie tak? Czy to ja odpycham? Zawsze byłam dość nieśmiała. Raczej jestem wstydliwa. Jako koleżanka, kumpelka byłam lubiana, ale jakoś nie mogłam się zakochać. W dużym gronie czułam się swobodnie, ale sam na sam z chłopakiem – paraliżowało mnie. I wtedy pojawił się „mój” Adam. Dyskoteka, pierwszy taniec, wymieniliśmy się telefonami. Pomyślałam, że skoro Adaś tam przychodzi, to ma takie same wartości jak ja i taki sam światopogląd. Bardzo się zaangażowałam. Spotykaliśmy się trzy lata, zanim wzięliśmy ślub.

I nic nie wylazło podejrzanego?

Nie. Chociaż może… Jakoś krótko przed ślubem, w trakcie przygotowań, albo tuż po ślubie okazało się, że on do oazy przychodził towarzysko, a nie dlatego, że to było dla niego ważne. Żeby znaleźć PORZĄDNĄ dziewczynę. I ŻONĘ.

Anita jest zła. Autentycznie.

Nie żarł się jeszcze wtedy z rodzicami?

Aż tak? Nie, wtedy nie. Owszem, byłam zdziwiona, że bluzgają na siebie, ale on mi tłumaczył, że to po prostu taka wybuchowa rodzina.

Bluzgają? Czyli jednak były kłótnie?

Właściwie wtedy nie było kłótni, tylko pojedyncze słowa padały.

Jakie?

Noooo, np. do mamy mówił „a ty to zamknij się, głupia jesteś, nie rozumiesz”.

Podnoszę wysoko brwi. Anita patrzy na mnie i kiwa głową. Wciela się w rolę męża i mówi lekceważąco:

„A bo my się tak odzywamy, to u nas normalne”.

Nie niepokoiło to pani?

Może… Na pewno byłam wtedy za mało stanowcza, za mało konsekwentna. Zbyt łatwo się poddawałam, ulegałam. Gdy narzucał swoje zdanie – od razu się poddawałam.

Nawet przed ślubem?

Taaak. Pamiętam, że bardzo chciałam, żeby nas ślub był w czerwcu, a on uparł się na lipiec. Podobno miał mieć jakieś ekstra pieniądze na lipiec.

A nalegał na zmianę – nie wiem – np. fryzury czy makijażu?

Anita wyraźnie się cieszy, że coś się zgadza.

A tak! Pytał mnie, czemu noszę taką fryzurę. Albo czemu taki kolor włosów, bo on by wolał inny. A czemu ja w szpilkach nie chodzę?

Do pewnego momentu to wydaje się normalne, prawda?

Anita kiwa głową.

Ale chyba lepiej nie wchodzić w związek, godząc się na takie uwagi… ?

Anita znów kiwa głową.

Rozmawiamy jeszcze o różnych sprawach, o rozwodzie, o zbieraniu materiału dowodowego, o terapiach.

Notatki z tej rozmowy spisuję przez ponad dwa tygodnie i jest to jeden z trudniejszych tekstów, jakie przyszło mi pisać.

Tekst powstał w lutym 2010 roku.

One comment

  1. Margo pisze:

    Przeczytałam jakby o sobie tylko bez bicia 🙁 Mnie tak znisVzyl psychicznie że boje się cokolwiek zrobić

Skomentuj Margo Anuluj pisanie odpowiedzi

← Powrót do bloga
Pomoc w czasie pandemii Pomoc w czasie pandemii