Życie mnie nauczyło, że zawsze może być gorzej. Ale przecież okrucieństwo przemocy powinno mieć jakieś granice. Dalekie, wypaczone i straszne, ale JAKIEŚ powinno.
Jednak nie.
Nie ma.
Wracam do domu z fundacji i ryczę, bo nie jestem w stanie przestać. Cieszę się, że słońce od rana świeci, więc okulary ciemne i duże wzięłam. Łzy wycieram ukradkiem.
Idę do domu i zastanawiam się, jak mam przejść do swojego życia. Jak robić obiad. Bo robienie obiadu jest niczym wobec tego, co dzieje się w tamtej rodzinie. W brzuchu ucisk. Rozpaczliwe myśli, czy jeszcze coś więcej można zrobić. Wielki znak zapytania, czy ta kobieta i którekolwiek z jej dzieci nawet po przebytej psychoterapii będą w stanie kiedykolwiek normalnie żyć.
Świadomość, że jak sprawcę dziś wyprowadzą to kobietę czeka lincz. Bo jak ona mogła, bo on przecież taki dobry, bo na własnego męża doniosła, bo ojca dzieciom zabrała itd.
Moje myśli gonią jak szalone. Czy ona w ogóle dojedzie do tego przedszkola jak tak się trzęsie? Czy wytrzyma i nie skończy ze sobą? Czy on jej nie zabije? Czy aresztują sprawce zanim znów podniesie rękę na dziecko?
Kilka rundek w parku dla ochłonięcia. Nie działa. Trzydziesty raz analizuję punkt po punkcie działanie – zrobiłam wszystko. Kilka głębokich wdechów i biorę się w garść. Trzeba robić swoje. Więc idę do domu, robię obiad, dopytuję o lekcje. Syn robi mi herbatę – napij się mamo, kiepsko wyglądasz. Dziękuję. Pijąc herbatę myślę o dzisiejszej klientce w siniakach. Ona wygląda gorzej ode mnie. Może wyglądać znacznie gorzej, jeśli sprawcy szybko nie zamkną.
Głęboki wdech i zmywam naczynia. Myślę o kobietach, które ostatnio się zgłosiły o pomoc. Boję się o nie.
Boję się, że coraz więcej przemocy będzie. Bo jest coraz więcej. Bo zmiany prawne idą w strasznym kierunku. Prowadzą kobiety do trumny po drucie kolczastym. Zawijają ten drut ich dzieciom w okół szyi. A rząd mówi, że przemoc wobec kobiet to marginalny problem.
Margines ma swoją długość. Początek i koniec.
Przemoc domowa też ma koniec. Gdy się odejdzie. Od sprawcy lub od życia. Nie macie pojęcia, jak bardzo można marzyć o własnej trumnie. O tym, aby w niej być. Wreszcie bezpiecznie i w spokoju. Bo tam już nie ma bólu rozdzierającego duszę na strzępy. Bo rozdzierane ciało boli mniej.
Ale jak się jest matką to śmierć jest luksusem, na który kobietę nie stać. Bo jeśli jej zabraknie to dzieci zostaną tylko ze sprawcą. Nikt ich swoim ciałem nie zasłoni – tak tylko na marginesie zaznaczam.