Słynne słowa RuPaula – drag queen (artysty, prowadzącego amerykański program „RuPaul’s Drag Race”) – przywołuję z okazji Dnia Dziecka, który obchodzimy w tym tygodniu.
Co to jest ten tytułowy „drag”?
Według definicji lansowanej przez Del LaGrace Volcano (znanego artysty ze Stanów Zjednoczonych) drag queen czy drag kingiem jest „każda osoba wszystko jedno jakiej płci biologicznej, która w świadomy sposób robi przedstawienie z męskości lub kobiecości”. Męskość i kobiecość rozumiana jest tutaj jako ten słynny gender, czyli płeć kulturowa, którą oczywiście nie mam zamiaru straszyć dzieci w dniu ich święta, a jedynie przybliżyć to pojęcie i pokazać, jaki ma realny wpływ na dziecięce wybory.
Dlaczego jeszcze opowiadam o sztuce dragu w tygodniu, kiedy obchodzimy Dzień Dziecka? Bo chcę pokazać te przełomowe momenty, kiedy w rozwoju dzieci pojawia się świadomość owej kulturowej płci. Jako nauczycielka pracująca od lat z naprawdę małymi dziećmi – od żłobkowych w górę – mogę potwierdzić, że RuPaul ma rację – „rodzimy się nago, reszta to drag”.
Sam język polski świetnie to pokazuje. Słowo „dziecko” jest rodzaju nijakiego – „to dziecko”. Zatem mówiąc „idę z dzieckiem do kina”, nie wskazuję na jego/jej płeć, osoba słuchająca nie wie, czy w czasie oglądania filmu będzie towarzyszyć mi – chłopiec czy dziewczynka.
Po urodzeniu dzieci właściwie wyglądają tak samo – małe, łyse, pokurczone. Tylko opaska z imieniem i nazwiskiem, którą mają na rączce, wskazuje na ich płeć. Podkreślam, płeć określaną tylko na podstawie widocznych cech biologicznych.
Z momentem wyjścia ze szpitala mamy i noworodka zaczyna się proces teatralizacji płci. Płeć biologiczna zostaje poddana kulturowemu treningowi, staje się tym słynnym, a dla niektórych strasznym, genderem. Po polsku, po swojsku, powiedzielibyśmy, że płcią kulturową.
Kiedy zatem dzieci wpadają na to, że oprócz swojej płci biologicznej mają jeszcze płeć kulturową? Bardzo wcześnie, około drugiego, trzeciego roku życia.
W czasie moich zajęć w żłobku zauważyłam, że dziewczynki i chłopcy często wybierają kolor różowy. No, chyba że obok jest ktoś dorosły, kto szepnie chłopcom na ucho „nie… różowy jest dla dziewczynek”. Hasło „to jest dla dziewczyn” właściwie towarzyszy już dzieciom przez całe przedszkole i edukację wczesnoszkolną. Dzięki niemu wiadomo, co wybrać, w co się bawić, jak się ubrać i z kim trzymać.
Dwu, trzylatki bez względu na płeć wybierają różowy i już. Podobnie jak dwu, trzyletni chłopcy z radością przebierają się za różową wróżkę, w różowe skrzydełka, różową spódniczkę i różowy kubraczek. I pląsają po sali w rytm piosenki o wróżkach i chmurkach. Oczywiście, że nie przebieram ich na siłę w spódniczki! Zawsze daję wybór – dziecko może być chmurką (niebiesko-białe przebranie) lub wróżką (różowy strój).
Czy któreś z dzieci założyłoby przebranie niezgodne ze swoją płcią kulturową w towarzystwie rodziców? Nigdy. Jeśli chłopiec chce być wróżką, choćby tylko na czas piosenki, od razu usłyszy „to dla dziewczynek.”
Niestety ta fraza „to dla dziewczynek”, wielokrotnie już przeze mnie tutaj wspominana, zamienia się w kolejnych latach życia na określenie czegoś, co jest z pozoru mało interesujące wybrakowane, niegodne uwagi, pozbawione prestiżu…
Kto najczęściej bawi się małymi różowymi kuchenkami, tuli lalki do snu, czy naśladuje robienie zakupów? A zaczyna się tak niewinnie – od kolorów. Różowy dla dziewczynek, niebieski dla chłopców. A przecież „rodzimy się nago, reszta to drag”!