Wydarzenia

4 powody, dla których referendum ws. aborcji nie jest zasadne // Patrycja Dzierkacz

Nie ma bardziej sprawiedliwego narzędzia w polskiej demokracji niż referendum. Oddanie głosu ludowi, który wypowiada się na ważny temat, tym samym dając rządzącym wyraźny głos, w którą stronę naród chce, by władza podążała, to przecież idealne rozwiązanie. Teoretycznie. W praktyce referendum jest często rozwiązaniem niebezpiecznym i niezasadnym. Szczególnie w tematach takich jak aborcja.

Po pierwsze, prawa człowieka nie mogą podlegać referendum

Prawo do samostanowienia o swoim ciele jest jednym z podstawowych praw człowieka. Decyzja o ciąży, jej utrzymaniu bądź zakończeniu, się do tego wlicza. Twierdzenie, że kobieta nie decyduje tylko o swojej macicy, ale o też o życiu płodu, i dlatego mamy do czynienia z czymś wyjątkowym, jest niezasadne. Nie, póki nie jest się prawnie zobligowanym np. do oddawania płatu wątroby czy chociażby krwi osobie, której życie może to uratować. Osobie pracującej, mającej rodzinę i dzieci, a może nawet dziecku, które ma przed sobą całą piękną przyszłość? Osobie, która jeśli nie znajdzie dawcy krwi czy dawcy szpiku – umrze. Nie mamy jednak prawa, które wymaga tego od swoich obywateli. Nie ma też propozycji referendum w tej sprawie. I dobrze. Wynik takiego referendum mógłby ograniczać prawa o decydowaniu o sobie. Takiego referendum w ogóle być nie powinno, bo nikt nie ma prawa decydować o ciałach innych osób, nawet jeśli w efekcie umierają ludzie. Sytuacja z ciążą jest więc analogiczna. A jednak to, że kobieta ma obowiązek użyczyć swojej macicy dla życia płodu, jest określone prawnie i pojawiają się głosy, że powinno być rozstrzygnięte w referendum.

Po drugie, temat nie dotyczy każdego obywatela

Referendum ma sens wtedy, gdy temat bezpośrednio dotyczy lub może dotyczyć wszystkich, którzy w tym referendum biorą udział. Innymi słowy, w referendum ws. aborcji powinny brać udział wyłącznie osoby w wieku rozrodczym mogące zajść w ciążę. To już jest niezgodne z definicją referendum, chociażby dlatego, że mogą w nim brać udział wszyscy obywatele Polski powyżej 18. roku życia.

Zgodnie z polskim prawem 15-latki mogą w naszym kraju legalnie współżyć i tym samym – zajść w ciążę. Nie mogłyby jednak wyrazić swojego głosu w referendum ws. aborcji.

Temat aborcji oczywiście jest tematem, który dotyczy pośrednio osób z penisami. Ale pośrednio. Cis mężczyzna nigdy nie zajdzie w ciążę i tym samym nie powinien w tym zakresie mieć decydującego głosu. Absurd takiego referendum można zobrazować w ten sposób, że podczas niego 80-letni mężczyzna może decydować o tym, jak potoczy się życie nie jego, ale 16-letniej singielki w ciąży.

Po trzecie, pytania mogą być ułożone tendencyjnie

Pytania w referendum układa Sejm lub prezydent za zgodą Senatu. Rządzący. A rządzący, niezależnie od tego, kto u władzy jest, otrzymują tym samym możliwość manipulacji pytaniami. Często przytaczany przykład jest taki, że pytanie w referendum ws. aborcji może brzmieć: „Czy jesteś za zabijaniem nienarodzonych dzieci?”, co – gdyby padło w takiej formie – z pewnością wpłynęłoby na jego wynik. To prawda. Z drugiej strony przy rządach lewicowych można by obawiać się pytania typu: „Czy jesteś za skazywaniem kobiet na męki?”. Rządzący wszelkiej maści mogą wpływać na kształt pytań i tym samym wynik referendum. Dlatego w kwestii praw człowieka i w sprawach światopoglądowych wynik referendum zależy nie tyle od poglądów osób w nim głosujących, ile od sformułowania pytań, jakie w nim padną.

Po czwarte, liczba pytań wpłynie na wynik

Miłosz Wiatrowski słusznie zauważył na swoim Instagramie, że chwyty marketingowe mają w tym przypadku ogromne znaczenie. W 2018 roku sondaż IBRIS wykazał, że 54% osób było zdecydowanie ZA aborcją na żądanie, 15% raczej na TAK. To 69%. W 2020 roku (już po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej ws. aborcji z przesłanek embriopatologicznych) Kantar zrobił podobny sondaż, w którym tylko 22% było ZA aborcją na żądanie. A przecież nastroje społeczne były o wiele gorętsze niż dwa lata temu. Różnica polega na tym, że w tym drugim badaniu zadano 3 pytania, czyli o: złagodzenie prawa antyaborcyjnego, „kompromis” i zaostrzenie prawa antyaborcyjnego. I to pokazuje, jak działa znany i stosowany w marketingu efekt wabika. Można bowiem przyjąć, że większość respondentów nie chciała być zbyt radykalna i celowała w środek, a więc za tzw. kompromisem aborcyjnym z 1993 roku. To samo zadziałałoby, gdyby 3 opcje były inne: a) zakaz aborcji poza 3 wyjątkami, czyli „kompromis” b) aborcja na żądanie do 12. tygodnia c) „model kanadyjski”, czyli legalna aborcja przez cały czas trwania ciąży. Jest wielce prawdopodobne, że większość wybrałaby opcję B. Bo jeśli są 3 opcje najczęściej „wygrywa” środkowa (w marketingu – środkowa lub najdroższa). Dlaczego? Bo jest „nieradykalna”, a mało kto chce być radykalny w którąkolwiek ze stron. W 2018 roku IBRIS we wspomnianym sondażu zadał tylko 1 pytanie: o aborcję na żądanie do 12. tygodnia. Liczba pytań wpływa na wynik referendum.

To nie jest tak, że referendum jest zawsze złym wyborem. Referendum pozwala wypowiedzieć się ludowi, jest wspaniałym przykładem demokracji bezpośredniej, ale pod pewnymi warunkami: że nie dotyczy praw człowieka, że pozwala się wypowiedzieć każdemu obywatelowi, którego bezpośrednio dotyczy lub może dotyczyć problem, i że nie ma obaw co do manipulacji pytaniami, które w referendum padną. Temat aborcji nie spełnia żadnego z tych warunków.

[Prezentowany tekst zawiera stanowisko Autorki i ma za cel przedstawienie jej głosu w dyskusji, a nie oficjalnego stanowiska Centrum Praw Kobiet.]

Nie było u nas takiej miłości – wywiad z Karoliną // Agnieszka Wesołowska

Z Karoliną umawiam się w jej domu. Wjeżdżam na milionowe piętro. Blok z zewnątrz ohydny, zawsze w takim miejscu spodziewam się upalonych zapałek na suficie i smrodu w windzie. Ale nie.

Karolina ma 55 lat i skórę na szyi tak gładką, że nie mogę oderwać od niej wzroku. Ma starannie ostrzyżone, niebanalnie ufarbowane włosy, ładny sweterek. Zaprasza mnie do ciaśniutkiego pokoiku – klaustrofobia i przepełnienie. Telewizor, kanapa, ława, regał, wielki fotel i drugi obok, lustro, zdjęcia, ramki, szklanki. Wszystko na 8 metrach kwadratowych. Karolina stawia przede mną wielki kawałek ciasta. I herbatę. I czekoladki. Zjadam od razu dwie.

Rozkładam laptop – porządkowanie notatek będzie łatwiejsze. Karolina mości się naprzeciwko, szykuje chusteczki.

Nie zadaje mi pytań. Uprzedza mnie lojalnie, że może płakać. Uśmiecham się i zapewniam, że to normalne. Więc Karolina zaczyna płakać.

 

35 lat po ślubie… że mnie coś takiego spotkało!

A kiedy zaczęła się przemoc?

Zaraz po naszym ślubie, zawsze coś było… Byłam w ciąży z drugim dzieckiem. Pierwsze urodziło się w 1977 roku, w 1974 ślub wzięliśmy, w 1982 córka i gdy byłam właśnie w końcówce ciąży to mąż mnie bardzo pobił. Przyszedł z pracy. Uderzył mnie, a ja wiem, że zrobiłam błąd i mu oddałam. A on wtedy pobił mnie bardzo.

Karolina zaczyna mi pokazywać miejsca urazów.

Uderzył mnie i w nos, w brodę, w usta, w żebra, miałam pęknięte żebro. Wyleciałam na korytarz, żeby wołać ratunku. Nikt nie wyszedł. Mąż wtedy mnie wciągnął z powrotem za suknię – bo miałam taką luźną suknię ciążową. Uderzyłam głową o ławę. Tu była krew.

Przestraszyłam się – że jak to będzie? Ja w ciąży – co teraz będzie…

A on?

On był pijany. Położył się jak gdyby nigdy nic. Zawsze tak było. Mąż był pływający – gdy przyjeżdżał z morza – goście, wódka, jedzenie, w kółko. Gdy dostawałam pensję, koleżanki pytały, ile mąż zarabia. A mąż mówi, że „złotówki dostajesz, o dewizy się nie pytaj”. I dopiero teraz grzebałam w dokumentach i zobaczyłam, ile zarabiał. Przez 35 lat mnie oszukiwał. Mówił 1200-1500 dolarów, a tu – proszę – dwa, trzy tysiące. I wymagał, żebym odkładała. I na co te pieniądze szły?

A wtedy, to pierwsze pobicie – od czego się zaczęło?

Przyszedł pijany, po kolejnej imprezie. Miałam pretensje, że mi ciężko, że ja w ciąży, a znikąd pomocy, wszystko muszę sama, wciąż sama – a koledzy najważniejsi i kolejne przyjęcia. I wtedy pokazał mi, tak, jaki on silny. Rzucił mnie na kanapę, a ja na to – ja ci pokażę – oddałam mu, a on na równe nogi i mnie pobił.

Karolina zaczyna gorzko płakać.

Później zobaczył mnie jak wytrzeźwiał. A ja, z tego wstydu, zaczęłam wycierać krew, sprzątać, żeby syn nie zobaczył, co tu się stało. Bo synek wtedy był u mojej koleżanki. Dziecko… A on spał jak gdyby nigdy nic.

Potem przestraszył się.

Karolina uspokaja się.

Zaczął mówić, że jakoś to będzie i wypłynął za jakiś czas. Jakoś to będzie, jakoś to będzie… córka się urodziła, byłam bardzo szczęśliwa…

Karolina znów płacze, chlipie. Układa ręce jakby tuliła dziecko.

… że mam kim się opiekować, że mam kogo kochać, bardzo kocham moje dzieci…

Chwilę później uspokaja się.

Po jakimś czasie – nie pamiętam kiedy, bo chciałam wymazać ten czas – znów chciał mnie uderzyć – popielnicą. Zasłoniłam się i mówię mu „uderz”. A on w złości rozbił popielnicę o podłogę, pod moimi nogami. Nie wytrzymałam, tego napięcia, tego ciężaru – sięgnęłam po tabletki, trzy dni byłam w szpitalu. Chciałam zapomnieć, wyrzuciłam wypis ze szpitala.

Czy to był krzyk o pomoc, o zwrócenie uwagi męża, czy naprawdę chciała się pani zabić?

Nie, ja chciałam po prostu z tym skończyć. Zjadłam tabletki, wszystkie które miałam w opakowaniu.

Jakie tabletki?

Całe opakowanie leków na zbicie ciśnienia. Najadłam się tych tabletek i zaczęłam odpływać. Przyszłam do niego i mówię mężowi, że teraz to już będzie miał spokój. Było mi słodko i byłam szczęśliwa. I czułam żal z powodu dzieci. Mówiłam mu „pamiętaj, masz wychować dzieci.” Potem zrobiłam się zupełnie obojętna. Mąż wsadził mnie w samochód, przestraszył się, zawiózł mnie do szpitala. Najpierw zrobiono mi płukanie żołądka. Potem trafiłam na psychiatrię.

Rozmawiano tam z panią?

No tak, pewnie, pytano, badano. Ale tam na psychiatrii – czułam się niepotrzebna. Dzieci już urodziłam i czuję się niepotrzebna. Potrzebna tylko żeby dzieci urodzić, wychować i potem żonę można kopnąć, bo już niepotrzebna.

Jak zachował się mąż?

Przepraszał mnie po tym wszystkim. Był chyba zagubiony.

Mówiła pani, że chciała pani wyrzucić wszystko z pamięci. A co się stało, że znów zechciała pani sobie przypomnieć?

Karolina twardnieje.

Bo to nie było pierwszy raz. I tego lata znów chciał mnie pobić. Bo to było tak – od kilku lat była rozmowa, że jego matka ma zamieszkać u nas, bo ona stara i potrzebuje opieki. Ja starałam się, żeby było dobrze, ale ona ani z dwiema córkami ani ze mną nigdy nie żyła dobrze. Wszystkie jej dzieci kłóciły się – przez teściową właśnie. Teściowa przepisała swoje mieszkanie na wnuczkę od strony córki. Po jakimś czasie zaczęła, że tak myśli, że u nas mogłaby zamieszkać. Zmieniała testament na moją córkę. Teściowa jest lekomanką. Chciała się od tych leków oduczyć i była trzy raz w szpitalu psychiatrycznym. Wie pani, tam i drugi syn ją odwiedzał i córka, tam lekarze przecież mogliby potwierdzić, że każdy dbał o matkę, jedzenie przynosił. A teściowa naopowiadała wszystkim, że nikt jej nie odwiedza, że rodziny nie ma, że niewykształcone, głupie dzieci tylko po podstawówce. A przecież każdy się starał! Wydziedziczyła ich.

Karolina zaczyna przekładać papiery i kładzie przede mną akt notarialny. „Ja, Stanisława Iksińska WYDZIEDZICZAM moją córkę Lilianę i mojego syna Karola”. Nienawiść. Nie chcę dotykać tego papieru.

Żeby na pewno nikt tego mieszkania nie dostał, to przepisała na mojego męża. Mąż miał przyjść mieszkać tam, a ona do nas. Sama zrobiłam remont, tu w kuchni i w tym pokoju, do którego miała się wprowadzić. Męża nie było, jak zwykle, w morzu. Teściowa na jeden-dwa dni przyjeżdżała i z powrotem, do siebie i tylko narzekała, że „nikt jej nie pomaga”. A ja…

Karolina przyciska dłoń do piersi, z mocą powtarza:

…sama remonty robiłam, sama. Mąż nigdy w domu nic nie zrobił. Twierdził, że nie umie. A ja się nauczyłam, czy to malowanie, czy tapety. Więc własnymi rękami robiłam. Teściowa to zobaczyła, nawet nie mogła za bardzo narzekać, ale ona chyba nigdy nie chciała być u kogoś. I gdy mąż wrócił zaraz zaczęła nas skłócać, a mąż zaczął mieć pretensje, że pieniądze potraciłam. Bo ja skorzystałam z naszej karty kredytowej – wydatki na remont, na pogrzeb wujka i rzeczywiście zrobiłam na tej karcie 100 zł debetu. Ale przecież to tylko 100 złotych! W końcu tak się skłóciliśmy, że ja te karty kredytowe unieważniłam w banku. Czepiał się mnie o wszystko, wszystko. I ja wtedy powiedziałam, że „nie chcę z twoją mamą mieszkać, to przez nią się kłócimy”. To zaczął się czepiać o pieniądze. Powiedział mi, że konta mi pozabiera i nie będę miała nic. Zrobił mi awanturę o debet, cały dług w banku z kart wynosił około 1800 zł – więc o jakie pieniądze myśmy się kłócili?! To zaczął opowiadać wszędzie, że ja długów narobiłam. Ale to od teściowej się zaczęło, od jej intryg. I wtedy się zaczęło na całego. Zaczął mi wygrażać, wygadywać. Nie wytrzymałam – położyłam na wierzchu swoje czarne ciuchy, wyszłam z domu i chciałam skończyć ze sobą. Poszłam na dworzec i siedziałam tam dwie godziny. Pod pociąg… Ale tak siedziałam i myślałam: Boże, dlaczego mam mu dawać satysfakcję, on mi życia nie dawał, czemu ma mi odbierać?

Karolina już nie panuje nad sobą. Zaczyna płakać. Ledwie mówi, chwilami jej nie rozumiem, tego natłoku myśli, słów jak pchełki.

Siedziałam, przemyślałam, wsiadłam w tramwaj, ale jeden przystanek, a potem poszłam na piechotę do domu. W domu mąż z synem zaczęli mnie szukać, syn dorosły, a ja szłam w nocy po mieście. Siostra moja zaczęła się denerwować, wydzwaniać, nie odbierałam telefonu, a jak odebrałam to mówię „jestem na mieście, nie wiem co robić swoim życiem”. Bo nikt się nie będzie już pastwił nade mną, nikt mnie więcej nie uderzy.

Karolina płacze coraz bardziej, opowiada chaotycznie o kilku dramatycznych wydarzeniach z jej życia, o dzieciach, szczególnie synu. Zapisuję to, co mówi, ale po tygodniu dzwoni i prosi, by tej części opowiadania nie uwzględniać.

Po jakimś czasie, po dwóch dniach – mąż tu do mnie wchodził i wychodził, nie miałam jeszcze zamka do pokoju wstawionego. A tak to wchodził i zaczynał krzyczeć. Ja wyszłam, nic się nie odzywałam, jedzenie sobie robiłam. Stanął i mówi „no i co – zobacz jak ty wyglądasz, jakie masz śliczne ząbki, ty szmato jebana”. Zaczęłam krzyczeć, w końcu wyszedł z domu. Za jakąś godzinę ktoś wali w drzwi. Wchodzi mąż z synem – a ja zaczęłam nagrywać to wszystko co się dzieje, dla własnej obrony. Syn straszył mnie szpitalem, mąż wyklinał. Potem śmiali się. Obaj. Razem. I wtedy postanowiłam. Że to koniec, że między nami nic nie ma. Złożyłam pozew o rozwód. Ale bałam się – gdzie ja teraz pójdę, co zrobię. A on mnie pytał: „czy ty na to zapracowałaś?”. A ja przecież pracowałam, zarabiałam. Najpierw 10 lat pracowałam w szaszłykarni, ciężka praca, naprawdę, po 12 godzin. Potem wyjechałam do Niemiec i tam pracowałam. I wszystkie pieniądze wysyłałam na konto męża.

Nie miała Pani własnego konta?

No, nie, no właśnie na jego, ale przecież to wspólne było, prawda? Są wyciągi, można sprawdzić. A potem on wyjechał znów w morze. To ja zaczęłam sprawdzać dokumenty i przygotowywać się do sprawy sądowej. Znalazłam te wyciągi z banku, co pani pokazywałam i zobaczyłam, ile on naprawdę zarabia. Jak on mnie całe życie oszukiwał.

Kwestia oszustwa wyjątkowo ją boli, chyba bardziej niż pobicie czy wyzwiska. Karolina, gdy opowiada o zarobkach męża, zacina się. W sekundzie na jej twarzy maluje się żal, poczucie krzywdy, złość, niezrozumienie.

Zobaczyłam, że zarabia ponad 2 tysiące dolarów. Nawet więcej, o tu pani spojrzy, nawet 3 tysiące, widzi pani? O, tu 3200. Mnie zostawało trochę złotówek i ja z tych pieniędzy i dom utrzymać i dzieci, i remont zrobić. A jakoś mi starczało. A jak przyjeżdżał, to wszystko było przejedzone, przepite. To się pytam, na co te pieniądze szły?

Może coś sobie odkładał?

A pewnie, że odkładał, ja tu znalazłam. Ma jakieś lokaty, fundusze. Widziałam i 10 tysięcy i 11 tysięcy i 3800 jakiejś wpłaty.

Przeglądam z nią papiery. Skupiam się na cyfrach. Wszystkiego ledwie powyżej 10 tysięcy. Żadnych większych oszczędności, które mogłyby wynikać z ponad 30-letniego odkładania kilkuset dolarów miesięcznie.

Potrzebował pewnie na własne wydatki…

Ale ile, proszę pani, ile? To ja rozumiem 300 zł, 500 zł, ale tyle dolarów?

Myślę sobie, że nikt kto dobrze zarabia nie chce wydzielać sobie groszy na rozrywki i że za 300 czy 500 zł żaden marynarz czasu wolnego nie spędzi. Potem uzmysławiam sobie, że 30, a nawet 20 lat temu siła nabywcza dolara była zupełnie inna. Pamiętam paczkę papierosów w Pewexie, za 87 centów. Pamiętam, bo tyle zbierałyśmy z koleżankami na przyzwoitsze papierosy na imprezę.

A od sierpnia ani złotówki od niego nie mam, a ma pretensje, że nie płacę mu za prąd. A mówi, że powinien sprawdzić moje mieszkanie, chce nasłać rodzinę, syna, że będą kontrolować mnie czy sprzątam. Wymieniłam zamki w drzwiach – jak chcą sprawdzać, to jak ja jestem, a nie pod moją nieobecność. Ale mężowi klucze dam, przed nim mieszkania nie zamykam. I to było tak: statek przypłynął 10 grudnia, i zadzwonił na policję, że nie może wejść do domu, co ma zrobić, będzie zmuszony jechać do matki albo nie wie, gdzie będzie nocował. Ja w tym czasie u siostry byłam, ale zaraz przyjechałam i oddałam mu klucz. Awanturę mi zrobił – „za mieszkanie nie płacisz, za prąd nie płacisz, nie potrafisz stąd wyjść? Tu nic twojego nie ma”. Ja mu: „ty mi teraz takie rzeczy mówisz? – gdzie ta twoja miłość?”. A on jak nie ryknie „Cooo, ty miłości chcesz????”.

Wyszłam z domu, nie chciałam tych awantur. Wróciłam o 11 w nocy.

Tak po prostu?

Nie, bałam się wrócić. Najpierw pojechałam na policję. Wchodzę na posterunek, a policjant mi mówi „a to pani wymieniła zamki!”, bo mąż tam dzwonił, czy pojechał ze skargą. I jeszcze ten policjant mówi, że zrobiłam przestępstwo, bo wymieniłam zamki.

Nieeee…

Karolina z zacięciem kiwa głową.

Tak mi powiedział! A ja się tłumaczę, że to nie jest męża mieszkanie tylko nasze wspólne. A policjant w końcu mówi, że dobra, przyjadą, jeśli będą problemy. Ale gdy wróciłam – męża nie było. Wymieniłam znów zamki na stare, bo do starych mąż miał klucze i pojechałam do siostry. A przez ścianę u siostry mieszka moja szwagierka, której mąż, brat męża, niedawno zmarł. I ona mi mówi, że mąż to w Świnoujściu jest. Na policji skłamał, że nie ma gdzie spać, a wrócił na statek! Miałam już dość tych krętactw. Umówiłam się, wie pani, z dzielnicowym, bo wciąż się bałam. Dzielnicowy powiedział, że chce porozmawiać z mężem. Mówił nawet, że trzeba było mężowi powiedzieć, że zamek się zepsuł i dlatego – a ja chciałam prawdę powiedzieć.

Karolina rozkłada bezradnie ręce przy „chciałam prawdę powiedzieć”. Potem pokazuje mi kopię pozwu rozwodowego. Na kartce w kratkę odręczne pismo. Błąd ortograficzny. Żadnych zarzutów, ot, rozpad pożycia małżeńskiego.

Prawniczka pomagała mi to napisać.

Mnę przekleństwo, dziabię widelczykiem ciasto.

O, widzi pani, ja prosiłam sąd, żeby wyznaczył sprawę wtedy, gdy mąż wróci. Bo on teraz w rejsie jest.

Dlaczego pani chce być wobec niego lojalna? Czy pani wie, że nie musi pani wskazywać tego terminu? To jest jego problem, to on ma się stawić na sprawie w oznaczonym terminie.

No, uważam że tak będzie najlepiej… Wie pani, córka mnie prosi, żebym nie robiła niczego po złości, bo lepiej na tym wyjdę. I mówi, że ona się ode mnie nie odwróci, że tylko mnie ma. Ona mnie na duchu podtrzymuje. Sama mówi, że „nie poddawaj się”.

Na regale stoją zdjęcia córki. Postawna blondynka, młoda, ma zmęczoną twarz, mimo uśmiechu. Wyjechała do Anglii. Nie ma zdjęć syna. Są zdjęcia wnuczki, córki syna.

Czy dzieci widziały przemoc w domu?

Nie, dzieci nie widziały bicia. Może tylko to, że nie rozmawiamy… Jak przyjechał i sobie popił to on dużo opowiadał o rejsach, a dzieciaki to łykały – że ten dostał w mordę, że poszli wypić, że były jakieś dziwki – tylko takie rzeczy im opowiadał.

Ma pani przyjaciół?

Mam! To moja siostra i córka, i teraz to i szwagierka, i nawet jego siostra jest przeciwko niemu. Siostra mówi mi, nie chce się wtrącać do nas, bo jej przy tym nie ma.

Czy on panią kochał?

Nie wiem… Ja nie wiem. Nigdy między nami wielkiej czułości nie było. „Kocham cię” to ja słyszałam tylko, jak mnie po pijaństwach przepraszał.

Czy był taki okres, kiedy dobrze się pani z nim czuła?

Nie wiem… Nie zawsze…

Czy było między wami coś dobrego?

Tylko jak wyprosiłam, kochał mnie tylko na przeprosiny.

A dlaczego wyszła pani niego za mąż?

Ja wiem… Znaliśmy się już dość długo, ja to jeszcze byłam podlotkiem, on w wojsku był, to było w moje imieniny – zapukałam do niego: „przyjdź, Edziu, na torta”. A on do matki mojej wystartował, że żenić się chce.

Chodziliście ze sobą?

Właśnie, że nie. Nie chodziliśmy ze sobą, nie spotykaliśmy się. On widział, że jestem spokojna dziewczyna, a już miał swoje za skórą.

To znaczy…?

No, miał dziewczyny, miał się żenić. A teściowa wciąż opowiadała mi o tamtych dziewczynach. A mnie to nie obchodziło.

Czemu pani powiedziała, że „miał za skórą”? Co dziwnego dla młodego człowieka, że spotykał się z różnymi kobietami?

Ale bo te dziewczyny zrywały z nim. Ale nigdy nie dociekałam czemu. Wyszedł z wojska, wypłynął w morze, a ja z teściową chodziłam załatwiać ślub.

Ile pani miała lat?

21.

Dlaczego chciała pani za niego wyjść? Kochała go pani?

Ja nie wiem… Może bałam się zostać starą panną?

Dwudziestojednoletnia dziewczyna???

Karolina wzrusza ramionami, uśmiecha się jakoś przepraszająco.

Chciałam założyć rodzinę, byłam spokojna dziewczyna, nie miałam chłopaków. Miałam jednego, rok z nimi chodziłam, ale też bałam się, że w ciążę zajdę, nie dostał, co chciał i się rozstaliśmy.

Znów wzrusza ramionami, teraz z niechęcią.

Zagłuszona jakoś byłam. I to wszystko samo się stało, nic nas nie zmuszało. Między nami nic nie było, nie byłam w ciąży.

Ma pani jakieś zdjęcie ślubne?

Zaskakuję ją tym pytaniem.

Nie wiem. Gdzieś tu miałam…

Karolina zaczyna grzebać w pudełku wyciągniętym spod telewizora.

Ooo, mam.

Ze zdjęcia patrzy na mnie piękna dziewczyna, atrakcyjna, zalotnie uśmiechnięta. Przenoszę wzrok na moją rozmówczynię. Jest piękna, bez zmarszczek, w środku zimy jej skóra ma przyjemną, naturalnie oliwkową barwę. Jestem 15 lat młodsza. Chciałabym tak wyglądać.

A dobrze wam było na początku?

Ja już teraz nie wiem, czemu ja tak to wszystko…

Teraz pytam bardzo łagodnie.

A nie chciałaby pani sobie przypomnieć?

Nie wiem.

Przypomnieć sobie, skąd te 35 lat się wzięło…?

Znów wzrusza ramionami.

Nie było u nas takiej miłości.

A dom rodzinny?

Nie było tak źle. Trójka nas była. Rodzice nas kochali. Mama nasza była dobra, spokojna. Tata lubił wypić, ale nie był pijakiem. Rodzina przeciętna, normalnie, pracowici tacy.

Chciałaby się pani zakochać?

Patrzy na mnie prosząco.

Nie wiem, czy to istnieje. Ja kochałam tego mojego pierwszego chłopaka. A męża? Nie, nie wiem, chyba nie w taki sposób…

Ale ma pani z nim dwoje dzieci. Rozumiem, że panią raz ciężko pobił, ale skąd się wzięła potem ta próba samobójcza?

Karolina twardnieje.

On mnie zawsze zgłuszał, pomiatał. Tak mnie traktował jak…

Nie byłam wychowana, żeby goście bez przerwy. Bywali goście, mama miała swoich przyjaciół, i odwiedzali nas i chodziliśmy gdzieś, a tu za każdym razem gościny, pijatyki, wrzaski, a ja na życie musiałam o pieniądze prosić. Czy bluzkę kupiłam, czy co, a on „po co ci to”. Nauczyłam się, że takie rzeczy, głupią bluzkę czy majtki kupowałam tylko, jak on tego nie widział, jak go nie było. A potem mówiłam „a ja to od dawna mam”. Agresywnie się czepiał. Stale czepiał się.

Skarżyła się pani komukolwiek na to, że panią pobił?

Nie, trzymałam się tak, żeby mnie nikt nie widział. A teraz wspólni przyjaciele odwrócili się ode mnie. Nie chcą zeznawać na sprawie rozwodowej.

A czy dzieci widziały?

No, syn wtedy był malutki, a ja dopiero w ciąży z drugim dzieckiem. Nie, nie widziały, że mnie źle traktuje. Chociaż pamiętam, jak syn był malutki, było coś, że ja kazałam mu zrobić i uderzył mnie. Ja mówię „kto to mamę bije?”, a wtedy mąż z boku podjudzał „uderz ją, uderz ją”. Ja tak myślę, że nasiąkały tym wszystkim. Tą pogardą, tymi imprezami, pijatyką. Syn był krnąbrny, zawsze potrafił się odszczekać. Były z nim problemy… Córka, teraz, już miała jednego narzeczonego, od którego po zębach oberwała…

Jest z nim dalej?

Nie… W Anglii jest.

Uciekła – dzwoni mi w głowie.

Lubi pani siebie? Jakby się pani spotkała się na ulicy – chciała by pani ze sobą porozmawiać?

Tak, lubię. Chciałabym porozmawiać. Lubię dobrze wyglądać, sama włosy obcinam i farbuję. Zawsze to oszczędność, bo nie stać mnie na fryzjera. A on mnie rozliczał z tego, co mi dawał. Dawał pieniędzy na troje, a gdy przyjeżdżał to on był czwarty do tych pieniędzy. Czy ja jestem czegoś warta? Jestem, wie pani? Jestem. Ja potrafię wszystko – ugotować, sama remonty robiłam, ludziom gotowałam na święta potrawy, ciasta – ciasta bardzo dobrze piekę. Każdemu bym chciała pomóc. Ja nie potrafię odmówić, gdy ktoś mnie o coś prosi – to ja potrafię noce zarwać.

Potrafi pani powiedzieć „nie”?

No… właśnie nie bardzo…

Chodzi pani na terapię?

Tak, i pomaga mi bardzo. Bardzo. Człowiek nie czuje się samotny.

Ma pani koleżanki?

A mam, mam, nie czuję się zamknięta w domu. Każdy myślał, że jesteśmy idealnym małżeństwem, a ja nie chciałam opowiadać obcym. I wie pani co? Zazdroszczę starym ludziom, jak idą ulicą i za ręce się trzymają. Jak go kiedyś za rękę złapałam to odepchnął mnie i musiałam iść trzy kroki za nim. I zawsze tak było, nawet po ślubie.

Myśli pani, że on jest szczęśliwy?

Nie wiem… Ja nie raz mięknę. Dowiedziałam się, że na statku po kątach sobie popłakuje.

Karolina prostuje się i wzmacnia głos.

Ale on nasze 35 lat zmarnował.

Programowanie kobiety // Patrycja Dzierkacz

To historia K.

Gdy K. się urodziła, jej mama usłyszała, że ma wielkie szczęście, że to córka, bo dziewczynki nie sprawiają problemów, są grzeczne i układne. Mając roczek K. zrobiła swoje pierwsze kroki i dowiedziała się, że teraz trzeba jej pilnować, bo przede wszystkim musi być ostrożna. K. próbowała jeszcze jakiś czas, ale w końcu zrezygnowała ze wspinaczek i samodzielnego eksplorowania świata, bo zawsze ktoś nad nią wisiał i ostrzegał, że coś jej się stanie, że nie da rady, że jest za mała, że nie powinna.

K. poszła do przedszkola chwilę przed 3. urodzinami. Tam dowiedziała się od koleżanek, że powinna mieć długie włosy, a nie krótkie, bo wygląda jak chłopak. Gdy się zdenerwowała, K. usłyszała od pań z przedszkola, że dziewczynka nie powinna krzyczeć, bo „złość piękności szkodzi”. Od tamtej pory aż do zerówki K. była stawiana przed chłopakami z grupy jako wzór posłuszeństwa. Pamięta, że była dumna, że jest wzorcową dziewczynką i pani ją lubi.

W połowie podstawówki K. miała chłopaka. Chciał ją dotknąć pod stanikiem, ale powiedziała, że się nie zgadza. Powiedział jej, że jest sztywna, nudna i nikt nie będzie jej chciał. Więcej nie odmawiała. Zrozumiała wtedy, że brakowało jej luzu.

Po maturze K. złapała dorywczą pracę jako kelnerka w barze. Uniform służbowy miał głęboki dekolt, za którym K. nie przepadała, bo klienci często odsuwali kufle, by musiała się bardziej pochylić, gdy po nie sięgała. Chichotali przy tym, a ona – choć czuła się nieswojo – uśmiechała się serdecznie. W końcu to był komplement. Podobała się im, a to przecież miłe.

Na studiach K. usłyszała od jednego z profesorów, że dziwi go jej obecność na tym kierunku, bo kobieta powinna być co najwyżej profesorową. Roześmiała się razem z męską częścią grupy. Skoro oni się śmiali, to musiał być dobry żart, a jej zwyczajnie brakowało dystansu.

Po studiach K. dostała staż w dużej firmie, w której pracowała nad ciekawym projektem. Co prawda staż był za grosze, ale po sześciu miesiącach podpisano z nią umowę za najniższą krajową. K. wiedziała, że to dla niej wielka szansa. W końcu nie ma doświadczenia, była młoda, a projekt jest niesamowitym wyzwaniem.

Gdy podczas jednego z wyjść służbowych K. dowiedziała się, że zarabia najmniej w zespole, a ma największy zakres obowiązków, poczuła się niesprawiedliwie potraktowana. Postanowiła rozmówić się z szefem. Przyszła jak zawsze przygotowana. „Pracuję tu już długo i jestem odpowiedzialna za coraz większe projekty. Czy mogłabym dostać podwyżkę?”. Ale niestety, nie było na nią budżetu, może za rok. K. powiedziała, że rozumie i wyszła. Tak szczerze, to ucieszyła się, że jej nie zwolnił za tę bezpośredniość.

Minęły 3 lata. K. dostała „podwyżki” tyle razy, ile razy podnoszona była najniższa pensja krajowa. Wciąż słyszy od szefa, że nie ma budżetu na więcej, ale rozumie – tego się nie da przecież przeskoczyć. Wciąż słyszy od mamy, że ma szczęście, że może tam pracować. To prawda, w końcu bezrobocie rośnie, a ona ma pewną robotę. Wciąż śmieje się z żartów kolegów, w których kobieta przedstawiana jest jako głupia. Totalnie widzi w nich siebie, bywa taką gapą! Wciąż uśmiecha się, gdy kierowcy samochodów na nią trąbią. Co tu kryć, podoba się jej, że jest komplementowana również w taki sposób.

Od małego wychowywana na posłuszną, grzeczną, niewychylającą się przed szereg. Od początku programowana na wartą mniej niż jakikolwiek mężczyzna. Od dziecka uczona tego, by być atrakcyjną dla innych, nie dla siebie.

To historia K.

K. jak Kobieta.

Damy radę wywalczyć lepsze jutro // Inga Lipińska

Kończy się rok, więc jak wielu i wiele z Was robię w głowię posumowanie 2020 roku. Problemy, jak każdy, miałam, ale one nie wysuwają się na pierwszy plan. Obrazy służb medycznych w kombinezonach zostaną mi w pamięci, jak zapewne większości. Szok jakiego doznałam widząc ogrom policji obstawiającą prywatny dom w Warszawie również zapamiętam. Bo przecież kobiety nadal długo czekają na interwencje chowając się gdzieś z dziećmi przed sprawcą przemocy. Deficyty kadry są przecież… Poczucie po ogłoszeniu „wyroku” „Trybunału Konstytucyjnego”, że popełniłam błąd zostając w Polsce 20 lat temu.

Jednak ogół jest tylko tłem, a każdy z nas zastanawia się nad swoimi prywatnymi marzeniami, porażkami, sukcesami. Myśląc pod tym kątem widzę, że zadbałam o los wielu osób. Są mi wdzięczne, dobro wraca (nawet czasem pod ten sam adres). To wielkie szczęście, bo zamieniam zło, które mnie  spotkało, w dobro. Można. Z drugiej strony to daje hejt i agresję, której nie rozumiem i rozumieć nie chcę.

No, ale miało być o moich osobistych marzeniach… nie będzie. Zabrakło czasu, energii, przestrzeni. Jak co roku. Ciągle słyszę, że powinnam mieć więcej egoizmu. Nie umiem. I już mnie nudzi coroczne stwierdzenie, więc zaczęłam się zastanawiać, dlaczego. Prócz tego, że pomaganie sprawia mi ogromną satysfakcję, to gdzieś głęboko we mnie są nadal komunikaty, jakie mi wiele osób wbiło do mojej małej główki. Większości się pozbyłam inne nadal domagają się głosu.

Mała dziewczynka oskarżana o złe intencje będzie zawsze udowadniać, że jest inaczej. Nauczona, że jej potrzeby nie są ważne (bo kobieta ma się opiekować innymi) będzie swoje potrzeby zawsze odsuwać na bok, jako mniej istotne. Jeśli słyszała, że powinna być miła i uśmiechnięta, to się nauczyła używać maski zadowolenia nawet, gdy chce się jej płakać. A przecież płakać nie chce, bo wie, że wtedy „marze się”, a „baby tylko to potrafią”. Ona potrafi więcej, więc zrobi wszystko, aby to udowodnić.

Standardem jest brak zadowolenia ze swojego wyglądu. Prócz medialnego przekazu idealnego ciała dochodzi nauka dziewczynek, w co powinna się ubierać, jak czesać „bo jest dziewczynką”. Gdy jest kobietą odkrywa, że niekoniecznie chce tego, czego ją nauczono. No i na zawsze pozostanie w niej konflikt własnych pragnień z „powinnością”.

Oczywiście rozum działa i wie, że nie musi, jednak nasz mózg to nie tylko część analityczna, ale również emocjonalna. W przypadku doświadczenia krytyki, krzyków, bicia, wykorzystywania seksualnego, zaniedbania, agresji rówieśniczej w dzieciństwie, część emocjonalna mózgu działa inaczej. I nawet po psychoterapii do końca życia racjonalność walczy z emocjami. Na budowę mózgu nie mamy wpływu.

Ile z nas, dorosłych kobiet, nie doświadczyło żadnej przemocy w dzieciństwie? Mało.

Żyjemy w bardzo straumatyzowanym społeczeństwie. Wielopokoleniowe deficyty emocjonalne, ściśle związane z historią Polski. W większości rodzin (zwłaszcza starszych pokoleń) nadal chodzenie do psychologa czy psychiatry to wstyd.

W naszym kraju ugruntowany jest patriarchat. To on wciska nas w role, których często nie chcemy. I wcale nie musimy ich wypełniać.

Dwa powyższe czynniki stawiają Cię na straconej pozycji, jeśli urodzisz się dziewczynką w Polsce. Prawdopodobnie już po twoich narodzinach Twojej matce zszyją porodowe pęknięcie/nacięcie tak, aby ona czuła ból, ale jej mężowi „było dobrze” w czasie przyszłych stosunków. Potem wiele lat nauki, jak się kobietę traktuje i gdzie jej miejsce.

Tegoroczne protesty pokazują, jak bardzo mamy dość. Do rządzących nie dociera. Do części społeczeństwa też.

Ale to od nas zależy nasz los w 2021 roku. Czy będziemy słuchać patriarchalnych nauk, jakie nam wpojono. Czy będziemy siedzieć cicho, gdy obierają nam nasze prawa. Czy pozwolimy decydować mężczyznom o naszych losach? Czy będziemy zaspokajać potrzeby innych kosztem swoich?

Wszystko ma swój początek i koniec. Rok 2020 pokazuje, czego chcą Polki. Nie pozwólmy na kontynuację złych „tradycji” łamiących prawa nasze, naszych córek, matek i sióstr.

Uda się nam, bo jesteśmy silne. Znosiłyśmy patriarchat i wytrzymałyśmy. Damy radę wywalczyć lepsze jutro.

Od Ciebie zależy ciąg dalszy tych świąt // Inga Lipińska

Trigger warning: przemoc domowa, przemoc seksualna

Czas Świąt Bożego Narodzenia jest jednym z najpiękniejszych okresów w roku. Nawet dla osób niewierzących to czas spotkań z bliskimi, obdarowywania podarkami tych, których kochamy, czas radości i pysznych potraw.

Nie dla wszystkich. W domach, gdzie jest przemoc jest inaczej. To najczęściej najpaskudniejszy okres w roku. Nawet gdy jest się osobą wierzącą. Przy stole wigilijnym spotkamy rodzinę dalszą i dostaniemy piękny podarek od oprawcy. Prezent zostanie oczywiście przedstawiony dalszej rodzinie – niech widzą, jak dba o swoją kobietę. Będą zachwyceni. Przemocowiec przy gościach będzie dla swojej ofiary przemiły. Będzie snuł opowieści o wspaniałym związku z tą „cudowną kobietą”, którą podobno ona dla niego jest. Opowiadał o tym, że jest dla niego „szóstką w totolotku”, o tym jak bardzo czeka na ich wspólne dziecko, które nosi. O szacunku do kobiet. Umiejętnie skieruje rozmowę na temat przemocy domowej i wygłosi emocjonalną mowę o tym, jakim trzeba być potworem, aby podnieść rękę na kobietę. Jego wykład na ten temat będzie dość krótki. Zakończony stwierdzeniem, że nie może nawet o tym mówić, bo nie wyobraża sobie, jak tak można…

Goście, dla których jego partnerka jest kimś bliskim pomyślą, jakie ona ma szczęście, że ma takiego wspaniałego mężczyznę. Jak dobrze, że na niego trafiła. Ona stara się uśmiechnąć, jak zrobi to niewłaściwie to dostanie wykład od rodziny, że powinna bardziej doceniać swojego męża, bo inne mogą tylko marzyć o takim. Wtedy oczywiście powie, że wie, że jest szczęściarą mając takiego towarzysza życia, a swoją minę zgoni na zmęczenie i choćby na złe samopoczucie fizyczne. Potem spuści głowę i milczy, albo pobiegnie do kuchni „odgrzać pierożki”, bo łzy się cisną i ciężko grać. Ona wie, że goście pójdą, a jak nie będzie grzeczna, to dostanie karę.

Przed przyjęciem gości nie było miło. Później będzie piekło. Od tego, jak dobrze zagra zależy, jak wielkie. Mąż zapowiedział, że ze względu na pandemię resztę świąt spędzą w domu razem. Opowiedział gościom jak ważne jest zadbanie o czas tylko we dwoje. Wszyscy byli tacy zachwyceni. Ona nie. I znów wykład, że go za mało docenia, że takiego to ze świeczką szukać, a ona, jak zwykle, jakieś fochy ma.

Gdy wyjdą goście, on oceni jej zachowanie. Pierożki nie równo podsmażone – „nie umie gotować”. Serwetki położyła tylko w jednym miejscu na stole – „żadna z niej gospodyni”. Spódnicę miała zagniecioną – „jak dziwka”. Wstyd mu przyniosła. I go nie docenia – przecież wszyscy jej powiedzieli, że ma szczęście i powinna go bardziej doceniać. Da jej szansę przeprosin – jeśli zaspokoi go dobrze ustami, to będzie mniej paskudny przez resztę świąt. On wie, że ona tego nienawidzi, bo tamci, którzy ją zgwałcili, zmusili ją do tego. Pomimo wszystko wykonuje polecenie. Gdy go zaspokoi biegnie do łazienki, bo ma mdłości. Za pięć minut wpada on. Wściekły. Krzyczy, że żadna z niej żona, że byle szmata z ulicy zrobiłaby to lepiej, że ciągle ma swoje fochy. Uderza. W bok głowy (tam nie ma śladów). Wciąż krzyczy, że nie chce spełniać obowiązku, który Bóg na nią nałożył. Że jest niczym. Uderz kolejny raz. Ona upada i dostaje kopnięta w „nic nie warte” krocze (poroniła już dwa razy). On wciąż wrzeszczy, jest wściekły…

Droga czytelniczko, drogi czytelniku, jeśli słyszysz odgłosy to zareaguj. Od Ciebie zależy ciąg dalszy tych świąt.

„W sądzie zeznał, że „był zmuszony mnie zdradzać”, bo nie spełniałam jego oczekiwań” – wywiad z Danką // Agnieszka Wesołowska

Danuta prowadzi pracownię projektową i tam się umawiamy. Wchodzę przez piwnicę. Niski strop, czuję się przygnieciona, siadam na kulawym krześle. Danka się spóźnia, jej pracownica pozwala mi czekać. Po chwili wchodzi właścicielka. Wygląda na wysoką i smukłą, nosi strzeliste obcasy, jak ja. Jest świetnie ubrana, uczesana i nie potrzebuje makijażu, by wyglądać rewelacyjnie. Zdejmuje kozaki i zakłada klapki – teraz pasuje do piwnicznego wnętrza. I jak ja – okazuje się niewysoka.

Wiesz czego szukam?

Wesoły uśmiech.

Sławek mówił, że potrzebujesz materiału, żeby pisać o normalnych i nienormalnych.

Unoszę wysoko brwi. Danka wciąż się pogodnie uśmiecha.

A ty jaka jesteś?

No, ja chyba jestem nienormalna.

Dlaczego?

Skoro kolejny mąż mnie zostawił…

Znów się uśmiecha. Przydałaby się kawa i ciasteczka. I cukier, by nerwowo grzechotać łyżeczką w cukiernicy. Danka zaczyna jeść jabłko.

A ilu ich było?

Dwóch.

Teraz ja się uśmiecham. Mam wypracowany taki specjalny uśmiech luzaka, ocieplający bez pudła atmosferę. Danka patrzy na mnie i zasłania się jabłkiem. Gryz.

To nie tak dużo.

Nie?…

Nie, dużo to by było trzech albo więcej…

No, teraz jestem związana z trzecim partnerem.

Gryz.

Nieee, to wcale nie dużo. A dlaczego sobie poszli?

W moim pierwszym małżeństwie doszło do pierwszej zdrady, gdy nasza córka miała 11 miesięcy. Potem się to regularnie powtarzało. Ale gdy przychodziło do awantur słyszałam, że to moja wina. Bardzo umiejętnie wzbudzał we mnie poczucie winy i współodpowiedzialność za zdrady. Mówił, że go nie dość zaspokajam. Że jestem nie dość dobra. Miał swoje pasje – sport i myślistwo. Gdy zapraszał po polowaniu kolegów, to wymagał, żebym była wzorową, uśmiechniętą żoną, pięknie ubraną, na stole wykwintna kolacja i napoje. Jak ja miałam to robić, pracując zawodowo, przy dwójce dzieci, dopingując go w jego zainteresowaniach. Jeździłam z nim na polowania i zawody. Gdy zachciało mu się seksu, domagał się go natychmiast, egzekwował go nawet siłą.

Więc bzykał co popadnie?

Danka kiwa głową. Lewa dłoń układa się elegancko na jej udzie.

Bzykał co popadnie. Lubił starsze od siebie kobiety. Pierwsza była 6 lat starsza, następna – nie wiem ile, ale wyglądała na starszą. Ostatnia, o której wiedziałam, 11 lat różnicy.

Był z nimi dłużej?

A skąd!

Gryz. Danka cały czas mówi pogodnie, a w oczach ma uśmiech.

Każdą zostawiał. W sądzie zeznał, że „był zmuszony mnie zdradzać”, bo nie spełniałam jego oczekiwań. Najgorsze jest to…

Danka zasłania się jabłkiem. Lekko ciemnieje jej twarz, oczy nikną.

… że ja go tak tragicznie kochałam. Zaangażowałam się z całej duszy. Zawsze mi powtarzał, że będzie znów dobrze, że będzie lepiej. Ja go sobie wyobraziłam, ten chodzący ideał.

Gryz. Oczy jaśnieją. Kiwam głową, notuję: „wyobrażenie miłości”.

Kiedy wzięliście rozwód?

Oj, rozwód długo trwał. Mój prawnik – bo wtedy było mnie stać na prawnika – doradził mi, by wszystkie roszczenia rozbić na osobne sprawy. Osobno zakładałam sprawę alimentacyjną, osobno o opiekę nad dziećmi, osobno rozdzielność, wreszcie osobno rozwód. Całość ciągnęła się dwa lata – rozstaliśmy się w 1999 roku, a w 2001 orzeczono rozwód. Posadził wtedy przed sobą córki – Nina miała 9 lat, Michasia 5. Powiedział „już was nie kocham”.

Danka krzyżuje ręce, unosi prawie do końca obgryzione jabłko na wysokość twarzy, ale nie je. Obraca się lekko bokiem do mnie, frontem do biurka, patrzy na coś, nie na mnie. Słyszę szum pracującego w sąsiednim pomieszczeniu procesora. W biurze obok ktoś trzasnął drzwiami.

Jak na to zareagowały?

Nina? Strasznie. Bardzo to przeżyła. Była już w szkole, świetnie się uczyła, a wtedy nastąpił zwrot o 180 stopni. Przestała się uczyć, zaczęła się moczyć w łóżku. Miałam z nią ogromne problemy i szukałam fachowej pomocy. Trafiłyśmy do poradni pedagogicznej. Koleżanka mi poradziła…

A młodsza?

Michasia? Po niej spłynęło to jak po kaczce.

Danka uśmiecha się. Nie wiem, co jest w tym uśmiechu. Ton ma lekki.

Czy dzieci widziały wasze kłótnie?

Nie wiem. Nie wiem tego do dziś. Robert był wybuchowy – mogły słyszeć… I chyba słyszały, jak ja płaczę. Miałam taki swój azyl na strychu, gdy nie mogłam wytrzymać, brałam pranie i szłam na strych, tam płakałam.

W moim domu rodzinnym też był strych, na którym wieszaliśmy pranie. Surowe deski na podłodze, światło wpadające przez świetlik, rozwieszone pomiędzy belkami sznury. Widzę kobietę z miską prania, tak jakby to pranie musiało być zawsze gotowe na wypadek awantury, wilgotne, zimne rzeczy, nieprzyjemne w dotyku, miska z pomarańczowego plastiku. Wiesza ubrania na sznurach, znajdując gospodarnie czas na tak nieistotną rzecz jak płacz. Nie wolno marnować czasu.

Gryz jabłka.

Chrup.

Chrup.

Jakie dziewczyny są teraz?

Nina ma 20 lat i jest… bardzo zgorzkniała, jakby dźwigała bagaż życia. Ma chłopaka…. Ciężko mi go zaakceptować…

Dlaczego?

Danka mówi powoli, z namysłem, starannie dobierając słowa, ostrożnie, by nie powiedzieć niczego niepotrzebnego. Nie urazić człowieka, który nas nie słyszy i nigdy nie dowie się o tej rozmowie.

Jest leniwy. I niezaradny. Nie lubię ludzi, którzy nie mają marzeń, ambicji, chęci zmienienia swojego życia. Staram się być wobec Andrzejka w porządku. Nina chyba myśli, że go akceptuję.

Danka uśmiecha się przepraszająco. Długimi palcami o zadbanych paznokciach obraca ogryzek. Łagodnym, eleganckim ruchem odstawia go na stojący na biurku talerzyk. Pracuje ciężko, często fizycznie, bywa że nawet po 12 godzin dziennie, nie licząc czynności domowych, które wymagają czasu, wysiłku i siły. Ma śliczne dłonie. Moje ręce są szorstkie od mrozu, mają zadrapania, paznokcie nierównej długości i kształtu. Złości mnie zwłaszcza wygląd środkowego palca mojej prawej ręki – jakiś taki dziecinno-kwadratowy. I uświniłam go tuszem od długopisu, jak w szkole.

Dlaczego jej tego nie powiesz?

Próbować wpłynąć na jej decyzje, na jej życie? Wtrącać się? Próbowałam zwracać Ninie uwagę na jego wady, ale tak ogólnie, żeby nie poczuła się z tym źle. Skutek taki, że zaczęła pracować nad nim. Nie o to mi chodziło.

A Michasia?

Oooch, ona jest zupełnie inna. Teraz 16 lat. To taka… trzpiotka. Ma chłopaków, zmienia ich jak rękawiczki i rządzi nimi. Chłopcy, którzy nie chcą się podporządkować – nie nadają się.

Danka uśmiecha się. Nie wiem, chyba jest z tego dumna, z tego jaka jest jej młodsza córka, silna i niezależna. Ale nie wiem. Wcale tego nie wiem.

Trochę ją roznosiło i znalazłam dla niej wyjście – sport. Trenuje triatlon i ma znajomych przede wszystkim ze swojego środowiska.

„Twardzieli”?

Danka uśmiecha się, skłania lekko głowę potakując. 

Kiedyś na obozie sportowym polubiła bardzo jednego chłopca. A potem znalazła jego pamiętnik. Wiesz co zrobiła? – stanęła na środku stołówki i odczytała fragmenty z tego pamiętnika, mówiąc wszystkim, że taki chłopak, który takie rzeczy o innych pisze nie jest dla niej nic wart. Zadzwonił do mnie trener i pyta, co z tym zrobić, czy ją odesłać do domu? „Absolutnie nie!” ja na to. „Nawarzyła sobie piwa – niech teraz z tego się wyplątuje”.  Skończyło się na tym, że wszyscy siedzieli w stołówce, cały obóz i zadawali temu chłopcu pytania na temat jego zapisków w pamiętniku.

Robię wielkie oczy, nieruchomieję na moment z uniesionymi brwiami. W myślach wygłaszam mowę o niewłaściwości takiego postępowania wobec chłopaka, którego prywatne zapiski wyciągnięto na publiczne forum. Patrzę na Dankę i rozumiem, że nie wiem, co ona na ten temat sądzi. Przez ułamek sekundy zastanawiam się, jaki związek z płaczem matki na strychu ma grzebanie w cudzym pamiętniku.

Czy ich ojciec się z nimi kontaktował po rozwodzie?

Z początku walczył, jakieś 2-3 lata, potem nic. Pojawił się przed 18-stka Niny, narobił jej obietnic i zniknął. Z niczego się nie wywiązał.

Płacił alimenty?

Danka prycha lekceważąco.

Po co? W tej chwili jest zadłużony wobec nas na kwotę 37 tysięcy, plus odsetki, plus 20 tysięcy wobec skarbu państwa, bo przez jakiś czas pobierałam zasiłek alimentacyjny.

Wiesz gdzie go szukać?

Nie. Kiedyś przyszła kartka pocztowa z Toskanii: „serdeczne pozdrowienia dla Ninki i Michasi”. Potem podobna z Hiszpanii, z Toledo.

A byli teściowie?

Chyba nie wiedzą, gdzie on jest… Założyłam im sprawę alimentacyjną i tak, dostałam alimenty. 160 zł! Na obie. To była moja prawdziwa porażka życiowa i finansowa.

A teściowie w ogóle interesowali się wnuczkami?

Teść.

Danuta mocno akcentuje to słowo. Gdy mówi o teściu, stara się zachować pewien dystans i szacunek.

Nasze relacje są poprawne. Można użyć takiego sformułowania, że wychowałam sobie byłego teścia. Jeśli chce zobaczyć się z dziewczynkami – dzwoni i ustalamy szczegóły. Czasem chce je gdzieś ze sobą zabrać, nie wyrażam sprzeciwu, chyba że z jakichś powodów nam to nie pasuje. Teściowa…

Głos jej twardnieje.

…Teściowa zawsze w pełni trzymała stronę syna. Powiedziała mi nawet, że nie spełniałam jego oczekiwań w łóżku.

Wybucham śmiechem. Całe gardło rechotu. Potem mówię zupełnie celowo za głośno, za rozwlekle i ordynarnie:

No to trzeba było jej powiedzieć, żeby sama się tym zajęła. Skoro wie, czego syn potrzebuje w łóżku – niech się bierze do roboty.

Danka nie podejmuje wulgarnego tonu, nie śmieje się ze mną. Uśmiecha tylko enigmatycznie. Mówi jeszcze, że teściowa miała pretensje, że ta nie modli się do Boga o małżeństwo i miłość męża. I potem słyszę w jej głosie gorycz:

Jeszcze nie widziałam nikogo, komu by to pomogło.

Myślę w tym momencie, że pierwszy raz słyszę w tym głosie coś tak wyraźnego. Danka nie patrzy na mnie, gdy to mówi.

Kiedy związałaś się z następnym mężczyzną?

Trzy lata po rozstaniu z pierwszym mężem, a rok po rozwodzie. Zaczęłam spotykać się z Erykiem. Razem pracowaliśmy w zakładach graficznych. Ja byłam zastępcą kierownika, a on magazynierem. W zasadzie pomocnikiem magazyniera.

Danuta prostuje się z godnością i dumą: bycie pomocnikiem magazyniera nie jest niczym złym. Praca jak każda inna.

W twoim wieku?

Młodszy.

Danuta wypowiada to słowo wyjątkowo starannie, jakby zawierało treści o wiele szersze, jakby to jedno słowo wyjaśniało specjalne tajemnice. Patrzy przy tym na podłogę.

O siedem lat młodszy. Spotykaliśmy się, potem wzięliśmy ślub. Ja już nie chciałam mieć dzieci. On jednak chciał bardzo. Argumentował, że jest jedynakiem, że nie ma żadnych dzieci, więc wspólnie zadecydowaliśmy o dziecku. Zaszłam w ciążę i urodziłam Weronikę. Gdy miała sześć miesięcy – poszedł do więzienia.

Za co?

Za grzechy młodości. Naprawdę za grzechy młodości. Wdał się w jakąś bójkę mając 18 lat i dostał wyrok, ale prolongowano mu karę ze względu na brak miejsc w zakładzie karnym. Wiedziałam o tym, spodziewałam się tego. Gdy Weronka miała pół roczku dostał list o tym, że ma zgłosić się do zakładu. Trafił do więzienia na trzy i pół roku. Doszły do tego jakieś dodatkowe przewiny, razem odsiedział cztery i pół.

Muszę mieć pytanie w oczach, bo Danuta patrzy na mnie lekko niepewnie, porusza głową jakby chciała ominąć przeszkodę i robi subtelny gest dłonią. Nie dowiem się, o jakie dodatkowe przewiny chodzi. Nie wiem, jakie błędy młodości owocują ponad 4-letnim wyrokiem.

Jako dobra żona, przykładna matka…

Czy ja słyszę w jej głosie sarkazm? Szlag trafia moją znajomość ludzi – czy ja słyszę sarkazm? Lekko pochylam się w jej stronę i słucham uważniej.

…jako dobra żona, przykładna matka – byłam na wszystkich widzeniach, robiłam zakupy, wysyłałam paczki. Naiwna kretynka. Ani jednego widzenia nie opuściłam, jeździłam tam co tydzień, razem z dzieckiem. Pracowałam nad dzieckiem, żeby wiedziało, kim jest tata. Wieczorami oglądałam z nią albumy, opowiadałam o ojcu. Wymyśliliśmy taką bajeczkę dla niej, że Eryk pracuje za granicą – przez ostatni rok to on przyjeżdżał do nas na przepustki, nie pamiętała więzienia. I w ten ostatni rok zaczęła się polka-rock’n’rolka.

To znaczy?

Przyjeżdżał po to, żeby się nachlać. A za co? – za to co zabrał mi z torebki. Od tamtej pory zawsze mam torebkę na widoku. W domu, w pracy, wszędzie.

Kiedy zaczęłaś się orientować, co się dzieje?

Przed śmiercią jego ojca. Ojciec na łożu śmierci błagał go, żeby szanował swoją rodzinę, żeby jej nie rozbijał. Ojciec też skakał na bok…

Eryk cię zdradzał?

A jak?! On był typem człowieka, którego trzeba prowadzać za rączkę. Wrócił z zakładu karnego – zaprowadziłam go do urzędu pracy. Znalazłam kurs – zaprowadziłam go na ten kurs. Skończył szkolenie – znalazłam mu pracę. Zrobił się butny awanturnik i skory do bicia. A umiał bić. Poszedł do pracy – i tam znalazł sobie kobietę. Zastępcę kierownika. Schodziliśmy się i rozchodziliśmy. W pewnym momencie powiedziałam – nie. Rozeszliśmy się. Jeszcze krótko do niego jeździłam, z lekami.

Dlaczego woziłaś mu leki?

Bo mnie o to prosił.

Danuta odpowiada twardo i patrzy mi w oczy.

Sama bym tam nie jeździła.

Gdy spotykamy się dla wyjaśnienia nieścisłości w wywiadzie po kilku dniach, Danka dodaje od niechcenia:

No wiesz, jeszcze kilka razy był jakiś seks, czy rozmowa, ale potem powiedziałam twardo „nie, koniec” – i to urwałam.

Nie prowadziłam notatek z tej drugiej rozmowy. Po prostu zapamiętałam to zdanie.

Jest z tą samą kobietą teraz?

Skąd, ma kolejne baby. Gdy odkryłam, że ma kochankę – powiedziałam mu o tym.

Zrobiłaś awanturę?

Nie, stwierdziłam fakt. Wtedy mnie pobił. „No krzycz, wariuj” mówił do mnie. Powiedziałam „nie. Nie, bo TY tego chcesz”. Po trzech miesiącach to pobicie się powtórzyło. Za pierwszym razem siedziałam za kierownicą, jechałam 100 km/h, a on mnie bił. Szukałam miejsca, żeby zjechać na pobocze. Wyszłam z samochodu, a on mnie zaciągnął z powrotem. Bił raz po razie. Na prośbę teściowej nie zgłosiłam się na obdukcję. Usprawiedliwiała go, że to raz się zdarzyło. A ja uwierzyłam, w to, że to tylko ten raz się zdarzyło.

Kochałaś go?

Bardzo.

Danka nie płacze, nie łamie jej się głos. Ani razu nie płakała, nie robiła wrażenia załamanej i smutnej. Gdy mówi „bardzo” – czuję ciężar tego, co mówi. Bardzo.

Czy wyrażał żal za to co zrobił?

Nie. Było tak: „przebaczyłaś mi – zamykamy temat”. Nie chciał mnie słuchać, nie chciał rozmawiać. A potem chciał mnie zgwałcić i zabić.

Gdy Danka to mówi, mam wrażenie, że próbuje wagi swoich słów, szukając w mojej twarzy reakcji. Rozmawiam z nią, tu i teraz, więc wiem, że nie zabił.

Udało mu się?

Nie. Sąsiedzi mnie uratowali. Mieszkam na trzecim piętrze, a sąsiadka przybiegła z drugiej bramy z parteru. Razem z sąsiadem taksówkarzem włamali się do mnie. Sąsiad obezwładnił Eryka, zresztą ten był pijany. Sylwia pomogła mi się ubrać. Kąpałam się wtedy. Wywlókł mnie z wanny. Leżałam z głową pomiędzy muszlą a umywalką i krzyczałam. Powiedział, że mi zatka usta – i zatkał. Swoimi genitaliami. Miałam połamane żebra, chyba usiadł tu…

Wskazuje dłonią okolice mostka.

Musiał na tobie klęknąć.

Nie wiem… Może usiadł… Nie pamiętam… Ja… nie pamiętam wielu momentów, gdy to się stało. Ja… nie chciałam pamiętać tego… Potem pamiętam, że siedziałam w samochodzie sąsiada, w dresie… To był 27 lipca.

Teraz Danka patrzy mi w twarz.

Od tamtej pory 27 lipca staram się nie być w domu.

Nie rozumiem.

Dlaczego?

Są dni, których się boję. „Danusiu” powiedziała do mnie jego babcia „przykro mi, ale ja to widziałam”. Wtedy zrozumiałam, że teść mój bił teściową. Teściowa dodała „nie bój się, siniaki zejdą za 7 dni”. Nie zeszły. „Zapomnisz co się stało”. Nie zapomniałam.

Co wtedy postanowiłaś?

Że to koniec. Eryk co prawda zgłosił się zaraz na odwyk i leczenie, ale to już mnie nie obchodziło. Starał się nie wracać do domu lub wracać bardzo późno. Pojawiał się coraz rzadziej. Wreszcie w lutym wyniósł się z domu.

Zgłosiłaś pobicie na policji?

Nie, nie zgłosiłam.

Dlaczego?

Wyszedł warunkowo, a ja… złożyłam obietnicę jego matce.

Protestuję. Mam ochotę wstać i zrzucić wszystko z biurka. Mam ochotę zrobić coś spektakularnego. Zamiast tego mówię:

Ale to głupia obietnica.

Danka odpowiada z godnością.

Głupia. Ale ja z zasady dotrzymuję danych obietnic. Rzadko coś obiecuję, ale z zasady dotrzymuję danego słowa.

Muszę mieć taki wyraz twarzy, że Danka kilkukrotnie powtarza ostatnią wypowiedź. Robi to z dumą i wielką godnością. Chyba zdaje sobie sprawę z bezsensu tego, co mówi. Przeskakuję na inny temat. Pytam o Sławka, terapeutę. Danuta ożywia się, jej twarz rozjaśnia się uśmiechem.

Sławek? Och, cały czas jestem z nim w kontakcie. Trafiłam do niego po raz pierwszy, gdy rozwodziłam się z Robertem. Ze Sławkiem czuję bliskość. On… mnie słucha. Akceptuje mnie, wszystko, dokładnie tak jak jest.

Opowiedziałaś mu o tych wydarzeniach? O pierwszym pobiciu?

Nie. Nie chciałam. Chciałam po prostu porozmawiać.

Ale nie powiedziałaś tego, co ważne.

On mnie akceptuje taką, jaka jestem. Było mi źle i chciałam porozmawiać.

O czym?

Nie pamiętam.

A po drugim pobiciu?

Też byłam.

O czym rozmawialiście?

Nie wiem… Nie pamiętam… Rozmawiałam, nawet testy mi robił… Wiele rzeczy starałam się wykluczyć z pamięci… Nawet o nich nie rozmawiałam… Nigdy…

Ale teraz się zgodziłaś na rozmowę – dlaczego?

Mam nadzieję, że to komuś pomoże i druga taka naiwna jak ja już się nie trafi.

Zaczynam się śmiać. Odchylam się z krzesłem, poprawiam i śmieję się, serdecznie rozbawiona.

Och, znajdzie się, niejedna, znajdzie się!

Danka się nie śmieje. Chyba jej coś zabrałam. Przestaję się śmiać, notuję.

Jesteś teraz z kimś w związku?

Tak. On jest inny. Jest starszy. O cztery lata. Poza tym to nie ja wybierałam, to mnie wybrano.

Uśmiecha się z nadzieją. Promienieje, jak nastolatka.

Po odejściu Eryka zapisałam się do serwisu randkowego. Chciałam poznać kogoś nowego, spoza mojego środowiska. Jerzy jest inny. Pracowity. Pracuje tak samo długo jak ja. Prowadzi firmę i pracuje na etat. Nie boi się czynności domowych. Przychodzę do domu po 12 godzinach pracy i wiem, że on też pracował długo. A tymczasem czeka na mnie kolacja, on mówi „ty się połóż, a ja za ciebie wszystko zrobię”. Nie byłam do tego przyzwyczajona. Odkryłam świat, w którym nie muszę wszystkiego robić sama.

Miał żonę?

Tak. Jest w trakcie rozwodu. Został porzucony przez żonę.

Danka uśmiecha się z lekką wyższością – jakaś głupia kobieta porzuciła taki skarb. Myślę, że nadinterpretuję to, co widzę, że przesadzam, ale nie mogę się powstrzymać. Słyszałam już opowieści o podłych żonach, które bez słowa zostawiały mężów, a nawet o takich, które uderzały głowami w ściany, by pójść później na obdukcję i zgłosić pobicie. Opowiadali mi o tym z wielkim przekonaniem znajomi porzucanych mężów. Świat po prostu roi się od złych, niewdzięcznych kobiet, które nie doceniają tego, jak skarb miały w rękach.

Nie boisz się ryzyka, że to wszystko idzie za szybko?

Nie, biorę życie takie jakie jest. Żyję tu i teraz. Nie planuję niczego, żyję z dnia na dzień. W poprzednich związkach wszystko dokładnie planowałam i to z dużym wyprzedzeniem.

Przechodziłaś jakąś „klasyczną” terapię?

Nie, to były tylko luźne spotkania z terapeutą. Oczyszczają mnie te spotkania, jakby mi ktoś zrzucił bagaż z pleców.

Nie masz z kim porozmawiać?

Nie, tylko ze Sławkiem.

Nie masz przyjaciółek?

Nie.

Koleżanek?

Nie.

Nie masz ochoty spotkać się z kimś prywatnie i porozmawiać?

A czym się mam chwalić? Boję się takich rozmów.

A to trzeba się bać rozmów?

Boję się oceny ludzi.

Czy ktoś cię w życiu oceniał?

Teściowe. Zawsze byłam ugodowa, spokojna. Nie używam wulgaryzmów, jeśli już klnę to „cholera”. Nigdy nie uderzyłam moich dzieci, a pamiętaj, że dopiero od niedawna mówi się o wychowywaniu bez kar cielesnych.

Potrafisz powiedzieć „nie”?

Nie… Choć ostatnio już tak. Siedziałam z Jerzym w samochodzie i powtarzałam ostatnio „nie-nie-nie”, raz po razie.

I naprawdę nie chcesz nawiązać kontaktu z ludźmi?

A co mi ludzie mogą dać?

Nie chcesz MNIE o nic zapytać?

Nie.

Nie chcesz wiedzieć, kim jestem, co robię?

Nie.

Zgodziłaś się na rozmowę ze mną i nie chcesz NIC o mnie wiedzieć?

Nie.

Dlaczego?

Bo o prywatne sprawy się nie pyta.

Ale przecież można porozmawiać o czymś drobnym, lekkim, odpocząć przy drugiej osobie, otworzyć się tylko trochę.

Mam jedną koleżankę. Znajomą. Utrzymujemy kontakt, ona mnie pyta o radę w sprawie projektów, ja ją czasem pytam o sprawy bankowe i finansowe. Właściwie kontaktujemy się wtedy, gdy coś od siebie chcemy. Czasem z inną spotykam się na kawie. Rozmawiamy… o czymś nieistotnym.

A ta dziewczyna, która uratowała ci życie?

Sandra? A tak, z Sandrą się zaprzyjaźniłyśmy. Ale to… prosta osoba. Czasem mnie zapraszają na kawę. Ale… nie lubię niechlujstwa i czasami odmawiam.

Tam jest brudno?

Danka lekko kiwa głową.

Sandra to prosta kobieta?

Bardzo.

Dlaczego szukasz takich znajomości? Jesteś wykształcona. Wyglądasz świetnie. Masz świetne ciuchy. Nie porozmawiasz z nią nawet o modzie. Dla niej pokazy pret-a-porter nie mają znaczenia, dla niej ma znaczenie to, czy będzie miała co wciągnąć na grzbiet.

Danka przytakuje.

To bardziej koleżeństwo… nie przyjaźń.

I naprawdę nie chcesz niczego innego?

Nie.

NAPRAWDĘ nie chcesz wiedzieć czegoś o ludziach? O mnie?

W sprawy prywatne się nie wnika.

A jak to było w domu rodzinnym? Nie mówiło się o sprawach prywatnych?

Nigdy. Mama z ojcem nigdy się nie kłócili. Nie widziałam kłótni. Nie bili mnie za przewinienia. Tylko raz mama mnie zbiła. Dostałam od niej drewnianym wieszakiem. Uderzyła mnie i mówi „płacz”. A ja – „nie”. „Płacz!”. „Nie. Bo TY tego chcesz”. Połamała na mnie wieszak.

Mieli znajomych?

Taaak, kumplowali się z wujostwem. Ojciec miał kumpla, Wiesia. Remontowali razem leśniczówkę. Mama? Nie… Nawet nie znała za bardzo sąsiadów. Mama była nauczycielką, miała wyższe wykształcenie. Ojciec był robotnikiem i wiesz, w tamtych czasach mówiono do mnie, że jestem córką robola. A przecież ojciec to dobry i przyzwoity człowiek…

A Jerzy? Ma przyjaciół?

O tak! W ogóle większość informacji o nim przekazali mi jego przyjaciele. To są bardzo normalni ludzie. Żeby ukrócić wszelkie plotki i niejasności Jurek zorganizował grilla dla wszystkich i tam przedstawił mnie oficjalnie. Jak to się mówi „nalał im wody w usta”… Wiesz, w jego kamienicy mieszka 6 rodzin – wszyscy są ze sobą blisko, jak wielkiej rodzinie. U mnie jest 9 rodzin. Gdy Eryk próbował mnie zabić – krzyczałam o pomoc – i nikt nie przyszedł. Przybiegła Sandra, z sąsiedniej klatki.

Gdzie mieszkasz?

Danusia podaje nazwę ulicy w dzielnicy portowej. Portowe dzielnice na całym świecie niewiele się różnią, moje miasto nie jest tu żadnym wyjątkiem.

Ulica Kolorowa. Tak, ta słynna ulica Kolorowa… Całe życie chciałam udowodnić, że można mieszkać w złej dzielnicy i pozostać dobrym człowiekiem. Miałam tam nawet takich dobrych sąsiadów, przyjaciół – Ewę i Leszka. Bardzo się kumplowaliśmy, jeszcze za mojego pierwszego małżeństwa. Któregoś roku wysłałam ich na dwa tygodnie na wakacje to tej leśniczówki, którą remontował mój ojciec. „Macie klucze, o nic się nie musicie martwić, nie płacicie za światło, za gaz, za nic – odpoczywajcie”.

Danusia uśmiecha się ciepło.

Zdradzili mnie. Gdy trzeba było zeznawać w sprawie awantury pomiędzy moim ex mężem, Erykiem i moim ojcem, Leszek zeznał, że słyszał, jak mój ojciec krzyczał i groził. Zeznawał wbrew prawdzie. Ale gdy krzyczałam o pomoc, bo Eryk mnie dusił, to Leszek nic nie słyszał. Tak się skończyła moja przyjaźń.

Jeszcze nie zakończyłyśmy, ale nagle otwierają się drzwi i wchodzi mężczyzna. Danuta wstaje, uśmiechnięta, szczęśliwa, promienna i zwraca się do niego po imieniu – Jurek. Facet obrzuca mnie uważnym spojrzeniem. Kończymy szybko rozmowę, wciskam się w kurtkę, rzucam słowa o umówieniu się na podsumowanie rozmowy. Danka idzie z Jerzym do małej kuchenki, coś nalewa, coś przekłada. Grzecznie się ze mną żegna. Już jej nie ma.

Wychodzę.

Błoto. Przemoczę sobie buty.

Dostęp do antykoncepcji – kłody pod nogami kobiety // Patrycja Dzierkacz

Niektóre nierówności w traktowaniu kobiet i mężczyzn są tak długo z nami, że często pozostają zupełnie niezauważane. Ot, tak po prostu jest. Widać tak być musi. Na pewno są jakieś powody. Ale czasem wystarczy się na danym temacie na chwilę zatrzymać, by dostrzec, że sensu i logiki w nim nie ma. Tak jest również w przypadku nierównego dostępu do antykoncepcji.

Nie, żeby z tym było w ogóle „dobrze”. Zaprezentowany w październiku tego roku Atlas Antykoncepcyjny w obrazowy sposób przedstawia, jaki jest dostęp do antykoncepcji w 46 krajach Europy. I plasuje Polskę na ostatnim miejscu. Tak, za Białorusią, Rosją czy Węgrami. Co więcej, to nie jest tak, że te różnice są minimalne – Polskę (i tylko Polskę) wyróżnia osobny kolor. Tak bardzo odstajemy w tym zakresie od innych krajów Starego Kontynentu.

Z perspektywy osoby mieszkającej w dużym mieście można pomyśleć, że coś w tych danych nie gra. Przecież prezerwatywy można kupić na każdym rogu, ale… tylko prezerwatywy. Jak mówi Aleksandra Wejdelek-Bziuk, wspólniczka w kancelarii Praga Adwokaci i autorka bloga adwokatkobiet.pl: „Trudno szukać w sieciówce prezerwatyw dla kobiet, nie mówiąc już o kapturkach czy innych środkach tego typu. Nie ma ich też w wielu aptekach”. Ale z drugiej strony, to nie są najpopularniejsze metody antykoncepcji stosowane przez kobiety. Te najczęściej wybierane przepisuje ginekolog, a problemu z dostępem do tego specjalisty raczej nie ma. I owszem, w mieście jest to zwykle prawda, ale… tylko w mieście, a kobiety mieszkają też w małych miejscowościach i na wsiach. Dodatkowo, jak zauważa Wejdelek-Bziuk: „osoba niepełnoletnia nie może bez zgody prawnego opiekuna nawet udać się sama do lekarza. Mimo że zgodnie z prawem może rozpocząć współżycie seksualne”. Już w tych kilku zdaniach widać, jak wiele jest nierówności w dostępie do antykoncepcji, a warto wiedzieć, że przy tworzeniu Atlasu Antykoncepcyjnego pod uwagę brano różne czynniki, w tym np. edukację seksualną czy dostępność antykoncepcji awaryjnej na żądanie…

I tu pojawia się pierwsza naprawdę jaskrawa skaza. To kobieta, w przypadku gdy potrzebuje antykoncepcji awaryjnej, musi znaleźć lekarza, który nie powoła się na klauzulę sumienia i wypisze jej receptę. To kobieta następnie musi znaleźć aptekę, w której tę receptę zrealizuje. Oczywiście musi mieć też na to pieniądze, bo tzw. tabletka po nie jest refundowana i kosztuje około 150 zł. Wszystko z tykającym z tyłu głowy zegarem, odliczającym sekundy do momentu, w którym na przyjęcie tabletki będzie „za późno”. Czy tak samo utrudniony byłby dostęp do antykoncepcji awaryjnej, gdyby to mężczyzna potrzebował takiej pigułki? To oczywiście pytanie bez odpowiedzi, ale jest pewna metoda antykoncepcji, analogiczna dla obu płci, która doskonale obrazuje, jak z tym dostępem do antykoncepcji jest.

Mowa o zabiegach podwiązania jajowodów u kobiety i nasieniowodów u mężczyzny. Oba te zabiegi mają wysoką skuteczność w zapobieganiu ciąży i teoretycznie są odwracalne. Dane, które można znaleźć w internecie, mówią, że w przypadku wazektomii (podwiązanie nasieniowodów) istnieje od 30 do 85% szansy na przywrócenie płodności. Z kolei po salpingotomii (podwiązanie jajowodów) mamy do czynienia z odwracalnością zabiegu na poziomie 20-90%. Co więcej, psycholożka, seksuolożka i edukatorka seksualna Katarzyna Koczułap na swoim Instagramie przedstawiła dane z metaanaliz, z których wynika, że w przypadku wazektomii „metaanaliza badań z 2014 roku (Herrel i inni) mówi o średniej skuteczności 73% szans na ciążę (przeanalizowana próba: 6633 osoby, przeanalizowanych badań: 31)”, a w kwestii salpingotomii: „metaanaliza z 2017 roku (Seeters i inni) mówi o skuteczności odwracalności na poziomie 42-69% szans na ciążę w zależności od wieku pacjentki (przeanalizowana próba: 10689 osób, przeanalizowanych badań: 37)”.

Jak widać, rozstrzał jest ogromny, bo i zmiennych jest wiele, a zabiegi odwracające są skomplikowane. Dlatego też w praktyce szansa na powrót płodności w obu przypadkach jest niewielka, a podwiązanie jajowodów i nasieniowodów w celach antykoncepcyjnych wykonuje się z założeniem, że będzie to zabezpieczenie trwałe.

To znaczy wykonuje się, ale nie w Polsce. A przynajmniej tak być nie powinno. Według polskiego prawa bowiem: „Kto powoduje ciężki uszczerbek na zdrowiu w postaci: pozbawienia człowieka wzroku, słuchu, mowy, zdolności płodzenia (…) podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od 3 lat” (art. 156 kk). Zgodnie z tym artykułem kodeksu karnego uznaje się, że zarówno wazektomia, jak i salpingotomia z powodów antykoncepcyjnych powinny być w Polsce nielegalne. Oba te zabiegi zapewniają szansę na przywrócenie płodności, jednak jest to szansa głównie teoretyczna. A jednak – niespodzianka! – wazektomia w celach antykoncepcyjnych jest w Polsce przeprowadzana, a salpingotomia nie.

Na stronie internetowej wazektomia.com widnieje informacja, że w Polsce wazektomia jako metoda antykoncepcji nigdy nie była zabroniona ani karalna. Znajdziemy tam też opinię prof. Mariana Filara, kierownika Katedry Prawa Karnego i Polityki Kryminalnej UMK w Poznaniu: „Zdolność płodzenia jest dobrem indywidualnym i nie należy do społeczeństwa, tylko do konkretnego człowieka. Jeśli zgadza się on, aby tę zdolność utracić, a jest choćby kilkunastoprocentowa szansa na zabieg odwrotny, to nie ma problemu”. I trudno się z tym nie zgodzić. Każdy człowiek powinien mieć prawo w pełni decydować o swojej płodności. Ale nie w Polsce. W Polsce może to zrobić tylko mężczyzna, i to też nie każdy. Choć wazektomię na żądanie wykonuje się u nas od lat i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić, to jednak jest to zabieg kosztowny (ok. 2000 zł) i nie każdego na niego stać. Ale jest możliwy. Na legalne podwiązanie jajowodów kobieta w Polsce, nawet prywatnie, nie ma szans.

Pytanie o to, dlaczego tak jest, pozostanie prawdopodobnie bez odpowiedzi. Można uznać, że dlatego, że salpingotomia jest zabiegiem bardziej skomplikowanym niż wazektomia, o czym mówi zapytana przeze mnie dr n. med. Karolina Maliszewska, psycholog oraz położnik-ginekolog w trakcie specjalizacji: „Wazektomia to zabieg skuteczny, krótki, przeprowadzany przez lekarza w znieczuleniu miejscowym. Podwiązanie jajowodów to metoda radykalna. Zamknięcie jajowodów odbywa się podczas zabiegu chirurgicznego w znieczuleniu, takich jak laparotomia (czyli otwarcie jamy brzusznej, np. podczas zabiegu cięcia cesarskiego) lub laparoskopia. Bez hospitalizacji jest to absolutnie niemożliwe”. Ale przecież prawo nie warunkuje legalności zabiegu od stopnia jego skomplikowania, lecz jedynie od efektu – w obu przypadkach mamy do czynienia z utratą płodności (wskaźnik Pearla dla wazektomii to ok. 0,2, a dla salpingotomii ok. 0,5), a w przypadku podwiązania nasieniowodów odwracalność zabiegu również jest w dużej mierze teoretyczna.

Można też uznać, że kobieta i mężczyzna po zabiegach podwiązania jajowodów i nasieniowodów  w zasadzie nie utracili trwale zdolności płodzenia. W obu przypadkach możliwe jest bowiem nie tylko podjęcie próby przywrócenia płodności, ale też… zapłodnienie pozaustrojowe.

Nie ma nic dziwnego w tym, że kobieta ze względu na uwarunkowania biologiczne potrzebuje konsultacji medycznej w celu dobrania hormonalnych środków antykoncepcyjnych. Zapytana o to przeze mnie lek. Maliszewska mówi, że to niezbędne „ze względu na konieczność oceny przeciwwskazań, wykluczenia ciąży (choć wystarczyłby też domowy test ciążowy) i ogólną kontrolę lekarską”. Nie ma więc wątpliwości, że tak być powinno.

Dziwi natomiast to, że te środki nie są dofinansowane, tak by każda kobieta, niezależnie od sytuacji finansowej, mogła zabezpieczyć się przed ciążą. Dziwi ogromnie, że w nagłej sytuacji musi zostać wypełniony szereg formalności, aby kobieta miała szansę kupić antykoncepcję awaryjną w kraju, w którym dostęp do ginekologa jest utrudniony. Ale nade wszystko dziwi, że Polak może legalnie, na własne życzenie „pozbawić się płodności”, a za Polkę, jak to zwykle bywa – wiedzą lepiej inni.

Przemoc domowa ma koniec // Inga Lipińska

Życie mnie nauczyło, że zawsze może być gorzej. Ale przecież okrucieństwo przemocy powinno mieć jakieś granice. Dalekie, wypaczone i straszne, ale JAKIEŚ powinno.

Jednak nie.

Nie ma.

Wracam do domu z fundacji i ryczę, bo nie jestem w stanie przestać. Cieszę się, że słońce od rana świeci, więc okulary ciemne i duże wzięłam. Łzy wycieram ukradkiem.

Idę do domu i zastanawiam się, jak mam przejść do swojego życia. Jak robić obiad. Bo robienie obiadu jest niczym wobec tego, co dzieje się w tamtej rodzinie. W brzuchu ucisk. Rozpaczliwe myśli, czy jeszcze coś więcej można zrobić. Wielki znak zapytania, czy ta kobieta i którekolwiek z jej dzieci nawet po przebytej psychoterapii będą w stanie kiedykolwiek normalnie żyć.

Świadomość, że jak sprawcę dziś wyprowadzą to kobietę czeka lincz. Bo jak ona mogła, bo on przecież taki dobry, bo na własnego męża doniosła, bo ojca dzieciom zabrała itd.

Moje myśli gonią jak szalone. Czy ona w ogóle dojedzie do tego przedszkola jak tak się trzęsie? Czy wytrzyma i nie skończy ze sobą? Czy on jej nie zabije? Czy aresztują sprawce zanim znów podniesie rękę na dziecko?

Kilka rundek w parku dla ochłonięcia. Nie działa. Trzydziesty raz analizuję punkt po punkcie działanie – zrobiłam wszystko. Kilka głębokich wdechów i biorę się w garść. Trzeba robić swoje. Więc idę do domu, robię obiad, dopytuję o lekcje. Syn robi mi herbatę – napij się mamo, kiepsko wyglądasz. Dziękuję. Pijąc herbatę myślę o dzisiejszej klientce w siniakach. Ona wygląda gorzej ode mnie. Może wyglądać znacznie gorzej, jeśli sprawcy szybko nie zamkną.

Głęboki wdech i zmywam naczynia. Myślę o kobietach, które ostatnio się zgłosiły o pomoc. Boję się o nie.

Boję się, że coraz więcej przemocy będzie. Bo jest coraz więcej. Bo zmiany prawne idą w strasznym kierunku. Prowadzą kobiety do trumny po drucie kolczastym. Zawijają ten drut ich dzieciom w okół szyi. A rząd mówi, że przemoc wobec kobiet to marginalny problem.

Margines ma swoją długość. Początek i koniec.

Przemoc domowa też ma koniec. Gdy się odejdzie. Od sprawcy lub od życia. Nie macie pojęcia, jak bardzo można marzyć o własnej trumnie. O tym, aby w niej być. Wreszcie bezpiecznie i w spokoju. Bo tam już nie ma bólu rozdzierającego duszę na strzępy. Bo rozdzierane ciało boli mniej.

Ale jak się jest matką to śmierć jest luksusem, na który kobietę nie stać. Bo jeśli jej zabraknie to dzieci zostaną tylko ze sprawcą. Nikt ich swoim ciałem nie zasłoni – tak tylko na marginesie zaznaczam.

Nazewnictwo przemocy // Inga Lipińska

Kolejna kobieta została zatłuczona przez męża. Tym razem w Pińczowie. W prasie czytamy o „tragicznym zdarzeniu”. Jak dla mnie takie określenie bardziej pasuje do wypadku drogowego wywołanego paskudną pogodą. A jeśli ktoś bije kogoś tak, że ofiara umiera, to wypadek to na pewno nie jest.

Jak podaje prasa, policjant powiedział, że „pobicie prawdopodobnie było następstwem kłótni”. Do spokojnych kobiet nie należę. Kłótnie w domu są czymś normalnym. Nikogo nie pobiłam. Nikogo nie zabiłam w następstwie kłótni. Moi znajomi również nie zabijają, a się kłócą. Czy Ty, droga czytelniczko/drogi czytelniku w następstwie kłótni zabijasz?

Więc może należałoby inaczej o tym mówić? Dla mnie następstwem kłótni małżeńskiej może być kilkugodzinny spacer, zajęcie się swoimi sprawami, żeby ochłonąć i siebie przemyśleć sprawę. I wrócić do rozmowy z mniejszymi emocjami. Aby szukać rozwiązania, dyskutować, a nie bić i zabić.

Jak dla mnie określenie „mąż śmiertelnie pobił” jest niepokojąco delikatne. A brutalne bicie nie jest delikatne. Przemoc jest brutalna. Dlaczego łagodzimy jej obraz w mediach? Żeby nas nie dotykało? Aby nie rozpamiętywać? A niby dlaczego? Bo takie rzeczy się zdarzają od wieków? Bo mężczyźni bili żony, biją i będą bić? Otóż nie. Normalni mężczyźni nie biją żon. Tak jak normalne żony nie biją mężów. Jak jest przemoc w rodzinie to jest przemoc, a nie kłótnia.

W pierwszej fali pandemii słyszałam w radiu komunikat policyjny, że zmniejszyła się ilość rozbojów i kradzieży, ale policjanci częściej są wzywani do „awantur domowych”. Gdybym nie pracowała z kobietami doświadczającymi przemocy, pewnie bym puściła to mimo uszu. Ale mnie ten komunikat bardzo zabolał. Bo wiem, że nasiliła się przemoc domowa. Bo wiem, że klientki częściej wzywały patrole na interwencje.

Awantura, jak podaje słownik języka polskiego, to „gwałtowna kłótnia, zamieszanie”, konflikt co najmniej dwóch osób. Ja nie widzę znaku równości pomiędzy awanturą a mężczyzną bijącym kobietę. Bo to nie jest awantura tylko brutalna przemoc. Która może się skończyć tak jak w Pińczowie przed szpitalem.

Najwyższa pora nazywać rzeczy po imieniu. Dopóki relacjonowanie przemocy będzie zniekształcane nieadekwatnymi słowami, zjawisko to będzie oficjalnie traktowane jako marginalne. A jest powszechne. Jednak te, które jej doświadczają milczą (dlaczego – o tym napiszę kiedy indziej), a ci, którzy przekazują informacje publicznie, nazywają ją łagodniej. Relacja jak w krzywym zwierciadle.

A brutalna przemoc jest brutalną przemocą. Nie kłótnią, nie konfliktem, nie awanturą, nie tragicznym zdarzeniem, nie pojedynczym incydentem, nie niezgodnością charakterów, nie wypadkiem….
Jest brutalną przemocą.

Bliskość i bicie – wywiad ze Sławomirem Budnerem // Agnieszka Wesołowska

Sławek Budner jest terapeutą, specjalistą ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Zima, siedzimy w pokoju spotkań terapeutycznych. Na środku szklany stoliczek. Na dolnej półeczce stoliczka kartonik chusteczek. Wygodne fotele, kanapa, jakaś kulawa szafa. Po prawdzie, to jest tu obrzydliwie, taka ciepława atmosferka, komfort w bieda-życiu. Dla własnej przyjemności wyciągam przed siebie nogi. Za oknem mróz, śnieg, z obcasów powoli skapuje błocko.

Sławek zajmuje lepsze miejsce – tyłem do okna – widzi mnie i wejście do pokoju. Ma szorstkie opuszki palców i kwadratowe paznokcie.

Umówiliśmy się na rozmowę o przemocy w rodzinie. Mam przed sobą cztery kartki A4 i pacam w nie długopisem.

Idą święta, więc porozmawiamy o świętach.

 

Agnieszka:

Jakie mogą być Święta dla rodziny, w której dzieje się przemoc?

Sławomir Budner:

Trudne.

Sprecyzuj.

Rodzina przemocowa na co dzień nauczyła się omijać bliskich, precyzyjnie organizować sobie czas. Dzieci w szkole, na kółkach zainteresowań, u kolegów, dorośli w pracy lub przy swoich zajęciach. A tu tradycja nakazuje, żeby się spotkać.

Może nie być gdzie uciec…

Przemoc, pamiętajmy, to nie tylko bicie, hałas i latające talerze.

Obrus źle położyłaś, nawet nie umiesz barszczu podać, nie garb się znowu, czy tu naprawdę nie można spędzić świąt jak należy… ”

Sławek przez chwilę patrzy na mnie. Potakuje. Mówi coś o rodzinach alkoholowych, ale wyłapuję z tego jedno zdanie.

Przyzwyczailiśmy się myśleć, że przemoc wychodzi w rodzinach alkoholowych, ale to nie jest jedyny czynnik.

A jaka jest przyczyna przemocy w rodzinie?

M. in. osobowość. Osobowości kształtują się przez całe życie. Czasem dlatego, że ta przemoc była w rodzinie sprawcy od zawsze. Jako dorosły sięga po nią – bo ona przynosi efekt. To zabrzmi jak paradoks, ale przemoc może być sposobem walki z poczuciem odrzucenia. Przemoc dzieje się, bo sprawca pragnie bliskości. Nie jest w stanie nawiązać normalnych relacji uczuciowych, szuka rekompensaty dla pustki i smutku.

Bliskość i bicie?

Sprawca chce zatrzymać przy sobie ofiarę. Ubezwłasnowolnia partnera, by zagarnąć jego uczuciowość. Może to robić na „gorąco” czyli ulegając spontanicznym, niekontrolowanym atakom, lub planować „na zimno” kolejne kroki uzależnienia od siebie ofiary. Tak czy inaczej – przemoc jest intencjonalna i sprawca ponosi za nią odpowiedzialność, bez względu na to, czy powoli zaplanował wszystko, czy też poniósł go w ataku szału.

Patrzę na kartonik chusteczek i czuję irracjonalną chęć, by kopnąć je czubkiem buta.

…bo „miał powód”?

Właśnie. Nawet jeśli wpada w szał to POWINIEN się znać na tyle, by przewidzieć taką reakcję i wziąć odpowiedzialność za swoje zachowanie. Sądy oceniając takie przypadki, podobnie jak w przypadku sytuacji, gdy ktoś był nieprzytomny na skutek upojenia alkoholowego lub narkotykowego, uznają, że sprawca sam się do takiego stanu doprowadził i tak czy inaczej ponosi odpowiedzialność za swoje czyny. A skoro sądy nie zwalniają sprawców przemocy z odpowiedzialności…

…to dlaczego z takiej odpowiedzialności zwalniają ich zwykli ludzie?

Chciałaś powiedzieć „ofiary”?

Sławek uśmiecha się, a ja patrzę na te toporne paznokcie z zadziorami w około. Robię się twarda i przenoszę wzrok na twarz rozmówcy. Nienawidzę tego zwalania ciężaru na ofiarę. Przerywam bazgranie na moich kartkach A4.

Chciałam powiedzieć „zwykli ludzie”. Ofiary, ich rodziny, bliscy, znajomi, przypadkowi świadkowie.

To może częściowo leżeć w naszej kulturze. Weźmy choćby to głupie przysłowie „jak chłop baby nie bije, to w babie wątroba gnije”. Czemu ofiary to czynią? Pewnie z lęku – „bo może się zemścić, bo będzie dalej tu ze mną mieszkał”. Czasem męczy je najbliższa rodzina: „wsadziłaś go do więzienia!”. Niedawno rozmawiałem z kobietą, której teściowie zaproponowali, że jeśli ona wycofa zeznania przeciwko swojemu mężowi, to oni go sami zabiorą i będą od niej izolować. Wyobraź sobie, że ona rozważała taką ewentualność, a przecież rodzice nie mieli tak naprawdę możliwości powstrzymania syna przed kolejnymi aktami przemocy

A ja ją akurat świetnie rozumiem.

Wzruszam ramionami. Teraz Sławek patrzy mi w twarz.

Ona po prostu chciała spokoju. Świętego spokoju.

Może go kochała?

Zastanawiam się przez chwilę, czy słyszę w jego głosie nadzieję.

Nie sądzę, by miłość miała tu cokolwiek do rzeczy. Ale może mimo wszystko go nie nienawidziła, a to już dużo.

Znowu patrzę na chusteczki. Już nie chcę ich kopnąć. Chce mi się kichać.

Sprawca z reguły długo pracuje nad tym, by ofiara poczuła się sama i samotna. Wprowadza swoistą reglamentację kontaktów z rodziną i znajomymi, pojawiają się komunikaty w rodzaju „twoja siostra chce rozbić nasze małżeństwo, twoja przyjaciółka jest rozwiedziona, a my mamy jeszcze szansę”. Komunikaty idą też w drugą stronę „moja żona jest niezdarna, nie umie gotować, nie potrafi się ubrać, lepiej do nas nie przychodźcie, bo żona przypaliła właśnie cały obiad i wszędzie śmierdzi”. Ofiara staje się własnością sprawcy.

Zatrzymajmy się przy kwestii własności. Moje krzesło, moje mieszkanie, mój partner – już nie człowiek, a przedmiot. Pojawia się uprzedmiotowienie, w najlepszym wypadku infantylizacja partnera.

Robię się zła, bardziej niż wymaga tego zaangażowanie się w rozmowę. Moja przyjaciółka poznała dobrze sytuowanego faceta. Zaczęli się spotykać, przyszedł do niej do domu. W kuchni zatrzymał się przed wysłużoną lodówką. „Jaką ty masz lodówkę?!” zadziwił się. „Taka brzydka lodówka, teraz są nowoczesne i oszczędne, ja ci kupię lodówkę!”. „A powiedziałaś mu” zapytałam ją „żeby spierdalał?”. Nie wiem, co widać w mojej twarzy. Sławek z pasją rozwija temat. Szorstkie dłonie wykonują proste gesty.

Nawet mówi się, że partnera trzeba sobie wychować. Jak dziecko. Czasami oboje partnerzy dzielą się przemocą.

Ocieramy się tu o jakiś niebezpieczny mit, który mówi, że ofiara sama sobie zapracowuje na swoją sytuację, jest coś winna.

A świadkowie mówią „nie będziemy się wtrącać, bo nie wiemy jak było”. Albo mówią „ale to taki porządny człowiek, to niemożliwe, by bił żonę, ona pewnie sama rozbiła sobie głowę i pojechała na obdukcję”. Albo „ona musiała robić coś źle, że on ja tak traktował”.

Znałam kobietę, która była szarym cieniem swojego męża. On dobrze zarabiający, elokwentny, świetne ciuchy, świetna fura, dwa języki obce. Ona – szara gospodyni domowa, bez pracy, niezaradna, nic tylko przy garnkach, nawet ubrać się nie umiała. Potem okazało się, że nie dostawała grosza na siebie, nie wolno jej było pójść do pracy ani wychodzić dalej niż do ściśle określonego sklepu.

Sprawcy bardzo dbają o to, by ofiara miała odpowiednią opinię. Sprawca przywiązuje ofiarę do siebie – i siebie do ofiary. To jest doskonale działający układ dysfunkcyjny. Sprawca zapewnia sobie namiastkę opieki (ciepły dom), bezpieczeństwa (mogę by sobą) i akceptacji (rób co chcesz).

Idziemy na wigilię do rodziny i nagle, za drzwiami mijanego mieszkania słyszymy dziwne odgłosy. Czy powinniśmy reagować?

Sławek uśmiecha się skrępowany i mamrocze coś, że nie lubi dawać rad, bo każdy powinien takie rzeczy sam wiedzieć, a system działa niewłaściwie. Bez sensu rozmawiamy o systemie i ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Wreszcie wydusza z siebie:

Przecież wiesz…

Mówię powoli:

Ale ja chcę to usłyszeć.

Tak.

Jak?

Ten kto chce zareagować to zareaguje prawidłowo.

Naciskam:

Zadzwonić na policję, bo może dziać się przestępstwo? A jeśli dyspozytorka powie „A czy jest Pan pewien? A może to tylko telewizor”?

Odpowiedzieć: „nie, nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że słyszałem coś złego”. Tak komuś może stać się krzywda”. Zgłaszamy tylko podejrzenie popełnienia przestępstwa, nie jesteśmy od czynności dowodowych.

Czy bać się konsekwencji? Bać się, że sprawca przemocy przyjdzie się zemścić… ?

Niczego się nie bać. Sprawcy przemocy domowej na ogół czują się pewnie u siebie, w swoich czterech ścianach.

W tym rzecz, że mówi to jakoś bez przekonania. Potem dodaje, że sprawcy potrafią być niebezpieczni i to bardzo.

Przed wyjściem ściskamy sobie ręce. Nawet nie są takie szorstkie, na jakie wyglądały. Zawijam się w szaliki i wychodzę. Na dworze wściekły mróz.

Pomoc w czasie pandemii Pomoc w czasie pandemii