Wydarzenia

Nazewnictwo przemocy // Inga Lipińska

Kolejna kobieta została zatłuczona przez męża. Tym razem w Pińczowie. W prasie czytamy o „tragicznym zdarzeniu”. Jak dla mnie takie określenie bardziej pasuje do wypadku drogowego wywołanego paskudną pogodą. A jeśli ktoś bije kogoś tak, że ofiara umiera, to wypadek to na pewno nie jest.

Jak podaje prasa, policjant powiedział, że „pobicie prawdopodobnie było następstwem kłótni”. Do spokojnych kobiet nie należę. Kłótnie w domu są czymś normalnym. Nikogo nie pobiłam. Nikogo nie zabiłam w następstwie kłótni. Moi znajomi również nie zabijają, a się kłócą. Czy Ty, droga czytelniczko/drogi czytelniku w następstwie kłótni zabijasz?

Więc może należałoby inaczej o tym mówić? Dla mnie następstwem kłótni małżeńskiej może być kilkugodzinny spacer, zajęcie się swoimi sprawami, żeby ochłonąć i siebie przemyśleć sprawę. I wrócić do rozmowy z mniejszymi emocjami. Aby szukać rozwiązania, dyskutować, a nie bić i zabić.

Jak dla mnie określenie „mąż śmiertelnie pobił” jest niepokojąco delikatne. A brutalne bicie nie jest delikatne. Przemoc jest brutalna. Dlaczego łagodzimy jej obraz w mediach? Żeby nas nie dotykało? Aby nie rozpamiętywać? A niby dlaczego? Bo takie rzeczy się zdarzają od wieków? Bo mężczyźni bili żony, biją i będą bić? Otóż nie. Normalni mężczyźni nie biją żon. Tak jak normalne żony nie biją mężów. Jak jest przemoc w rodzinie to jest przemoc, a nie kłótnia.

W pierwszej fali pandemii słyszałam w radiu komunikat policyjny, że zmniejszyła się ilość rozbojów i kradzieży, ale policjanci częściej są wzywani do „awantur domowych”. Gdybym nie pracowała z kobietami doświadczającymi przemocy, pewnie bym puściła to mimo uszu. Ale mnie ten komunikat bardzo zabolał. Bo wiem, że nasiliła się przemoc domowa. Bo wiem, że klientki częściej wzywały patrole na interwencje.

Awantura, jak podaje słownik języka polskiego, to „gwałtowna kłótnia, zamieszanie”, konflikt co najmniej dwóch osób. Ja nie widzę znaku równości pomiędzy awanturą a mężczyzną bijącym kobietę. Bo to nie jest awantura tylko brutalna przemoc. Która może się skończyć tak jak w Pińczowie przed szpitalem.

Najwyższa pora nazywać rzeczy po imieniu. Dopóki relacjonowanie przemocy będzie zniekształcane nieadekwatnymi słowami, zjawisko to będzie oficjalnie traktowane jako marginalne. A jest powszechne. Jednak te, które jej doświadczają milczą (dlaczego – o tym napiszę kiedy indziej), a ci, którzy przekazują informacje publicznie, nazywają ją łagodniej. Relacja jak w krzywym zwierciadle.

A brutalna przemoc jest brutalną przemocą. Nie kłótnią, nie konfliktem, nie awanturą, nie tragicznym zdarzeniem, nie pojedynczym incydentem, nie niezgodnością charakterów, nie wypadkiem….
Jest brutalną przemocą.

Bliskość i bicie – wywiad ze Sławomirem Budnerem // Agnieszka Wesołowska

Sławek Budner jest terapeutą, specjalistą ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Zima, siedzimy w pokoju spotkań terapeutycznych. Na środku szklany stoliczek. Na dolnej półeczce stoliczka kartonik chusteczek. Wygodne fotele, kanapa, jakaś kulawa szafa. Po prawdzie, to jest tu obrzydliwie, taka ciepława atmosferka, komfort w bieda-życiu. Dla własnej przyjemności wyciągam przed siebie nogi. Za oknem mróz, śnieg, z obcasów powoli skapuje błocko.

Sławek zajmuje lepsze miejsce – tyłem do okna – widzi mnie i wejście do pokoju. Ma szorstkie opuszki palców i kwadratowe paznokcie.

Umówiliśmy się na rozmowę o przemocy w rodzinie. Mam przed sobą cztery kartki A4 i pacam w nie długopisem.

Idą święta, więc porozmawiamy o świętach.

 

Agnieszka:

Jakie mogą być Święta dla rodziny, w której dzieje się przemoc?

Sławomir Budner:

Trudne.

Sprecyzuj.

Rodzina przemocowa na co dzień nauczyła się omijać bliskich, precyzyjnie organizować sobie czas. Dzieci w szkole, na kółkach zainteresowań, u kolegów, dorośli w pracy lub przy swoich zajęciach. A tu tradycja nakazuje, żeby się spotkać.

Może nie być gdzie uciec…

Przemoc, pamiętajmy, to nie tylko bicie, hałas i latające talerze.

Obrus źle położyłaś, nawet nie umiesz barszczu podać, nie garb się znowu, czy tu naprawdę nie można spędzić świąt jak należy… ”

Sławek przez chwilę patrzy na mnie. Potakuje. Mówi coś o rodzinach alkoholowych, ale wyłapuję z tego jedno zdanie.

Przyzwyczailiśmy się myśleć, że przemoc wychodzi w rodzinach alkoholowych, ale to nie jest jedyny czynnik.

A jaka jest przyczyna przemocy w rodzinie?

M. in. osobowość. Osobowości kształtują się przez całe życie. Czasem dlatego, że ta przemoc była w rodzinie sprawcy od zawsze. Jako dorosły sięga po nią – bo ona przynosi efekt. To zabrzmi jak paradoks, ale przemoc może być sposobem walki z poczuciem odrzucenia. Przemoc dzieje się, bo sprawca pragnie bliskości. Nie jest w stanie nawiązać normalnych relacji uczuciowych, szuka rekompensaty dla pustki i smutku.

Bliskość i bicie?

Sprawca chce zatrzymać przy sobie ofiarę. Ubezwłasnowolnia partnera, by zagarnąć jego uczuciowość. Może to robić na „gorąco” czyli ulegając spontanicznym, niekontrolowanym atakom, lub planować „na zimno” kolejne kroki uzależnienia od siebie ofiary. Tak czy inaczej – przemoc jest intencjonalna i sprawca ponosi za nią odpowiedzialność, bez względu na to, czy powoli zaplanował wszystko, czy też poniósł go w ataku szału.

Patrzę na kartonik chusteczek i czuję irracjonalną chęć, by kopnąć je czubkiem buta.

…bo „miał powód”?

Właśnie. Nawet jeśli wpada w szał to POWINIEN się znać na tyle, by przewidzieć taką reakcję i wziąć odpowiedzialność za swoje zachowanie. Sądy oceniając takie przypadki, podobnie jak w przypadku sytuacji, gdy ktoś był nieprzytomny na skutek upojenia alkoholowego lub narkotykowego, uznają, że sprawca sam się do takiego stanu doprowadził i tak czy inaczej ponosi odpowiedzialność za swoje czyny. A skoro sądy nie zwalniają sprawców przemocy z odpowiedzialności…

…to dlaczego z takiej odpowiedzialności zwalniają ich zwykli ludzie?

Chciałaś powiedzieć „ofiary”?

Sławek uśmiecha się, a ja patrzę na te toporne paznokcie z zadziorami w około. Robię się twarda i przenoszę wzrok na twarz rozmówcy. Nienawidzę tego zwalania ciężaru na ofiarę. Przerywam bazgranie na moich kartkach A4.

Chciałam powiedzieć „zwykli ludzie”. Ofiary, ich rodziny, bliscy, znajomi, przypadkowi świadkowie.

To może częściowo leżeć w naszej kulturze. Weźmy choćby to głupie przysłowie „jak chłop baby nie bije, to w babie wątroba gnije”. Czemu ofiary to czynią? Pewnie z lęku – „bo może się zemścić, bo będzie dalej tu ze mną mieszkał”. Czasem męczy je najbliższa rodzina: „wsadziłaś go do więzienia!”. Niedawno rozmawiałem z kobietą, której teściowie zaproponowali, że jeśli ona wycofa zeznania przeciwko swojemu mężowi, to oni go sami zabiorą i będą od niej izolować. Wyobraź sobie, że ona rozważała taką ewentualność, a przecież rodzice nie mieli tak naprawdę możliwości powstrzymania syna przed kolejnymi aktami przemocy

A ja ją akurat świetnie rozumiem.

Wzruszam ramionami. Teraz Sławek patrzy mi w twarz.

Ona po prostu chciała spokoju. Świętego spokoju.

Może go kochała?

Zastanawiam się przez chwilę, czy słyszę w jego głosie nadzieję.

Nie sądzę, by miłość miała tu cokolwiek do rzeczy. Ale może mimo wszystko go nie nienawidziła, a to już dużo.

Znowu patrzę na chusteczki. Już nie chcę ich kopnąć. Chce mi się kichać.

Sprawca z reguły długo pracuje nad tym, by ofiara poczuła się sama i samotna. Wprowadza swoistą reglamentację kontaktów z rodziną i znajomymi, pojawiają się komunikaty w rodzaju „twoja siostra chce rozbić nasze małżeństwo, twoja przyjaciółka jest rozwiedziona, a my mamy jeszcze szansę”. Komunikaty idą też w drugą stronę „moja żona jest niezdarna, nie umie gotować, nie potrafi się ubrać, lepiej do nas nie przychodźcie, bo żona przypaliła właśnie cały obiad i wszędzie śmierdzi”. Ofiara staje się własnością sprawcy.

Zatrzymajmy się przy kwestii własności. Moje krzesło, moje mieszkanie, mój partner – już nie człowiek, a przedmiot. Pojawia się uprzedmiotowienie, w najlepszym wypadku infantylizacja partnera.

Robię się zła, bardziej niż wymaga tego zaangażowanie się w rozmowę. Moja przyjaciółka poznała dobrze sytuowanego faceta. Zaczęli się spotykać, przyszedł do niej do domu. W kuchni zatrzymał się przed wysłużoną lodówką. „Jaką ty masz lodówkę?!” zadziwił się. „Taka brzydka lodówka, teraz są nowoczesne i oszczędne, ja ci kupię lodówkę!”. „A powiedziałaś mu” zapytałam ją „żeby spierdalał?”. Nie wiem, co widać w mojej twarzy. Sławek z pasją rozwija temat. Szorstkie dłonie wykonują proste gesty.

Nawet mówi się, że partnera trzeba sobie wychować. Jak dziecko. Czasami oboje partnerzy dzielą się przemocą.

Ocieramy się tu o jakiś niebezpieczny mit, który mówi, że ofiara sama sobie zapracowuje na swoją sytuację, jest coś winna.

A świadkowie mówią „nie będziemy się wtrącać, bo nie wiemy jak było”. Albo mówią „ale to taki porządny człowiek, to niemożliwe, by bił żonę, ona pewnie sama rozbiła sobie głowę i pojechała na obdukcję”. Albo „ona musiała robić coś źle, że on ja tak traktował”.

Znałam kobietę, która była szarym cieniem swojego męża. On dobrze zarabiający, elokwentny, świetne ciuchy, świetna fura, dwa języki obce. Ona – szara gospodyni domowa, bez pracy, niezaradna, nic tylko przy garnkach, nawet ubrać się nie umiała. Potem okazało się, że nie dostawała grosza na siebie, nie wolno jej było pójść do pracy ani wychodzić dalej niż do ściśle określonego sklepu.

Sprawcy bardzo dbają o to, by ofiara miała odpowiednią opinię. Sprawca przywiązuje ofiarę do siebie – i siebie do ofiary. To jest doskonale działający układ dysfunkcyjny. Sprawca zapewnia sobie namiastkę opieki (ciepły dom), bezpieczeństwa (mogę by sobą) i akceptacji (rób co chcesz).

Idziemy na wigilię do rodziny i nagle, za drzwiami mijanego mieszkania słyszymy dziwne odgłosy. Czy powinniśmy reagować?

Sławek uśmiecha się skrępowany i mamrocze coś, że nie lubi dawać rad, bo każdy powinien takie rzeczy sam wiedzieć, a system działa niewłaściwie. Bez sensu rozmawiamy o systemie i ustawie o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Wreszcie wydusza z siebie:

Przecież wiesz…

Mówię powoli:

Ale ja chcę to usłyszeć.

Tak.

Jak?

Ten kto chce zareagować to zareaguje prawidłowo.

Naciskam:

Zadzwonić na policję, bo może dziać się przestępstwo? A jeśli dyspozytorka powie „A czy jest Pan pewien? A może to tylko telewizor”?

Odpowiedzieć: „nie, nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że słyszałem coś złego”. Tak komuś może stać się krzywda”. Zgłaszamy tylko podejrzenie popełnienia przestępstwa, nie jesteśmy od czynności dowodowych.

Czy bać się konsekwencji? Bać się, że sprawca przemocy przyjdzie się zemścić… ?

Niczego się nie bać. Sprawcy przemocy domowej na ogół czują się pewnie u siebie, w swoich czterech ścianach.

W tym rzecz, że mówi to jakoś bez przekonania. Potem dodaje, że sprawcy potrafią być niebezpieczni i to bardzo.

Przed wyjściem ściskamy sobie ręce. Nawet nie są takie szorstkie, na jakie wyglądały. Zawijam się w szaliki i wychodzę. Na dworze wściekły mróz.

Liberté, Sororité, IVG: wolność, siostrzeństwo, aborcja, czyli jak Francuzki wywalczyły sobie prawo do decydowania o własnym ciele // Anna Maria Łozińska

8 października 2020 r. Aurore Bergé (polityczka reprezentująca partię En Marche) w płomiennym przemówieniu przed francuskim rządem powiedziała, że kobiety nie chcą współczucia, ani oceny, chcą po prostu łatwego dostępu do aborcji. Dodała również, że politycy właśnie siedzą wśród kobiet, które miały aborcję. Chwilę później przegłosowano w pierwszym czytaniu przedłużenie terminu legalnego przerywania ciąży z 12 na 14 tygodni. Aborcję uznano również za zabieg medyczny pierwszej wagi. Decyzję uzasadniono faktem, że w kontekście pandemii i zablokowania systemu opieki zdrowotnej, kobiety mają trudniejszy dostęp do terminacji ciąży.

Mam w głowie słowa Bergé obserwując toczącą się obecnie w mediach debatę. Patrzę na (w porażającej większości) mężczyzn rozprawiających nad moralną oceną wyborów kobiet i mam ochotę powtórzyć im te słowa: nie oczekujemy od was ani oceny ani współczucia, chcemy prawa do wyboru. Kropka.

Oczywiście prawa kobiet nie są nadawane, są zdobywane w walce i tak bój o obecny stan prawny we Francji rozpoczął się pięćdziesiąt lat temu. W latach 20. we Francji zgilotynowano parę, która zdecydowała się na aborcję. Od 1955 r. zezwalano na aborcję ze względów medycznych, o czym decydować mógł tylko lekarz i to on mógł ewentualnie zaproponować zabieg, w praktyce nie zdarzało się to wcale; każdy przypadek mógł łatwo zostać ukarany więzieniem. Lata 70. były dla Francuzek czasem odzyskiwania ciała we wszystkich kontekstach: rewolucja seksualna dotyczyła antykoncepcji, aborcji, orientacji seksualnej, seksizmu. Debata publiczna była zawłaszczona przez męskie głosy, jak w litanii powtarzano argument dotyczący rzekomej etyki. Frustracja narastała. 5 kwietnia 1971 r. “Le Nouvel Observateur” opublikował manifest 343 kobiet, które dokonały aborcji, nazywany później, ze względu na satyryczną ilustrację w “Charlie Hebdo”, Manifeste des 343 salopes (343 dziwek). Tekst stworzyła Simone de Beauvoir, a podpisały się pod nim kobiety ze świata kultury, sztuki, polityki, aktywistki, aktorki, wśród nich Anne Wiazemsky, Monique Wittig, Christine Delphy, Catherine Deneuve, Dominique Desanti, Marguerite Duras, Françoise d’Eaubonne, Françoise Fabian, Brigitte Fontaine, Antoinette Fouque, Françoise Sagan, Agnès Varda. Tekst dotyczył nie tylko samego faktu przerwania ciąży, ale także zawierał postulaty mówiące o konieczności uczynienia aborcji bezpłatną i legalną niezależnie od powodu. Powiedziały jasno, że to, czego oczekują, to prawo do decydowania o własnym ciele. Mimo że według francuskiego prawa powinny ponieść karę więzienia za te wyznania, nie wszczęto postępowania wobec żadnej z nich. Tekst doczekał się w 1973 r. odpowiedzi środowiska medycznego (manifest des 331 médecins), w której lekarze stwierdzili, że powinni dokonywać aborcji jak normalnego zabiegu medycznego bez obawy na karę więzienia, wyrażali również obawy dotyczące podziemia aborcyjnego.

Jednym z punktów zwrotnych w walce o legalizację aborcji był proces w Bobigny z 1972 r. (Procès de Bobigny) dotyczący zgwałconej 16-latki, której matka pomogła w terminacji ciąży. Nastolatka doświadczyła napaści seksualnej ze strony kolegi z klasy. Michèle Chevalier (matka) zabrała swoją córkę do lekarza, który nawet zgodził się na przeprowadzenie zabiegu, ale zażądał zawrotnej kwoty 4500 franków. Dla pani Chevalier, pracownicy RATP, czyli miejskiego zarządu transportu komunalnego, zarabiającej około 1500 franków miesięcznie i mającej na utrzymaniu trójkę dzieci (ojciec porzucił rodzinę i nie płacił alimentów), zebranie takiej kwoty było niewykonalne. Zwróciła się więc o pomoc do swoich koleżanek z zakładu pracy, które zdecydowały się pomóc w zorganizowaniu i przeprowadzeniu zabiegu. Niestety doszło do krwotoku, w wyniku którego nastolatka trafiła do szpitala, a jej przypadek został zarejestrowany. W tym samym czasie aresztowano gwałciciela dziewczyny. Co ciekawe Daniel P. został zatrzymany podczas próby kradzieży, nie z powodu przestępstwa seksualnego. Chcąc uzyskać niższy wymiar kary, gwałciciel złożył zeznania obciążające Chevalier: powiedział o nielegalnym przeprowadzeniu aborcji. Natychmiast postawiono zarzuty pięciu osobom: córce, matce i jej trzem koleżankom. Kobietom udało się zdobyć adwokata zajmującego się wcześniej podobnymi sprawami, a rozgłos medialny sprawił, że pomoc zaoferowała fundacji Choisir powołana do ochrony osób po aborcji przed karą więzienia. Jej założycielki Gisèle Halimi i Simone de Beauvoir zażądały nie tylko uniewinnienia, ale również przyznania, że patriarchat i klasizm mogły doprowadzić do śmierci lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu 16-letniej dziewczyny. Zgodnie z wyrokiem sądu dwie (matka oraz koleżanka, która bezpośrednio dokonywała zabiegu) z pięciu oskarżonych otrzymały wyrok w zawieszeniu, resztę uniewinniono. Był to precedens we francuskim prawie. Rozpętała się burza medialna i wreszcie zaczęto głośno mówić, że aborcja istnieje, dzieje się, jest częścią doświadczenia wielu osób. Ważnym aspektem było pokazanie jak wykluczenie ekonomiczne wpływa na zdrowie kobiet, jak działa podziemie aborcyjne, podczas gdy bardziej zamożne osoby wyjeżdżały do Szwajcarii lub Wielkiej Brytanii. Warto w tym miejscu przytoczyć statystyki: w 1971 r. za dokonanie aborcji francuskie sądy skazały 518 osób, natomiast w 1973 r., po wyroku, tylko kilkadziesiąt.

W latach 70. debaty społeczne i polityczne we Francji zdominował temat aborcji. Widoczny był w mediach, kampaniach wyborczych, kulturze i sztuce. 20 listopada 1971 r. ponad 40 000 kobiet wyszło na paryskie ulice, aby zaprotestować przeciwko kryminalizacji aborcji. Simone de Beauvoir wydała książkę o procesie w Bobigny, aktywistka Antoinette Fouque założyła pierwsze francuskie wydawnictwo feministyczne Éditions des femmes, swoją premierę miał film Agnès Vardy L’Une chante, l’autre pas. Nowofalowa reżyserka opowiedziała historię dwóch kobiet: jedna z nich zajmuje się gospodarstwem domowym, druga mieszka w komunie i jest piosenkarką. Pierwsza zachodzi w niechcianą ciążę, przyjaciółka pomaga jej w zorganizowaniu aborcji. Film staje się esencją podnoszonych przez feministki kwestii: prawo do decydowania o własnym ciele powinno być niezbywalne, siostrzeństwo i solidarność są remedium na wszelkie niesprawiedliwości społeczne, a zakaz aborcji nie sprawi, że przestanie ona istnieć, doprowadzi tylko do stawiania życia i zdrowia kobiet w niebezpieczeństwie.

17 stycznia 1975 r. posłowie przegłosowali ustawę powstałą z inicjatywy prezydenta Valéry’ego Giscard d’Estaing i aborcja we Francji została ostatecznie zdekryminalizowana. Twórczynią nowoobowiązującego prawa była ówczesna ministra zdrowia Simone Veil (pierwsza kobieta na tym stanowisku), która w przemówieniu przed posłami podkreśliła, że kieruje swoje słowa do zgromadzenia złożonego prawie wyłącznie z mężczyzn, ale jest to głos Francuzek, które mają prawo do osobistych decyzji i państwo musi im to zagwarantować. Dziś aborcja we Francji jest legalna i bezpłatna, obejmuje ją ubezpieczenie zdrowotne.

8 października 2020 r., Marie-Pierre Rixain (również polityczka z ramienia En marche) przed przegłosowaniem ustawy uznającej aborcję za pilny zabieg medyczny podkreśliła, że obecnie IVG (terminacja ciąży) nie jest już kwestią oceny etycznej czy moralnej, a po prostu prawem kobiet.

I tego właśnie nam wszystkim życzę: dostępu, nie oceny, wyboru, nie zakazu.

Bibliografia:

Delphy Christine, L’Ennemi principal. Économie politique du patriarcat, Paryż 1998.

Philosophie magazine, La puissance des femmes: une autre histoire de la pensée, no 43, Paryż 2019.

Riot-Sarcey Michèle, Histoire du féminisme, Paryż 2015.

 

Dlaczego w Polsce odebrano nam prawo do legalnej aborcji? // Marta Lupa

To, co się stało w Polsce 22 października 2020 r. w wyniku orzeczenia upolitycznionego Trybunału Konstytucyjnego, to wynik powolnego tracenia przez kobiety podmiotowości. Stałyśmy się przedmiotem. Doprowadził do tego konsekwentny, trwający latami proces, który zalegalizował stosowanie tortur na kobietach. Torturą jest nakaz, by przez 9 miesięcy czekać na pogrzeb. Torturą jest słuchanie gratulacji, które po porodzie zamienią się w kondolencje. Torturą jest połóg i mówienie wszystkim dookoła, że płód bez mózgu nie ma szansy na życie.

Jak do tego doszło? Dlaczego odebrano nam podstawowe prawo do decydowania o naszym zdrowiu, samopoczuciu, życiu?

To nie stało się nagle. To nie stało się w czwartek.

Wolność

Nie będzie nam odebrana

Nagle

Z dnia na dzień

Z wtorku na środę

W tym tekście chciałabym przeanalizować, jakie procesy doprowadziły do obecnej sytuacji.

W 1956 r. w Polsce zaczęło obowiązywać dość liberalne prawo aborcyjne, co było rewolucyjne na tle innych krajów, zwłaszcza tych katolickich. W tym czasie Francuzki, Włoszki, Niemki, Brytyjki dopiero walczyły o dostęp do aborcji. Dla porównania aborcję zalegalizowano:

  • w Wielkiej Brytanii 1968 r.
  • we Francji zalegalizowano tzw. „ustawę Veil” w 1975 r.
  • w Niemczech w 1976 r.
  • we Włoszech w 1978 r.
  • w Portugalii w 1984 r.
  • w Hiszpanii w 2010 r.

Przełom roku 1956 według kobiet

Ważną postacią 1956 r. była Maria Jaszczukowa, nazywana „polską Simone Veil”. Simone Veil była francuską ministrą zdrowia i doprowadziła do uchwalenia ustawy dopuszczającej przerwanie ciąży na życzenie kobiety.

Jaszczukowa była posłanką sprawozdawczynią ustawy o warunkach dopuszczalności ciąży. Mówiła o tym, że w Polsce w 1955 r. nielegalnie wykonano ok. 300 tysięcy aborcji w bardzo złych warunkach, z narażeniem zdrowia i życia kobiet. Do szpitali trafiało rocznie ok. 80 tysięcy kobiet po źle przeprowadzonych zabiegach, z czego 2 procent zmarło. Jaszczukowa określiła obowiązujące prawo jako „martwe”, „nienormalne” i „niemoralne”. Postulowała zmianę.

W tym samym roku prawo zostało zmienione. Nie dopuszczało aborcji na życzenie, ale otwierało pewną furtkę, z której można było umiejętnie skorzystać.

Nowe prawo dopuszczało aborcję z następujących powodów:

  • medycznych (ciąża zagrażała życiu kobiety lub płód był uszkodzony, nie miał szans na życie poza ciałem kobiety)
  • gdy ciąża była wynikiem przestępstwa (stwierdzał prokurator)
  • trudnych warunków socjalnych kobiety (stwierdzał lekarz)

Ten ostatni warunek – trudne warunki socjalne kobiety – był właśnie ową furtką. Praktyczne stosowanie prawa dopuszczało aborcję na życzenie. Doprowadziło to do znowelizowania przepisów w 1959 r. Zaczęło wystarczać oświadczenie, już nie lekarza, ale samej kobiety, o złej sytuacji socjalnej. Ustawa ta obowiązywała do 1993 r.

Będą nam jej skąpić powoli

Zabierać po kawałku

(Czasem nawet oddawać

Ale zawsze mniej, niż zabrano)

Wszystko zaczyna się od języka

W 1993 r. uchwalono Ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Ustawa z 1956 r. została zniesiona. Jak zauważa Agnieszka Graff w książce „Świat bez kobiet” zmienił się język, którym mówiono o aborcji. Język ten trafił do ustaw. Pojawiło się nowe przestępstwo „powodowanie śmierci dziecka poczętego”.

W Kodeksach karnych z 1932 r., 1969 r. i ustawie z 1956 r. używane były takie pojęcia prawne: płód, spędzanie płodu, kobieta ciężarna, poronienie, przerywanie ciąży. Zostały one zastąpione przez: dziecko poczęte, matka, powodowanie śmierci, zabójstwo dziecka poczętego. Środowiska nazywające siebie „pro-life” zaczęły zmieniać definicję pojęcia „życie” i znacznie przesunęły jego rzekomą inicjację. Płód przecież nie może przetrwać poza organizmem kobiety oraz nie posiada świadomości.

Początek katolickiej ofensywy

Niebagatelny wpływ na przyszłą zmianę prawa miał kościół oraz postać Jana Pawła II i jego zaangażowanie w wewnętrzne sprawy Polski.

Z perspektywy kościoła embrion to „dziecko poczęte”. Co warto zauważyć w myśli ojców kościoła, nie zawsze tak było. Święty Tomasz uważał, że człowiek powstaje wtedy, kiedy dochodzi do połączenia duszy ludzkiej z płodem. Następuje to po 40 dniach od zapłodnienia w przypadku chłopców, a 90 dni jeśli chodzi o dziewczynki.

W 1977 r. powstał Polski Komitet Obrony Życia, Rodziny i Narodu (później pod nazwą Komitet Samoobrony Polskiej), skupiający działaczy o narodowo-katolickich poglądach. Mimo wielu deklarowanych celów działalności, m.in. pracy na rzecz prawidłowego odżywiania, czy zapewnienia każdej rodzinie mieszkania, Komitet głównie skupił się na aborcji.

Pod koniec 1977 r. Komitet z zebranymi 12 tysiącami podpisów pod wnioskiem o zmianę ustawy dopuszczającej przerywanie ciąży z 1956 r. udał się do Sejmu. Głos zabrał ówczesny Minister Zdrowia i Opieki Społecznej, stwierdzając, że zmian w prawie nie będzie. Swoje stanowisko uzasadnił tym, że dzięki obowiązującej ustawie wykonuje się w Polsce mniej aborcji oraz jest ona przeprowadzana w odpowiednich warunkach.

We współpracy z polskim Episkopatem w 1981 r. Polski Związek Katolicko-Społeczny (miał swoich posłów w Sejmie) przygotował i złożył projekt ustawy o „ochronie dziecka poczętego”.

W 1983 r. wychodzi Kodeks Prawa Kanonicznego autorstwa Jana Pawła II, który stanowi, że kobiety, które dokonały aborcji podlegają ekskomunice. W 1997 r. papież odwiedzając Polskę, powiedział „Naród, który zabija własne dzieci, staje się narodem bez przyszłości (…). Prawo do życia nie jest tylko kwestią światopoglądu, nie jest prawem religijnym, ale jest prawem człowieka”. I bynajmniej nie miał tu na myśli osób (najczęściej kobiet), które zginęły w wyniku stosowania przemocy domowej. W 1997 r. miała miejsce pierwsza kampania medialna pt. „Powstrzymać przemoc domową”.

Kolejną próbę zmiany obowiązującego prawa podjął w 1987 r. Klub Inteligencji Katolickiej ze Szczecina. Klub złożył w Sejmie wniosek o przyjęcie ustawy o ochronie rodzicielstwa. Domagał się także wycofania obowiązujących przepisów. Rok później klubowi udało się powołać podkomisję. Dyskutowano o nowelizacji ustawy. W 1989 r. 74 posłów podpisało i złożono projekt ustawy o ochronie prawnej dziecka poczętego. Pojawia się nowy język w mówieniu o aborcji. Nie płód czy embrion, ale „dziecko poczęte”. Wpływ na sposób zapisu projektu mieli eksperci z Komisji Episkopatu Polski do spraw Rodziny.

Codziennie po trochę

W ilościach niezauważalnych

Fundamentalistyczne fantazmaty o aborcji

Zmienia się nie tylko język, którym zaczęto mówić o aborcji. Język wpływa przecież na sposób myślenia o zabiegach przerywania ciąży. Skoro „matka” decyduje, że nie chce rodzić „dziecka poczętego”, to znaczy, że potrzebuje pomocy psychologicznej. Ponadto środowiska „pro-life” próbowały wmówić kobietom, że po zabiegu z „dużym prawdopodobieństwem” wystąpi u nich rzekomy „zespół cierpień psychicznych”. W latach 80. organizacje „pro-life” starały się o wpisanie „syndromu poaborcyjnego” na listę zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. W 1989 r. Towarzystwo jednogłośnie zanegowało występowanie owego syndromu, stwierdzając, że profesjonalnie przeprowadzona aborcja nie wywołuje problemów psychologicznych.

Polskim środowiskom „pro-life” udaje się pozyskać lekarzy ginekologów, którzy publicznie zaczynają się wypowiadać o „negatywnych” skutkach aborcji. Co ciekawe, są to osoby, które w czasach obowiązywania ustawy z 1956 r. wykonywały masowo te zabiegi. Jednym z nich jest Bogdan Chazan, który przyznał, że wykonał ich ok. 500. Drugim Bolesław Piecha, przeprowadził ok. 1 000 zabiegów. Obydwaj obecnie związani ze środowiskami katolickimi i sztandarowi przeciwnicy aborcji.

Bolesław Piecha zasłynął z tego, że nazwał film „Niemy krzyk” merytorycznie rzetelnym. „Niemy krzyk” powstał w 1984 r. w Stanach Zjednoczonych. Wywołał wiele kontrowersji i już rok później znane były naukowe analizy filmu, które dowodziły, że zawiera on mnóstwo błędów i nieścisłości. Autor manipulował faktami oraz wykorzystał możliwości montażu filmowego, by dowieść, że 12-tygodniowy płód krzyczy i cierpi w czasie zabiegu.

W Polsce na początku lat 90. na lekcjach religii w szkołach zaczęto masowo pokazywać uczniom ten rzekomy dokument, mimo ostrzeżeń wielu pedagogów, że nie jest on przeznaczony dla dzieci. Postulaty środowisk „pro-life” zaczynają wnikać do programu prezentowanego na lekcjach religii. Wpływają na postawę oraz myślenie dzieci i młodzieży.  Film do szkół dostarczali działacze Ruchu Obrony Życia Poczętego im. Księdza Jerzego Popiełuszki.

W Polsce organizacje „pro-life” przytaczają dane w taki sposób, by uwypuklić fakt, że aborcja prowadzi do śmierci. Jeśli prezentują statystyki, to przytaczają tylko te, które pokazują, ile kobiet zmarło. Nie informują, z jakich przyczyn nastąpił zgon. Czy były to komplikacje po źle przeprowadzonym zabiegu, czy zabieg wykonywał lekarz, czy zachowane były odpowiednie warunki.

Powstało pojęcie „skutki psychologiczne, fizyczne i duchowe” aborcji. Omawiają je prawie wyłącznie mężczyźni, z których cześć jest księżmi. Dopiero od kilku lat przyjęto inną taktykę i w postaci Kai Godek postanowiono „oddać” głos kobietom.

Księża stawiają „psychologiczne diagnozy”. Na przykład ksiądz Tomasz Kancelarczyk, prezes Fundacji Małych Stópek, uważa, że „powodem (aborcji) jest szeroko rozumiany brak miłości, brak środowiska, które otoczyłoby miłością kobietę oraz jej nienarodzone jeszcze dziecko”.

„Diagnozy” dotyczące skutków fizycznych aborcji wydawał lekarz Bogdan Chazan.

Powrót „piekła kobiet”

Tymczasem w Polsce w 1990 r. Minister Zdrowia i Opieki Społecznej wydał rozporządzenie do obowiązującej ustawy z 1956 r. Wprowadzono obowiązkową rozmowę kobiety chcącej usunąć ciążę, z psychologiem. Psycholog miał obowiązek poinformować o „negatywnych” skutkach aborcji. Rozporządzenie wprowadziło także klauzulę sumienia dla lekarza, zgodnie z którą mógł on odmówić zaświadczenia (o zagrożeniu ciąży dla zdrowia lub życia kobiety, czy o wadach płodu) lub aborcji.

Co ciekawe, to wojewodowie tworzyli listy udzielających konsultacji psychologów. Władza miała wpływ na to, kto znajdzie się w spisie.

Aż pewnego dnia

Po kilku lub kilkunastu latach

Zbudzimy się w niewoli

W 1990 r. grupa senatorów przygotowała bardzo restrykcyjny projekt ustawy o ochronie życia poczętego. W projekcie zapisano regulacje penalizujące aborcję. Kobietę w ciąży, dokonującą zabiegu jej przerwania, nazwano „sprawcą”. Jedyną okolicznością łagodzącą miały być działania lekarza, które ratowały życie kobiety. W 1991 r. Sejm uchwalił, że nie będzie się zajmował tym projektem.

Bardzo szybko, bo już w tym samym roku rozpoczęto przygotowania projektu mniej restrykcyjnego, ale bardzo ograniczającego możliwość przerywania ciąży. Powstała Komisja Nadzwyczajna, która rozpoczęła prace.

Projekt został poddany konsultacjom społecznym. Oficjalnie poparł go Jan Paweł II. W maju 1991 r. Sejm odrzucił projekt, choć w tym samym roku wskazał w uchwale, że „do klęsk społecznych dzisiejszej doby należy zjawisko przerywania ciąży”. Prawo pozostało niezmienione na dość krótko, bo do 1993 r.

W 1992 r. Barbara Labuda i Zbigniew Bujak zorganizowali komitety, które zbierały podpisy na rzecz ogólnokrajowego referendum dotyczącego karalności kobiet za aborcję. Komitety zebrały między 1 300 000 a 1 700 000 podpisów. Choć spełniony został warunek ustawy, Sejm odrzucił wniosek o referendum. Większość Polek i Polaków w tym czasie nie popierała delegalizacji aborcji. Władza zlekceważyła głos większości społeczeństwa.

Ale nie będziemy o tym wiedzieli

Będziemy przekonani

Że tak być powinno

Bo tak było zawsze

Czy może być jeszcze gorzej?

Trybunał Konstytucyjny swoim orzeczeniem z 22 października 2020 r. dokonał zamachu na i tak restrykcyjną ustawę z 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Jak zauważyła Agnieszka Graff, nowe prawo napisano zupełnie nowym językiem.

Obecnie, póki wyrok nie zostanie opublikowany, legalnie można przerwać ciążę pod następującymi warunkami:

  1. kiedy stanowi zagrożenie dla zdrowia kobiety
  2. kiedy badania prenatalne wykażą ciężki i nieodwracalne upośledzenie płodu lub nieuleczalną chorobę, zagrażającą życiu
  3. kiedy ciąża jest wynikiem gwałtu

Warto jeszcze na zakończenie skrótowo wspomnieć o innych zmianach, jakie nastąpiły po przełomie 1989 r.

W latach 90. po neoliberalnej transformacji polskiej gospodarki i usług publicznych, pogorszył się dostęp do służby zdrowia, żłobków, przedszkoli. Nastąpiła prywatyzacja w sektorze świadczenia usług związanych z opieką. Powstają prywatne żłobki i przedszkola oraz prywatne usługi medyczne. Konsekwencje tych zmian ponoszą kobiety, ponieważ jako opiekunki (matki, córki starzejących się rodziców, żony) przejmują obowiązki państwa. Lwia część opieki zostaje na nie zrzucona, bo państwo jest niewydolne.

Ponadto kobiety są konkurencją dla mężczyzn na rynku pracy. Lepiej zatem, żeby zostały w domu. Kobiety wciąż mniej zarabiają i rzadziej awansują. Dlatego w obliczu korzystania z prywatnej opieki nad dziećmi, częściej rezygnują z pracy zawodowej i wykonują nieodpłatną pracę domową.

A jeśli podejmują pracę zarobkową, to często przymuszane są do zakładania jednoosobowych działalności gospodarczych. W ten sposób są obciążone obowiązkiem płacenia świadczeń zusowskich i podatków, a pozbawione urlopów czy świadczeń socjalnych, dostępnych dla osób zatrudnionych na umowę o pracę.

Państwo obarczając kobiety opieką, nie tylko może oszczędzać, ale również nie musi podnosić podatków. Przez co władza nie naraża się potencjalnym przyszłym wyborcom. Dlatego też z taką siłą powraca ideologia neokonserwatywna. Widząca rolę kobiety jako matki i opiekunki, stojącej na straży domowego ogniska.

To, co się stało w Polsce, to efekt coraz silniejszej integracji doktryny neoliberalnej w gospodarce, światopoglądu konserwatywnego i wpływu kościoła katolickiego na życie publiczne i stanowienie prawa.

Nadzieją na odzyskanie przez kobiety swoich praw jest rozmontowanie tego przemocowego trójkąta władzy. Postawienie na sprawiedliwość społeczną, wolność wyboru, rozdział kościoła od państwa. I przede wszystkim na równość płci.

Korzystałam z https://archiwumosiatynskiego.pl/wpis-w-debacie/kalendarium-100-lat-historii-walki-o-prawo-do-aborcji-w-polsce/
Wiersz pt. „Niewola” Kornela Filipowicza.
Fot. Aleksandra Perzyńska

Mam dość // Inga Lipińska

Mam dość. Facetów, którzy mi mówią, co powinnam jako kobieta.

Co MUSZĘ. Najpierw jako dziewczynce, potem jako kobiecie.

„Musisz nosić spódniczki”, „musisz być ładnie uczesana”, „musisz mieć chłopaka”, „musisz być skromna”,”musisz być grzeczna”, musisz słuchać męża”, „musisz zadbać, żeby dzieci miały ojca” (nieważne, że bije), „musisz ze mną sypiać, jesteś moją żoną, to twój obowiązek”, „musisz sobie kogoś znaleźć”, „musisz się ubierać adekwatnie do wieku”, „nie możesz nosić glanów, musisz być delikatna – jak kobieta”.

A niby kim jestem? JESTEM KOBIETĄ. W glanach, szpilkach, kapciach i boso. I NIC NIE MUSZĘ.

Odkąd pamiętam, faceci mi mówią, co mi pasuje, a co nie. Mam mózg. Mam własne odczucia. Umiem ocenić, czy jest mi w czymś i z czymś wygodnie. I nikt na mnie nie musi patrzeć. JA WCALE NIE CHCĘ SIĘ WSZYSTKIM PODOBAĆ. Nikt nie musi ze mną przebywać.

Te wszystkie teksty, co mi wypada, a co nie wypada… „Popieram protest kobiet, ale kobietom nie wypada mówić wulgaryzmów”. Wulgaryzmy są częścią języka polskiego. Zastosowanie ich jest zasadne w sytuacjach wyjątkowych, ich rolą jest podkreślenie siły wypowiedzi. Mamy być potulne i używać delikatnych słów, kiedy ktoś decyduje o naszych ciałach i życiu?! Mam w takiej sytuacji ładnie się wysławiać, bo według mężczyzn mi „nie wypada”? Jedyne, co nam kobietom niestety czasem wypada, to drogi rodne przez niewłaściwą opiekę lekarską. Urodziłam trójkę dzieci i jakoś nikt nigdy mnie nie ostrzegł, że decydując się na ciążę i porody narażam się na powikłania zdrowotne, a przecież całe moje wychowanie było przygotowaniem do roli kobiety i matki. Nauczono mnie sprzątać i gotować. Uległości na szczęście nikomu nie udało się mnie nauczyć żadną ze stosowanych metod, a były różne.

Dlaczego nikt nie przygotowuje dziewczynek do obrony przed nienawiścią i przemocą? Czemu nie są uczone swoich praw i jak te prawa egzekwować? Bo nie będą już wtedy w cieniu mężczyzn.

Odkąd pamiętam, za brak uległości i wyrażanie głośno i szczerze zdania dostaję po dupie. No bo przecież, jak ja śmiem podważać odwieczny patriarchalny porządek i archetyp kobiety podporządkowanej mężczyźnie? Przecież mówienie o swoich pragnieniach, potrzebach i prawach to rola męska! To faceci zawsze mają dużo do powiedzenia w sprawach kobiet. I wielu z nich chce, abyśmy teraz odsunęły się w cień, a oni wyszli na czoło. A niby dlaczego miałybyśmy to robić?

Od zawsze ktoś lepiej wiedział czego chcę i do czego dążę. Dlaczego całe życie jestem ignorowana? Dlaczego nas, kobiety, gdy mówimy o nas kobietach, mężczyźni chcą zagłuszyć, zastraszyć albo wyśmiać? I dla jasności – nie jestem przeciwniczką mężczyzn, którzy wiedzą, że nie są kobietami i nie chcą za nas decydować. Widzę, że istnieją.

Ale ci, co tak bardzo boją się wolnej woli kobiet niech się rozejrzą – mamy was już dość!

Nikt nie ma prawa mnie do niczego zmuszać. Narzucać myślenia, stroju i drogi życiowej. Decydować za mnie.

A jeśli ktoś próbuje to robić, to niech się nie dziwi, że nie jestem i nie będę miła. Nie mam ambicji bycia miłą.

Chcę być sobą i mam do tego prawo.

I świadomość posiadania tego prawa.

I będę tego prawa bronić.

Pomoc w czasie pandemii Pomoc w czasie pandemii